Jump to content

Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/VII

From Wikisource
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron

[ 39 ]

VII.

 Fiakr zatrzymał się nareszcie.
 Przybyli na ulicę Pepincourt Nr. 59.
 Schloss, zapłaciwszy woźnicy, wbiegł w głąb ciemnego korytarza starego, trzypiętrowego domu i zatrzymał się przed okienkiem odźwiernego.
[ 40 ] — Ksiądz d’Areynes tu mieszka? ~ zapytał.
 — Na pierwszem piętrze.
 — Jest u siebie?
 — Jest panie!
 Zamknąwszy okienko, pośpieszył na schody.
 Przybywszy na pierwsze piętro, pociągnął za sznur od dzwonka, wiszący po prawej stronie przy jednych drzwiach jakie się tu znajdowały, poczem, oczekiwał.
 Po upływie kilku sekund odgłos kroków dał się słyszeć wewnątrz mieszkania. Drzwi się otwarły, i mężczyzna w sutannie, z odkrytą głową, ukazał się w progu.
 Był to ksiądz Raul d’Areynes, wikary z parafii świętego Ambrożego.
 Synowiec hrabiego Emanuela, miał lat około trzydziestu. Wysokiego wzrostu, podobnie jak jego stryj, o rozrosłych barkach i piersiach, był mężczyzną o herkulesowej sile.
 Gęste ciemne włosy, z lekka kędzierzawiące się nad czołem, poczynały mu srebrnieć na skroniach. Oblicze jego na pierwszy rzut oka, mogło się zdawać surowem, gdyby oczy anielskiej łagodności, nie zmniejszały tego wrażenia: chwilami jednak z tych oczu przebłyskujące żywe światło, oznajmiało w księdzu d’Areynes niepospolitą siłę charakteru.
 Ujrzawszy Schlossa przed sobą, wikary stanął w osłupieniu.
 — Co widzę.... ty! w Paryżu, Rajmundzie?.. — zawołał, podając mu rękę. — Ty.... w obecnej chwili, w Paryżu?
 I wprowadził przybyłego do pokoju, będącego jednocześnie gabinetem pracy i sypialnią.
 — Jakiż nadzwyczajny wypadek sprowadza, cię? — pytał z wzrastającym niepokojem. — Mów.... mów co prędzej!
 — Smutny wypadek, — odparł Rajmund.
 Ksiądz d’Areynes pobladł.
 — Mów stryj.... — wyjąknął z cicha.
 — Tak; przybywam z jego polecenia.
 — Cóż się więc stało w Fenestranges?
 — Pan hrabia, dostał nagłego uderzenia krwi do głowy, posłyszawszy o naszej porażce, zkąd wynikną! atak paraliżu!
 Ksiądz załamał ręce z przerażeniem.
 — Boże! — co ty powiadasz? — zawołał.
[ 41 ] Wierny sługa, hrabiego, opowiedział w krótkości, co zaszło w zamku. Wikary słuchał z trwogą.
 — A wiec pozostawiłeś umierającym mego biednego stryja — zawołał, — gdy Rajmund skończył opowiadanie.
 — Pozostawiłem go bardzo chorego, to pewna, lecz doktór Pertuiset czuwa nad nim z poświeceniem bez granic.
 — Upewnia że żyć będzie?
 — Nie! Ma tylko nadzieję, że zdoła oddalić, o ile się da, katastrofę.
 — Mój stryj więc żąda abym przyjechał?
 — Przyrzekłem, że księdza z sobą przywiozę i dokonam tego, choćby mi przyszło przypłacić to życiem!
 — Mnie więc tylko samego chce widzieć?
 — Tak!
 — Nie objawił życzenia, aby przybyła wraz zemną jego synowicą, Henryka Rollin?
 — Mówił tylko o was, księże wikary, i was oczekuje.
 — A o mężu Henryki nie wspominał?
 — Usta jego są nieme.... mówi tylko spojrzeniem. Powtarzam, że was tylko widzieć pragnie, a śpieszyć się nam trzeba, bo gdyby drugi atak nastąpił, nic go ocalić nie zdoła!
 Ksiądz d’Areynes otarł łzy, spływające mu bujnie po twarzy.
 — Lecz w jaki sposób przedostać się do Fenestranges, — wyszepnął. — Wszystkie drogi, zamknięte są dla nas przez wroga, który przyśpieszonym marszem podąża na Paryż. Komunikacya pociągów na drogach żelaznych przerwana. Zostaniemy przytrzymani przez Pruskie straże przednie.
 — Bądź co bądź, przedostać się musimy... — rzekł Rajmund, — i przejdziemy!
 Ksiądz d’Areynes objął drżącemi rękoma rozpalone czoło, poczem, kilka sekund stał zadumany głęboko, z pół przymknietemi oczyma, wznosząc myśl ku Bogu z proźbą o zesłanie sobie natchnienia.
 — A więc.... tak! zawołał nagle podnosząc głowę, i przesuwając ręką po oczach, pełnych żywego blasku; — przejdziemy!
[ 42 ] — Ach! byłem pewien, że ksiądz mi w ten sposób odpowiesz! — zawołał z radością Rajmund Schloss.
 — Tak. — odparł wikary nie mogę jednak opuścić mojej parafii, nie uzyskawszy na to u mej władzy zezwolenia. Owóż czy otrzymać zdołam to zezwolenie?
 — Niewątpliwie! — zawołał Rajmund, przedstawiwszy tak ważne powody, jakie cię znaglają do wyjazdu.
 — Upoważnienie to, musi być własnoręcznie podpisane przez Arcybiskupa Paryża.
 — Miałożby to spowodować zwłokę czasu?
 — Zwłokę kilku godzin, co najwięcej. A kto wie, czyli to pozwolenie na wyjazd nie dopomoże nam do przejścia Pruskich linij? Oczekuj tu na mnie, Rajmundzie. Magdalena moja służąca, wyszła za kupnem żywności. Skora powróci, powiesz jej, że później nieco przybędę. Niechaj się nie niepokoi, i poda ci obiad.... Siądź do stołu bezemnie, mój przyjacielu. Idę przedewszystkiem do proboszcza. Muszę uzyskać od niego pozwolenie, jako od mego zwierzchnika, bez czego nie mógłbym przedstawić mej proźby Arcybiskupowi.
 — Będę oczekiwał na ciebie, księże wikary.
 Tak rozmawiając, ksiądz d’Areynes wdział futro, i wziął w rękę kapelusz.
 Uścisnął rękę Schlossa.
 — Do widzenia, — rzekł, — i wyszedł, udając się na probostwo, położone w pobliżu.
 Po zaanonsowaniu się, został natychmiast przyjętym.
 Proboszcz parafii świętego Ambrożego, starzec siedemdziesięcioletni, zostawał w nader życzliwych stosunkach z synowcem hrabiego d’Areynes. W krótkich słowach wikary przedstawił mu rzecz całą.
 — Moje dziecię, — rzekł proboszcz, — żądanie twoje ma za sobą wszelkie powody słuszności, i jest opartem na zbyt ważnych zasadach, ażebym odmówić miał zezwolenia na wyjazd. Jedź!... jeśli masz nadzieję pokonania przeszkód, jakie na każdym kroku drogę tamować ci będą. Arcybiskup Paryża, jestem przekonany, udzieli potrzebne tobie na wyjazd zezwolenie.
 — Mógłżebym prosić o nakreślenie słów kilka w tym celu do Jego ekscelencyi Arcybiskupa?
[ 43 ] — Więcej dla ciebie uczynię, — rzekł proboszcz, — sam pojadę z tobą do niego!
 — Ach! Jakże wdzięcznym pozostanę!... zawołał — ksiądz d’Areynes.
 — Bez podziękowań! Szczęśliwy jestem, mogąc cię przekonać o mojej życzliwości. O tej porze. zastaniemy prawdopodobnie naszego Arcypasterza, spieszyć się nam jednak potrzeba. Zajmij się przeto sprowadzeniem powozu, zanim ja się ubiorę; będę gotów za kilka minut.
 Wikary wyszedł, i znalazł fiakra bez trudu, a w pięć minut później jechali obadwa do Arcybiskupiego pałacu.
 Proboszcz z parafiii świętego Ambrożego, słusznie powiodział Raulowi, iż jest on wielce poważanym przez Arcybiskupa Paryża, tego człowieka pełnego cnót, godnego uwielbienia, który w parę miesięcy później padł ofiarą, zostawszy nikczemnie rozstrzelany w więzieniu Grande Roquette przez bandę złoczyńców, wyrzutków społeczeństwa, godnych służalców Komuny.
 Ksiądz d’Areynes posiadał rzadki dar wymowy. Był on słynnym kaznodzieją, poruszającym do głębi serca słuchaczów. Zbierano się tłumami z najodleglejszych dzielnic Paryża ażeby go słyszeć.
 Rozgłos tak sprawiedliwie zasłużony doszedł do Arcybiskupa, który chciał poznać i usłyszeć młodego kaznodzieję.
 Widział go, słyszał i ocenił, jako człowieka i kapłana.
 Jako człowiek miał Raul d’Areynes duszę gorącą, czystą i prawa, pełną chrześcijańskiego miłosierdzia. Jako kałan, posiadał wiarę, niewzruszoną wiarę, która tworzy apostołów i męczenników!
 Takiemi to Arcypasterz Paryża chciał widzieć księży, takiemi otaczać się pragnął. Głęboko wzruszony zapałem owej wybranej natury, Arcybiskup wezwał do siebie natenczas wikarego, winszował mu, i powierzył trudny obowiązek kaznodziei w kościele świętego Sulpicyusza podczas Wielkiego tygodnia.
 Działanie słowa księdza d’Areynes było potężne; wszyscy jednozgodnie wskazywali mu miejsce między najsławniejszymi mówcami kościoła.
[ 44 ] Tak; ksiądz Raul d’Areynes był apostołem, w najrozleglejszym i najszlachetniejszem zarazem tego słowa znaczeniu. Należał do tych ludzi urodzonych dla ofiary, dla ukochania ludzkości, którym jedyna radością jest, pracować dla szczęścia drugich, do tych wybranych, dla których kochać, jest pierwsza duszy potrzebą, którzy czując, że ich podniosłej miłości nie zaspokoi pocałunek kobiety, serca, nie zadawalniąprzelotne roskosze życia, oddają się mistycznej żądzy ukochania całej ludzkości.
 Nie fanatyk, o wysoce ukształconym umyśle, i wielce pobłażliwy, wikary od świętego Ambrożego zgłębił życie pod różnemi tegoż postaciami tak w jego najszlachetniejszych, jak i najnędzniejszych objawach.
 Badał do głębi serca ludzkie, ażeby w nich odkryć rany do zabliźnienia, do uleczenia zgniliznę.
 — Zadaniem księdza, — mawiał, — jest, pocieszać, przebaczać i uszlachetniać.
 Ówczesny Arcybiskup Paryża, zrozumiał i ocenił dążności księdza d’Areynes.
 — Oto kapłan! — powtarzał, wskazując na młodego wikarego.
 Sam będąc apostołem, z duszą męczennika, pokochał księdza Raula.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false