Jump to content

Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/I

From Wikisource
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 5 ]
I.

 Podczas, gdy odbywała się wyż opisana scena w Przytułku w Blois, okręt „Loara“, podniósłszy kotwicę w Numei, wpływał do portu Brest, gdzie został natychmiast poddany badaniom komisy i sanitarnej.
 Wszyscy byli zdrowemi na pokładzie, pozwolono więc kapitanowi wysadzić na ląd pasażerów.
 Znajdowali się oni tu w wielkiej liczbie tworząc różnorodną mięszaninę i tak:
 Oficerowie i żołnierze powracający do ojczyzny Amerykanie, Hiszpanie, Włosi i Francuzi.
 Trwająca dość długo podróż „Loary” dała czas Gastonowi Deprèty do rozmyślania nad swoją sytuacyą i przezornego ułożenia planu, jaki postanowił wprowadzić w wykonanie zaraz po powrocie do Francyi.
 Po wylądowaniu w Brest, zamiast pójść zawizować paszport w prefekturze, jak to mu było poleconem, pobiegł na obiad do pierwszorzędnej restauracyi, by jak najprędzej zapomnieć o wstrętnej kuchni okrętowej, do jakiej był zmuszonym podczas drogi z wielką krzywdą dla swego żołądka.
 Przybywszy tam, zażądał aby mu podano Przewodnika na drogach żelaznych i przeglądać go zaczął dla dowiedzenia się, który z pociągów wychodzących z Brest’a mógłby go przywieść co rychlej do Amboise?
 Miejscowość ta miała być pierwszą stacyą w ułożonej przezeń podróży, której plan umyślnie był zagmatwanym.
[ 6 ] Do Amboise, Deprèty postanowił jechać przez Mans, ztamtąd do Angers, gdzie miał się przesiąść na linję prowadzącą do Paryża przez Tours i Ambroise.
 Cała ta podróż trwać miała osiemnaście godzin.
 Pociąg do Mans wyruszał na kilka minut przed trzecią. Tym to właśnie ów były skazaniec postanowił wyjechać.
 Przybędzie o północy do Mans, a wyjedzie o drugiej nad ranem i wysiądzie w Angers we dwie godziny później.
 O dziesiątej stanie w Amboise.
 Deprèty wypisał sobie wszystkie te stacye, godziny wyjazdu, przyjazdu pociągów, w pugilaresie zabranym po zmarłym de Grancey w Numei i po wykwintnem śniadaniu udał się na stacyę drogi żelaznej.
 Przez czas podróży, zmienił się do niepoznania. Zapuścił brodę. Była ona ciemno blond długo jedwabista i podwyższała urodę młodzieńca, który jak nadmieniliśmy, był urodziwym chłopcem.
 Brunatna cera jego skóry, ogorzałej od gorących promieni Australijskiego słońca, nadawała wdzięk mezki jego obliczu oświetlonem blaskiem dwojga ciemnych oczu, których wyraz potrafił zmieniać z nieuchwytną szybkością.
 Ubrany był w lekki popielaty garnitur wełniany, na głowie miał słomiany z szeroką czarną wstążką kapelusz.
 Jego postać na pierwszy rzut oka, była sympatyczną, przyjemną. Nic w nim domyślać się nie dozwalało byłego skazańca i każdyby najmocniej uwierzył, iż był on wicehrabia de Grancey, potomkiem jednej z najszlachetniejszych. rodzin w Touraine.
 O godzinie drugiej, czterdzieści trzy minut, wsiadł do wagonu drugiej klasy i jechał ku Mans.
 Nazajutrz rano, o drugiej, zakląwszy, iż nie śpóżni się przez nieodłączną zmianę pociągów, przybył do Amboise.
 Kazawszy sobie wskazać piewszorzędny hotel w tem mieście, udał się tam natychmiast. Był to tak zwany Hotel Handlowy, stary budynek, ale wygodnie urządzony.
 Nie mając zamiaru długo pozostawać w tym mieście, zażądał pokoju na dni kilka, a po przebraniu się zeszedł na śniadanie.
[ 7 ] Jadać nie lubił przy ogólnym stole, kazał więc sobie nakryć w gabinecie, gdzie znajdowały się dwa stoły.
 Przy jednym z nich siedział mężczyzna pięćdziesięcioletni, którego postać dawała w nim poznać wieśniaka lub też zbogaconego mieszczanina.
 Młoda kobieta obsługiwała gości w tym gabinecie.
 Deprèty zadowolony z towarzystwa tych dwóch osobistości, zawiązał z nimi rozmowę.
 — Panienka pochodzi z tych okolic? — zagadnął młodą służące.
 — Tak panie — odparła. — Urodziłam się w Tour, a wychowałam w Amboise. Moi rodzice oddawna zmarli. Od lat dziesięciu służę w tym hotelu.
 Dziewczyna była gadatliwą, z czego korzystać Deprèty postanowił.
 — A zatem, musisz panienka znać tu wiele osób? — pytał dalej.
 — Wszystkich znam panie... wszystkich! począwszy od starych, aż do niemowląt.
 Po tej odpowiedzi, wyszła z gabinetu, ażeby przynieść następną potrawę!
 — Ach! to prawdziwy dziennik chodzący, ta Małgorzata — zawołał z uśmiechem nieznajomy, siedzący przy sąsiednim stole. Ciekawa, jak nasza prababka Ewa, a lubi władać językiem!... po za tem jednak dobra to dziewczyna.
 — Pan także zamieszkujesz w tych stronach? — pytał Deprèty.
 — Tak panie. Mieszkam w Blézé, gdzie posiadam winnice. Zajmując się sprzedażą mojego wina, przyjeżdżam często do Amboise, gdzie wszystkich znam prawie.
 — Jak to dobrze! Będziesz więc pan mógł udzielić mi niektórych objaśniej co do pewnej rodziny, której potrzebuję poznać stan majątkowy.
 — Jakiej mianowicie?
 — Rodziny de Grancey.
 Usłyszawszy to nazwisko, właściciel winnic potrząsnął głową.
 — Ho! ho! — zawołał przyciszonym głosem — jeżeli pan chcesz odebrać z tamtego jakie pieniądze, to napróżno podróż odbyłeś!... Napisz: „Stracone“ obok sumy jaka ci przy[ 8 ]należy. Kompletna ruina u Grancey’ów niegdyś najbogatszych ludzi z tej okolicy.
 Pani de Grancey zmarła przed sześcioma laty popadłszy w obłąkanie skutkiem ogromnych strat na grę w karty jej męża. Wicehrabia Jerzy Paweł de Grancey, we dwa lata po śmierci żony, rozsadził sobie czaszkę wystrzałem z rewolweru. Komornicy wszystko za długi zabrali, począwszy od pałacu, aż do ostatniej piędzi ziemi, jaką posiadał w okolicach Amboise!...
 — Lecz zdaje mi się — badał Duprèty — że wicehrabia miał syna?
 — Tak, Jerzego de Grancey, dwudziesto trzyletniego młodzieńca, w chwili gdy ojciec się zabił, znikł.
 — Cóż się z nim stało?
 — Na to, niepodobna mi jest panu odpowiedzieć. Niewidziano go tu od chwili ojcowskiego pogrzebu. Byłem na tym pogrzebie, wszyscy żałowali biednego chłopca! Był to dzielny, uczciwy młodzieniec, kłóry chciał naprawić winy zmarłego ojca, ale już było zapóźno! Bez grosza w kieszeni nic zrobić niemógł, bo i nie umiał nic robić! Wychowanego w Kolegjum, w Tours, uczono rzeczy, przy których człek z głodu umrzeć może. My nazywamy takich wykolejonymi, niezdatnymi do niczego, blagierami.
 Wejście Małgorzaty przerwało rozmowę. Dosłyszała jednak ostatnie wyrazy winiarza.
 — O kim mówisz, ojcze Peloton?-zapytała.
 — O wicehrabim Jerzym de Grancey.
 — Ach! biedny chłopiec! — zawołała, stawiając przed Deprèt’ym wspaniałą smażoną rybę. — On to może się pochwalić, iż nie odziedziczył żadnych z wad rodzinnych! Jeden tu z naszych podróżując, spotkał go w Brest, przed sześcioma miesiącami. Nieborak, ukrywał jak mógł czarną swą nędzę! Chcąc żyć jako tako, mówił, że wyjeżdża w podróż do odległych krajów, zwanych Australją.
 Deprèty słuchał tych wszystkich szegółów z natężoną uwagą.
 — W które strony Australii miał się udać? — zagadnął.
 — W te, gdzie jak mówią, tylko nachylić się trzeba, ażeby zbierać złoto, które tam rośnie na polu jak trawa — odpowiedziała Małgorzata.
[ 9 ] — Gdybyś pan zechciał odebrać swój dług — zawołał, śmiejąc się ojciec Peloton — musiałbyś zaczekać, ażby pan Jerzy Grancey odnalazł minę złota.
 — O! lepiej ja usłucham rady danej mi przez pana — odparł zartobliwie Deprèty — i napiszę obok przynależnej mi sumy, „Stracone“. Lecz mimo wszystko — dodał po chwili — młody Jerzy de Grancey musiał mieć jakichś krewnych, bądź to ze strony ojca lub matki?
 — Jednego stryja tylko — odparła służąca.
 — Żyjącego?
 — Nie! umarł w roku zeszłym, mając lat siedemdziesiąt osiem.
 — Zmarł bezpotomnie?
 — Ma się rozumieć. Był to stary kawaler i jedyny krewny pana Jerzego Grancey, na którego ręku wydał ostatnie tchnienie. Dziedzictwa biedny chłopiec żadnego po nim nie otrzymał, ponieważ ów stryj utrzymywał się ze szczupłej dożywotnej swej pensyi. Wszyscy ci Grancey’owie to zacni ludzie, serca złote, ale coprawda grosza utrzymać nie umieli.
 — Oprócz Tours, gdzie wicehrabia był wychowanym i Amboise gdzie w Kollegjum pobierał nauki, czy mieszkał on w jakiej innej miejscowości? — pytał Deprèty.
 — Nigdy! Często nam mówił, przychodząc tu na śniadanie po śmierci ojca, ze nigdy nie podróżował, nie znał nawet wcale Paryża. Był to rodzaj odludka, miał tylko w dwóch rzeczach upodobanie...
 — W jakich?
 — W rybołóstwie i polowaniu. Najszczęśliwszym był polując w lasach Amboise, lub łowiąc ryby nad brzegiem Loary.
 Dźwięk dzwonka wezwał Małgorzatę na zewnątrz. Wybiegła przerwawszy rozmowę.
 Ojciec Peloton podniósł się, ukończywszy śniadanie, a odchodząc, rzekł młodzieńcowi:
 — Niema rady! zapisz pan w rubryce strat te sumę.
 Deprèty kończył jeść zwolna, a pragnąc pozyskać jeszcze wiadomości z innego źródła, postanowił pozostać przez resztę dnia w Amboise.
[ 10 ] Z pieniędzy otrzymanych w Numei, miał jeszcze około trzysta osiemdziesiąt franków. Mogło mu to wystarczyć na czas jakiś.
 Znając dobrze Paryż, wiedział gdzie się ulokować i żyć za tańszą cenę w oczekiwaniu lepszej przyszłości.
 Mimo to, niechciał się ukazać ubogim.
 Na stacyi w Orleanie, wynająwszy fjakra, jechał na ulice Taylor, do hotelu tej nazwy, gdzie wynajął pokój na dwa tygodnie.
 Był to obszerny pokój z meblami, czysto utrzymany, z oknem wychodzącem na podwórze, oznaczony 21 numerem.
 Zmuszony być posłusznym przepisom policyjnym, ustanowionym dla wszystkich utrzymujących pokoje umeblowane przygotował zawczasu potrzebne ku temu legitymacyjne papiery o jakie niebawem zapytała go zarządzająca zakładem.
 Były skazaniec sięgnąwszy do portfelu, wydobył zeń akt urodzenia oraz kartę wolnego przejazdu i podał je prowadzącej meldunki, która po jego odejściu, zapisywała w książce pod datą 20 Czerwca, 1888 roku:

 Wicehrabia Jerzy de Grancey, lat 27, urodzony w Amboise“.

 W rubryce przeznaczonej do wyszczególnienia złożonych papierów, zanotowała:

 „Akt urodzenia. Karta wolnego przejazdu pod datą roku 1887“.

 Mniemany wicehrabia, potrzebował teraz gwałtownie odświeżyć swoją garderobę, przywiedzioną do opłakanego stanu zniszczenia, lecz nie rad był ogołacać się z pieniędzy. Zauważył jednak, iż wydatek ten był nieuchronnym.
 Nazajutrz więc rano kupił sobie niezbędne szczegóły, kilka koszul, chustek, parę krawatów i obuwie. Obok tego, sprawił sobie letnie palto, nie dla elegancyi, lecz aby ukryć zły stan swojego garnituru kupionego w Numei, jaki podczas drogi uległ zniszczeniu.
[ 11 ] W ten sposób oporządzony, postanowił udać się do Champigny, pod numer 9, na ulice Bretigny.
 Tam to, jeżeli nie kłamały gorączkowe majaczenia chorego, Serwacy Duplat ukrył banknoty i wartościowe papiery, jakie miały być w przyszłości podstawą jego majątku.
 Jerzy de Grancey, ponieważ odtąd tym nazwiskiem będziemy mianowali owego byłego skazańca, Jerzy de Grancey nie znał wcale tych okolic kraju, do których zmierzał.
 Wiedział to tylko, że do Champigny można się udać Winceńską drogą żelazną.
 Na stacyi zasięgnął bliższych szczegółów.
 Champigny leżało właśnie na linii drogi żelaznej. Wyjechał przeto pociągiem o dziesiątej minut piętnaście.
 — Przyjadę tam jako turysta, amator — mówił sobie. — Zjem śniadanie w jakiej garkuchni i każę sobie wskazać ulice Bretigny, na którą się udam pod pozorem przechadzki. Zobaczę, czy ten dom jeszcze istnieje, a również przekonam się czyli jest pustym lub zamieszkałym.
 Znajdując się sam w przedziale wagonu, otworzył portfel, a wyjąwszy zeń notatnik, odczytywał zapisane przez siebie wyrazy i zdania Serwacego Duplat podczas gorączki w spitalu, w Numei.
 Oto te notatki:

 Champigny, w ogródku pod jabłonią... W butelce czternaście tysięcy franków banknotami... Gilbert Rollin wypłaci mi sto pięćdziesięt tysięcy franków jakie mi jest winien... Inaczej, zagrożę mu piwnicą, przy ulicy Servan... Merlin to okradł mnie z tego wszystkiego denuncjując!...

 Czytając to de Grancey, uśmiechnął się z zadowoleniem.
 — Trzebaby chyba jakiejś nadzwyczajnej fatalności, ażeby to z rąk mi się wymknęło, wymruknął z cicha.
 Przybywszy na stacyę w Champigny, wysiadł, a rozpytawszy urzędnika o drogę do wioski, udał się nią, zatrzymawszy przy jakimś niepozornym budynku.
 Była to karczma wiejska, której jedyną klientela stanowili chłopi z okolicy.
[ 12 ] Kazawszy tam sobie podać skromne śniadanie składające się z kotletu, kawałka sera i butelki białego wina, wszczął rozmowę z właścicielem, zapytując go, gdzie leży ulica Bretigny? i za otrzymanym objaśnieniem szedł drogą wskazaną.
 Przez upłynione lat siedemnaście, Champigny bardzo się zmieniło. Domy porozrywane pruskiemi granatami, odbudowanemi zostały.
 Grunta pozostawione niegdyś pod uprawę zboża, porozdzielanemi i sprzedanemi były teraz i tam gdzie niegdyś zbierano żniwa i siano warzywa, wznosiły się obecnie male domki ukryte w drzew zieleni.
 Dziury w ścianach domostw zadane pruskiemi i francuzkiemi kulami, zniknęły pod ręką mularzów. Gdzie niegdzie zaledwie na starych budynkach niedbale utrzymywanych, znać było ślady wystrzałów.
 Znaki jedynie po nad składem tabacznym i kupcem win, zachowały jak gdyby umyślnie wspomnienia bitwy z roku 1870.
 Szyld tabacznego sklepu przeszytym był na wskroś w dziesięciu różnych miejscach. Blaszana tablica kupca win podziurawiona jak sito.
 Nasz były więzień z Numei, szedł ulicą Champigny, ta główna arteryą wioski, prowadzącą do Joinville le Pont z jednej strony, a do Chennevieres nad Marną, z drugiej.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false