Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Ułożono pomiędzy panem Leblond i Magdaleną, że Rajmund, mający zabawić jeszcze przez jakiś czas w Paryżu, będzie przychodził do nich na obiady, pod warunkiem jednak iż przyrzecze nie zbliżać się do chorego, dopóki mu doktór na to nie zezwoli.
Schloss przyrzekł zastosować się do tego. Cieszył się, że będzie żył w pobliżu ranionego i to go zadawalniało.
Ociężała senność w jakiej ksiądz d’Areynes ciągle pozostawał, opuściła go teraz. Zaczynała się rekonwalescencya.
Około szóstej wieczorem, chirurg podał mu do zażycia nową dozę lekarstwa z narkotykiem, skutkiem czego senność powróciła. Chcąc przedłużyć dyetę, pan Leblond osadził, że stan tej ospałości w jakiej utrzymywał chorego, wróci mu utracone siły, a bezwładność, wynikająca z tego stanu, sprzyjała szybkiemu zabliźnianiu się ran.
O siódmej, uspokojeni obecną sytuacyą pacyenta, we [ 120 ]czworo zasiedli do stołu. Zawieszona lampa, rozsiewała łagodne światło w tym punkcie, pozostawiając w cieniu inne części pokoju.
Rozmawiano pół głosem, a przedmiotem tej rozmowy, był jak zwykle, ksiądz Raul. Zacni ci ludzie nie zdołali ani na chwilę usunąć ze swoich myśli tego człowieka, tak dobrego, młodego, powszechnie szanowanego, który byłby zmarł niechybnie, gdyby Opatrzność nie umieściła w pobliżu niego pana Leblond, który go ocalił przy pomocy nauki i nabytego doświadczenia.
Po wieczerzy, Magdalena uprzątać zaczęła, gdy dało się dosłyszeć gwałtowne do drzwi dzwonienie.
Była natenczas ósma godzina wieczorem.
— Magdaleno! — zawołał żywo doktór — idź, odpraw tego niedyskretnego gościa, który śmie o tak spóźnionej porze zakłócać spokój choremu.
Stara służąca wyszła do przedpokoju, zamknąwszy drzwi od jadalni i otworzyła wychodzące na wschody.
W panującem pół cieniu, dostrzegła sylwetkę mężczyzny.
Chciała przemówić; przybyły jej na to nie pozwolił.
— Dobry wieczór — rzekł — Magdaleno.
Staruszka drgnęła, cofnąwszy się z przestrachem, poznała albowiem głos Gilberta Rollin.
— Zadziwia cię moja wizyta? — pytał ironicznie, spostrzegłszy pomięszanie służącej.
— Tak, w rzeczy samej! — wyjąknęła.
— Dla czego?
— Ponieważ jest już późno.
— Czas mi nie pozwolił wybierać godzin przybycia. Potrzebuję widzieć się z naszym kuzynem, Raulem.
— Wikary jest niewidzialnym...
— Będzie nim dla mnie.
— Ależ on śpi obecnie, a zatem...
Gilbert mówić jej nie pozwolił.
— Co mnie to obchodzi? — zawołał brutalnie. — Jeżeli śpi, obudź go!
— Co? jego budzić?
— Powtarzam ci, iż muszę się z nim widzieć i pomówić natychmiast. Mam pilny interes, ważną wiadomość do [ 121 ]udzielenia, znajduję się w konieczności pomówienia z nim choć przez chwil parę. Czas nagli, wprowadź mnie coprędzej!
Magdalena drżała jak w febrze.
On, Gilbert Rollin! którego zbrodnię Schloss wykrył! On! morderca hrabiego Emanuela!... i niewątpliwie wróg wikarego!... On! stał przed nią, podnosił głos, nakazywał bezczelnie!
Iskry posypały się z oczu wiernej sługi. Gniew ją opanował. Usiłowała jednak okazać pozory spokojności.
Gilbert nagłym ruchem chciał ją usunąć i wejść. Zastąpiła mu drogę.
— Nie wejdziesz pan! — wołała — nie wejdziesz!... dopóki nie zapytam o pozwolenie doktora. Nie zobaczysz się z księdzem wikarym dopóki pan Leblond na to nie zezwoli!
— Ha! to za wiele! — wykrzyknął Gilbert niecierpliwie i wejść chciał przemocą.
Nagłem poruszeniem ręki, z siła, jakiej nie można się było spodziewać po tak starej kobiecie, zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i wbiegła do jadalni, gdzie z niepokojem oczekiwali pan Leblond z żoną i Rajmund zapytując się nawzajem z kim Magdalena tak długo rozmawia? ponieważ dźwięk głosów dobiegał aż do nich.
Zmieniona twarz starej sługi, wyrażała przerażenie.
— Przyszedł pan Gilbert Rollin! — wyszepnęła.
Rajmund wraz z doktorem zerwali się od stołu.
— Co on chce?... po co tu przyszedł? — pytał nadleśny.
— Chce widzieć się z księdzem wikarym. Wyraża się brutalnie. Rozkazuje! Zatrzasnęłam drzwi przed nim.
Schloss zacisnął pięści. Leblond zadumał w milczeniu.
Czego on chce? ten nędznik! — powtórzył groźnie Lotaryńczyk. — Ha! niechaj nie wchodzi... niech nie wchodzi bo go zabiję na miejscu! —
Pojmuję, że draźni cię jego zuchwalstwo, Rajmundzie mówił chirurg — ale zaklinam uspokój się! — Źle uczynilibyśmy, nie przyjmując pana Rollin. Być może, iż jego wizyta ma jakiś cel ważny?... Ja z nim się rozmówię, a oszczędzać go nie będę, upewniam!
Rajmund upadł na krzesło, zgnębiony.
[ 122 ] — Magdaleno. dozwól wejść panu Rollin — mówił dalej doktor.
Gilbert rozwścieczony, zdenerwowany, dzwonił z całych sił. Stara służąca drzwi mu otworzyła.
— Ha! nareszcie! — zawołał. — Wszak trochę zapóźno?
— Pan doktor chce pana przyjąć, możesz pan wejść — odparła Magdalena.
Gilbert wyniośle, z podniesioną głową, przeszedł przedpokój i stanął na progu jadalni.
Schloss niewidzialny, siedząc w kącie pokoju obrzucał spojrzeniem pełnem nienawiści mordercę hrabiego Emanuela. Całe światło lampy skoncentrowane nad stołem, rzucało cień na jego oblicze tak, iż Rollin nie dostrzegł go wcale.
Wszedłszy do jadalni, mąż Henryki, skłonił się z lekka pani Leblond, która oddała mu ukłon nie wstając z krzesła.
Doktór postąpił parę kroków naprzeciw przybywającego.
— Niemam honoru znać pana, ani też przezeń być znanym — zaczął poważnie — Magdalena mi powiedziała kto pan jesteś... Nalegałeś o widzenie się z księdzem Raulem, dla udzielenia mu jakiejś ważnej wiadomości. Wikary znajduje się obecnie w tak złym stanie zdrowia, że niemoge panu pozwolić na zbliżenie się do niego. Jestem jego lekarzem i przyjacielem, mieszkam w tym domu. Udzieliłem mu pierwszej pomocy, gdy został śmiertelnie zranionym i dalej prowadzę kuracyę, co znaczy, sądzę, że pan to zrozumiesz, iż mam prawo działać w tem mieszkaniu, jak gdyby w mojem własnem. Jakkolwiek bądź byłaby naglącą i ważną wiadomość, którą pan masz udzielić księdzu d’Areynes, niemogę pozwolić, ażeby ją słyszał w tej chwili, lecz jeżeli mnie pan uważasz za człowieka godnego zaufania możesz mi wyjaśnić, cel, w jakim przybywasz, a przyrzekam, iż co najrychlej powtórzę wikaremu to, co mi pan powiesz.
Gilbert wrzał niecierpliwością i gniewem. Leblond to spostrzegł ale nie zwracał uwagi.
— Ja chcę widzieć się z moim kuzynem, księdzem d’Areynes! — zawołał opryskliwie.
[ 123 ] — Przede wszystkiem proszę ażebyś pan mówił ciszej — odparł spokojnie doktór. — Podniesiony głos pański może przebudzić chorego.
— Ja chcę go widzieć! — powtórzył brutalnie Gilbert.
— A ja powiadam, że to nastąpić nie może! Nie jest tak ciężko chorym, aby wysłuchać mnie niemógł.
— Jestem przeciwnego zdania w tym razie.
— Przynoszę mu wiadomość, którą natychmiast słyszeć powinien, tak w moim, jako i swoim własnym interesie.
— Są wiadomości, które zabijają, panie Rollin — podkreślając te wyrazy intonacyą głosu i patrząc mu w oczy rzekł chirurg.
Gilbert drgnął, utkwiwszy badawcze spojrzenie w Leblond’a.
Wyrazy: „Są wiadomości, które zabijają“, czy on je wymówił wypadkiem? lub też umyślnie stosował do tragicznego zgonu hrabiego d’Areynes?
Bądź co bądź bezczelność Rollin’a znikała, uczuł, iż słabo robić mu się poczyna.
Nie zważając na jego widoczne pomięszanie Leblond wskazał mu krzesło.
— Racz pan spocząć — rzekł i powiedz mi o czem tak ważnem pan chcesz rozmawiać z księdzem Raulem?
— Pan raczej mi powiedz — odparł Rollin usiłując pokryć zakłopotanie — jakiem prawem chcesz być wtajemniczonym w nasze rodzinne interesa?
— Nie roszczę żadnych pretensyi w tym rodzaju — rzekł chirurg — ale działając tak, działam na mocy przynależnego mi prawa.
— Jakiego?
— Prawa lekarza, rozporządzającego wszystkiem, gdy chodzi o ocalenie chorego.
— Bardzo wątpliwe to prawo....
— Nie żądam abyś je pan utwierdzał. A nawet źle byś uczynił w tem razie. Przekonam cię o tem.
— Ciekawym? — odparł szyderczo Rollin.
— Pańska wizyta ma na celu powiadomienie wikarego o śmierci hrabiego Emanuela. nieprawdaż? — mówił Leblond.
[ 124 ] Gilbert zdumiony i niespokojny, drgnął nerwowo.
— Zkąd pan wiesz? — odrzekł — że hrabia umarł?
Doktór w miejscu odpowiedzi, wskazał ręką na siedzącego w półcieniu Rajmunda Schloss.
Lotaryńczyk zerwawszy się z krzesła, stanął w pełnem świetle. Rollin natychmiast go poznał.
— Rajmund Schloss! — zawołał drżącym, zmienionym głosem.
— Ja! — odrzekł groźnie nadleśny — ja nim jestem! Przedsięwziąłem umyślnie podróż z Fenestranges do Paryża, ażeby powiadomić księdza d’Areynes o nagłym zgonie jego stryja.
— Zatem — pytał Gilbert, z najwyższą obłudą, udając głębokie wzruszenie — został powiadomiony o tym tak bolesnym wypadku?
— Nie, panie! „Są wiadomości, które zabijają“, jak to panu doktor przed chwilą powiedział, a ta właśnie do nich należy. Dowiedziawszy się o nagłym zgonie hrabiego, ksiądz d’Areynes osłabiony cierpieniem, mógłby umrzeć, jak umarł hrabia Emanuel, po przeczytaniu pańskiego listu, oznajmującego mu fałszywie o śmierci jego synowca.
Gilbert uczuł, iż mają go w podejrzeniu. Wyrazy Rajmunda nie pozostawiały mu wątpliwości w tym względzie.
Należało się bronić, ale obrona była bardzo trudną!
— Gdym pisał ten list wyjąknął — sądziłem, iż rzeczywiście tak się stało. Nieuwierzyć temu niepodo-
— Zkąd pan zaczerpnąłeś wiadomość o śmierci wikarego? — pytał doktor.
— Powiedziano mi o tem w kościele świętego Ambrożego.
— W kościele?
— Tak, przypadkowo Wszedłem, chcąc się zapytać o księdza Raula drugiego wikarego, który powrócił do Paryża. Zakrystyan powiadomił mnie, iż ksiądz d’Areynes, raniony śmiertelnie, jest konającym. Otrzymał on tę wiadomość od proboszcza. Zdawało mi się więc, że ta pogłoska jest autentyczną i zasługuje na wiarę?..
— I bez przekonania się — zawołał Leblond surowo — [ 125 ]nie raczywszy przyjść odwiedzić swego kuzyna, jak to panu nakazywały obowiązki rodzinne, napisałeś brutalnie list do hrabiego Emanuela, którego znałeś stan chorobliwy i nerwową drażliwość, napisałeś... wiedząc, że w jego wieku i po pierwszym przebytym ataku, będzie to dlań ciosem śmiertelnym, napsałeś: „Księdz Raul kona“... Hal możnaby sądzić, iż tak działając, miałeś cel wytknięty, i ten cel osiągnąłeś. Powątpiewam zaiste, ażeby twoje sumienie mogło być choć na chwilę spokojnem!...
Zamiast szukać usprawiedliwień, Gilbert postanowił rzecz tę dumnie traktować.
— Co znaczą podobne insynuacye? — zawołał. — Sposób w jaki pan sobie pozwalasz sądzić moje postępowanie, jest dla mnie obelga!
Mówiąc to, głos podniósł.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |