Jump to content

Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/IV

From Wikisource
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 23 ]
IV.

 — Ty... ocaliłeś dziecko? powtórzył Merlin z zdumieniem.
 — Nie inaczej.
 — Gdzie to miało miejsce?
 — Przy ulicy la Roquette.
 — W jaki sposób?
 — Szedłem do jednego z kolegów, ażeby się ukryć u niego do ukończenia wypadków, a następnie wyjechać z Paryża. Sądziłem, że ta dzielnica miasta jest spokojna, lecz im bardziej się w nią zagłębiałem, przekonywałem, żem się omylił. Kartacze jak grad spadały, domy w około mnie walić się zaczęły. Gdym już dochodził do owej nory, w której ukryć się chciałem, huragan kul przeciął mi drogę. Cała ulica la Roquette stała się jednym gorejącym piecem. A jednak przejść było trzeba! Przerażeni mieszkańcy powybiegali z domów, uciekając przed pożarami. Ja również, zebrawszy odwagę, rzuciłem się w ów grad kul i obłok ciemnego dymu, tak gęstego, że nóż na nim zawiezawiesić by można!
 W około siebie słyszałem krzyki rozpaczy, przywoływania ratunku. Kobiety z dziećmi na rękach pędziły jak oszalałe nie wiedząc gdzie i dokąd dążą.
 Jedna z nich wybiegłszy z płonącego budynku, z dzieckiem na ręku, przebiegała tuż koło mnie.
 Wystrzały zwiększały się, śląc bomby i kule w podwojonej sile i ta nieszczęśliwa raniona granatem w piersi padła ze strasznym okrzykiem na ziemię.
 Przebiegając koło niej, przystanąłem. Podała mi dziecię wołając gasnącym głosem:
 — Ratuj je! ocal od śmierci. Co wygłosiwszy, nie poruszała się więcej. Umarła!
 Bezwiednie, ująłem tego malca na ręce. Nie można go było przecież zostawić na martwem ciele matki? Nie! to byłoby nazbyt nikczemnem! Mówiłem sobie: „Trzeba to maleństwo uratować!... I przemykałem się jak chart, wśród [ 24 ]spadających bomb, pragnąc co prędzej przybyć do domu. Niestety dom ten stał tak jak i inne w płomieniach.
 Widząc, że niema sposobu, zwróciłem się na Chemin-Vert, do owego niewykończonego budynku, gdzieśmy to obadwa w piwnicy naradzali się z sobą. Wszedłszy tam siedziałem do obecnej chwili, widząc wszelako, iż trzeba dziecko zanieść do merostwa, ponieważ pożywić go czem nie miałem, wymknąłem się na świat i otóż tu jestem, jak widzisz!
 Opowiadanie Duplat’a, wygłoszone najnaturalniej w świecie, miało na sobie wszelkie cechy prawdy, o której Merlin nie wątpił na chwilę.
 Dobrze zrobiłeś! — rzekł, ujmując rękę tego nikczemnika. — Zacnym tym czynem, okupiasz wiele swych błędów! Bądź co bądź jednak, ukazując się tu, narażasz swe życie. Czy wiesz, że mieszkańcy tego okręgu już cię zadenuncyowali.
 Duplat drgnął przestraszony.
 — Ocal mnie na Boga! — szeptał przyciszonym głosem. — Przyszedłem tu jedynie dla dokończenia rozpoczętego dzieła, dla ocalenia tego dziecka... Ratuj mnie w tak strasznem położeniu!...
 — Uczynię wszystko, co będzie odemnie zależało — rzekł Merlin. — Czy nie znasz matki tego niemowlęcia.
 — Nieznam jej wcale! Nigdy jej przedtem niewidziałem! To dziecię trzeba oddać do Przytułku dla sierot. Niema ono więcej nad twa lub trzy dni, biedna ta istota!
 — A czyś nie zapamiętał numeru spalonego domu, z którego wybiegła jego matka?
 — Nie zwróciłem na to uwagi. Zresztą cały szereg domów zgorzał po tej stronie. Niema więc śladu.
 — To prawda. Zresztą, na coby się to przydało? Trzeba to dziecię umieścić w Przytułku. Jestem tu znanym, dopomogę ci w tem. Moim słowom uwierzą, a ty nie wymieniaj mego nazwiska! Wiedzą, że Serwacy Duplat przewodniczył w rozstrzelaniu zakładników w la Roquette... Zostałbyś natychmiast przytrzymanym, sam byś zginął i mnie skompromitował.
 — Jak więc mam się zachować?
 — Nie odzywać się wcale.
[ 25 ] — Dobrze!
 — Idźmy zatem.
 Tu Merlin prowadził za soba Duplat’a do biura, gdzie pomimo pierwszego dnia uroczystości Zielonych Świątek, siedział urzędnik załatwiający interesantów.
 Starano się wszelkiemi sposobami zaprowadzić porządek w administracyi, pogrążonej przez czas wojny w największym nieładzie, ażeby zadość uczynić potrzebom mieszkańców tego okręgu, napływającym licznie do merostwa.
 Merlin był tu osobistością dobrze znaną urzędnikom, którzy uważali go jako pożytecznego agenta dla rządu Wersalskiego podczas Kommuny.
 — Dzień dobry panie Merlin — rzekł jeden z piszących przy stole. — Czem panu mogę służyć?
 — Oto dziecko wyratowane z płomieni, przez tego dzielnego człowieka — odrzekł zapytany, wskazując na Duplat’a trzymającego dziecię. — Zechciej pan zapisać do rejestru szczegóły, jakie on poda, podczas gdy ja pobiegnę powiadomić o tym wypadku pana mera i zapytać go co mamy czynić tym dzieckiem?
 — Rozumiem, panie Merlin, ale niemogę wpisać do ksiąg tego niemowlęcia bez upoważnienia pana mera.
 — Zaczekaj pan zatem, ja rychło powrócę.
 Merlin wyszedł.
 Na uprzejme zaproszenie urzędnika Duplat usiadł, trzymając, dziecię na kolanach.
 Ów łotr doznawał śmiertelnego niepokoju, myśląc co dalej się stanie
 Pokładał ufność w Merlina, lecz nie był pewnym czy tenże miał tyle wpływu, ażeby wydobyć go z tego kłopotu?
 Po dziesięciu minutach Merlin ukazał się wreszcie.
 Panie Bertin — rzekł do urzędnika — pan mer życzy sobie ażebyś pan przyszedł do jego gabinetu. Chodź i pan także dodał,— zwracając się do Duplat’a i na ucho szepnął mu z cicha: Wszystko dobrze.“
 Wyszedłszy z biura, udali się we trzech razem do oddzielnego gabinetu mera, gdzie otworzy wszy drzwi, Merlin, wpuścił urzędnika i Duplat’a z dzieckiem, poczem sam wszedłszy, drzwi zamknął za sobą.
[ 26 ] — Oto ów człowiek i dziecię — rzekł, zwracając się do Podczas mera pan Juljan Servaize, znany mi oddawna. Podczas Kommuny był nieobecnym w Paryżu i teraz powrócił wraz z nami.
 Posłyszawszy nadane sobie nazwisko Juljana Servaize, Duplat spojrzał zdziwiony na Merlin’a, który niedostrzeżonem prawie mrugnięciem oka zdawał się mówić:
 — Milcz! i czekaj!
 Mer podniósł się z krzesła.
 — Winszuję panu — rzekł, podając rękę Duplatowi — winszuję z całego serca wysoce szlachetnego czynu, jaki spełniłeś. Będziemy się starali wyjednać dla tej małej sierotki co tylko będzie w naszej mocy i mam nadzieję, że pańskie starania w jej ocaleniu, bezowocnemi nie pozostaną. Panie Bertin — dodał, zwracając się do urzędnika wszak pan wiesz dobrze jak w podobnym wypadku postąpić należy? Staraj się pan, aby to dziecię jak najrychlej mamce powierzonem zostało. Porozumiej się w tym względzie z Zarządem Przytułku dla sierot. Spisz pan protokuł jaki zastąpi miejsce aktu urodzenia, ponieważ prawdopodobnie to dziecię do ksiąg narodzin jeszcze wciągniętem nie zostało. Ułóż pan to wszystko w ten sposób, ażebyśmy byli wstanie odpowiedzieć zgłaszającym się, bądź to za lat dziesięć lub dwadzieścia, jakiemikolwiek wskazówkami względem tego niemowlęcia. Należy niczego nie zaniedbywać, aby nie dopuścić pomyłki.
 — Dobrze panie merze odrzekł urzędnik — lecz..
 — Lecz co?
 — Biuro Przytułku dla sierot nie funkcyonuje jeszcze.
 — Wszak pan masz zapisane nazwiska kobiet, którym się powierza podrzutki lub osierocone dzieci?
 — Mam panie.
 — A zatem wybierz jedną z takich, zamieszkałą w pobliżu Paryża, ażeby to z nią porozumienie się jak najprędzej nastąpiło, ponieważ dziecię zapewne rychłych potrzebuje starań i pokarmu.
 — Jest jedna z takich kobiet właśnie w Saint-Maurles-les-Fossé.
 — Tej to więc trzeba oddać te sierotkę.
 — Potrzebnem jest pańskie upoważnienie, panie me[ 27 ]rze, ażeby Franciszka Leroux, tak się nazywa ta mamka, zechciała się podjąć opieki po nad tem dzieckiem.
 — Przygotuję ten dowód.
 — Lecz kto zaniesie tam małą? — pytał urzędnik.
 — Jej wybawca! — zawołał Merlin z rzadką przytomnością umysłu.
 — Chciałbyś pan spełnić ów czyn tak piękny, panie Servaize? — pytał mer, zwracając się do Duplat’a.
 — Bez wachania, panie merze! — łotr odrzekł, a w duchu myślał: Szczwany lis ten Merlin, nasuwa mi najlepszą sposobność wymknięcia się z Paryża, a raz wydostawszy się zeń, ukryje się w Champigny, u Palmiry.
 Będę towarzyszył temu panu aż do bram Charenton — mówił Merlin dalej — i w tym celu będę pana prosił, panie merze, o podpisanie paszportu, który następnie zawizuję w komisoryacie Grande Roquette.
 — Na czyje nazwisko mam wydać ten paszport?
 — Na nazwisko Juljana Servaize — rzekł agent.
 — Przygotuję go. Chciejcie panowie zaczekać w kancellaryi.
 Urzędnik wraz z Merlin’em i Duplat’em wyszedł od mera udając się do swego biura, gdzie zaczął spisywać protokuł.
 — Pańskie nazwisko? — pytał Duplat’a. — Zdaje mi się, że Juljan Servaize. Czy tak?
 — Tak panie odrzekł bez wachania były sierżant.
 — Miejsce zamieszkania?
 — Ulica la Roquette, numer 22, dom spalony — odrzekł szybko Merlin.
 — A pana jak mam zapisać, panie Merlin?
 — Alfons Izydor Merlin, ulica des Boulets, numer 14.
 — Proszę podać numer spalonego domu, z którego wybiegła matka tego dziecka.
 — Nie znamy go panie. Wszystko tam na raz gorzało, zresztą pod gradem kul, niepodobna było rozpatrywać się w numerach.
 — Żadnych więc śladów niemamy co do matki?
 — Żadnych.
 — To dziecię, które pan uratowałeś, czy było natenczas owinięte w kołderkę jaką okryte jest teraz?
[ 28 ] — Tak panie.
 — Podyktuj mi pan szczegółowo opis tej kołderki.
 Merlin oglądając nakrycie dziecka, dyktował:
 — Kołderka biała wełniana, mająca na każdym rogu pięć prążków czerwonych, pooddzielanych jedne od drugich przestrzenią na pięć centymetrów. Na ostatnim prążku tkaniny, wyryty wyraz: „Surfine“.
 — Bielizna dziecka znaczona?
 — Niewiem tego.
 — Chciej pan zobaczyć.
 Merlin rozwinął małą, która krzyczeć głośno zaczęła.
 Biedactwo to, miało tylko na sobie perkalowy kaftaniczek.
 — Bielizna jest znaczona literą R. tak jak i czapeczka — rzekł agent.
 Urzędnik zapisywał podane sobie szczegóły.
 — Litera R. myślał Duplat — początkowa w nazwiskach Rivat i Rollin. Diwnie się to składa zaiste?
 — Na ciele dziecka niema żadnych szczególnych znaków? — pytał urzędnik Bertin.
 — Żadnych! — odrzekł po obejrzeniu Merlin.
 — Jaki wiek może mieć to dziecię?
 — Och! trzy dni, najwyżej... a musi dziewczynka być silną i zdrową, skoro się zachowuje tak spokojnie po tylogodzinnem wygłodzeniu.
 — Trzeba jej dać jakiś napój wzmacniający — mówił Bertin — dopóki nie powierzymy jej mamce. Idź pan do apteki, panie Merlin i każ to przyrządzić, podczas gdy ja dokończę protokułu z panem Servaize.
 — Biegnę! — odparł agent. I wyszedł.
 Po kilku minutach powrócił, niosąc płyn i łyżeczkę.
 Duplat napoił małą bez trudu.
 — Dobrze pije... chce żyć! — zawołał śmiejąc się Merlin.
 Urzędnik skończył wpisywanie protokułu do ksiąg rejestrowych.
 Pzeczytam panom ten akt, który podpiszecie oba — rzekł wstając.
[ 29 ] — Słuchamy!
 Bertin czytał głośno:

 „W dniu 28 Maja 1871 roku, o godzinie dziesiątej z rana, przede mną, merem jedenastego okręgu, stawili się: pan Juljan Servaize, zamieszkały przy ulicy la Roquette pod numerem 22, w domu spalonym obecnie, oraz pan Alfons Izydor Merlin, zamieszkały przy ulicy des Boulets i przedstawili nam dziecię płci żeńskiej, znalezione na ulicy la Roquette, przez pana Juljana Servaize w chwili, gdy jakaś kobieta, przypuszczalnie matka tego dziecka, wybiegłszy z palącego się domu padła zabita kulą, na bruku ulicy.
 „Dziecię o ile sądzić można, przyszło na świat przed trzema dniami. Owinięte było w białą wełnianą kołderką mającą na każdym rogu pięć prążków czerwonych, rozdzielonych od siebie przestrzenią do pięciu centymetrów, a na ostatnim prążku tkaniny wyryty wyraz: „Surfine“.
 „Koszulka i czapeczka dziecka, znaczone literą R. ręcznie haftowaną czerwoną bawełną.
 „Powyższe szczegóły zamieszczamy w akcie niniejszym, ażeby umożliwić poszukiwania osobom pragnącym odnaleźć to dziecię...

 — Tu przerwał czytanie.
 — Jakież imię pragniecie panowie nadać temu dziecku? — zapytał.
 Pierwsze lepsze, jakie panu na myśl przyjdzie — rzekł Duplat.
 — Bielizna znaczona literą R. — wtrącił Merlin — dajmy więc imię tej małej poczynające się od R.
 — Może więc Róża?
 — Niech będzie Róża.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false