Jump to content

Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/XIX

From Wikisource
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 117 ]
XIX.

 Zaprzestano mówić o Joannie Rivat.
 Marya-Blanka pytała o wiadomości od Lucyana.
 — Spodziewam się zobaczyć go dziś u siebie — odrzekł ksiądz Raul. — Ma tu przybyć dla złożenia mi sprawozdania z podróży, jaką odbył do Joigny w celu porozumienia się z dyrektorem Przytułku, w którym ma objąć obowiązki lekarza asystenta. Pochłaniany pracą w Salpetrière, musiał [ 118 ]opóźnić swój wyjazd. List otrzymany wczoraj, oznajmia mi jego powrót i wizytę.
   Ale będzie musiał znów tam powrócić? — wyszepnęła Blanka.
 — Ma się rozumieć moje dziecię, ponieważ jak mi donosi, otrzymał nader korzystne warunki. Lucyan jest pilnym, niezmordowanym pracownikiem, lecz potrzebuje studyować, uczyć się jeszcze. Że zostanie kiedyś sławnym, pierwszorzędnym lekarzem, jak zwą „księciem nauki“ jestem o tem przekonany. Wszak życzysz sobie nieprawdaż? ażeby jego nazwisko okryło się chwałą, błyszczało pośród tych dobroczyńców ludzkości?
 — To niezaprzeczenie, ponieważ czuła bym się dumną z jego chwały!
 — Kochasz go więc bardzo?
 — Och! całym sercem!.. o tyle o ile kocha go moja matka i ty mój wuju.
 — Masz słuszność, Lucyan jest to dusza prawa i czysta, mieści on w sobie najszlachetniejsze zalety, uczciwego i pożytecznego człowieka! Zanim mi wyznał swą miłość dla ciebie, twoja matka wraz zemną życzyła już sobie, ażeby syn hrabiego de Kernoël został twym towarzyszem życia, twoją podporą i przewodnikiem! Pisałem w tym celu do pana de Kernoël, twego chrzestnego ojca, a mojego dawnego przyjaciela, przedstawiając mu projekta i nadzieje tak nasze, jak i jego syna. Oczekuję odpowiedzi, która jestem pewien, że będzie pomyślną. Lecz Lucyan kończy lat dwadzieścia siedem, wówczas gdy ty jesteś dzieckiem jeszcze prawie...
 — Co? dzieckiem? — powtórzyła z uraza Marya-Blanka.
 — Latami jedynie — mówił ksiądz d’Areynes z uśmiechem. — Wiem dobrze, iż posiadasz rozsądek i trwałe zalety zacnej kobiety. To jednak nie wystarcza. Jesteś jeszcze zbyt młodą na matkę rodziny, zresztą powinniśmy zaczekać dopóki Lucyan nie wywalczy sobie jakiegoś niezawisłego stanowiska. Powyższe okoliczności nakazują nam zatrzymać się z zawarciem małżeństwa do twojej pełnoletności.
 —Będę oczekiwała! — odparło żywo dziewczę — i Lucyan będzie czekał, przyrzekł mi to, zaprzysiągł!
[ 119 ] I dotrzyma przysięgi! — zabrzmiał głos młodzieńca ukazującego się we drzwiach.
 Marya-Blanka podbiegła ku niemu z okrzykiem radości. Rumieniec okrył jej piękne oblicze, a serce jej biło gwałtownie.
 — Witaj kochany chłopcze! — rzekł ksiądz d’Areynes do swego wychowańca. W sam czas przybywasz!
 — A jak szczęśliwy jestem zastawszy tu panią Rollin w dobrym zdrowiu — odparł młodzieniec.
 — W nie zupełnie dobrym, bo jeszcze mocno osłabioną — odrzekła Henryka podając mu rękę.
 Młodzieniec ucałowawszy tę dłoń macierzyńską zwrócił się do Blanki, która zarumieniona i uśmiechnięta, za przykładem matki podała mu rękę.
 — Uściśnij swoją narzeczoną — rzekł ksiądz d’Areynes. — Pozwalamy na to z matką oboje.
 Chłopiec niedawszy sobie powtórzyć tego dwa razy, dotknął ustami dziewiczego czoła Blanki.
 — A teraz, mów, co tam nowego?
 — Zostałem przyjęty — rzekł Lucyan — i jak donosiłem w liście na bardzo korzystnych warunkach. Sześć tysięcy franków rocznej pensyi, apartament w Przytułku i obiady u dyrektora, który jest najuprzejmiejszym w świecie człowiekiem.
 — Ależ to świetne! — zawołała pani Rollin.
 — Zapewne, jak na początek. Jestem więc zadowolony. Zresztą, nie skrępowałem się na przyszłość; podpisałem umowę tylko na dwa lata.
 — Dobrze zrobiłeś — wtrącił ksiądz d’Areynes — ponieważ w ciągu dwóch lat skompletujesz swe studya.
 — Doktór Giroux, jest specyalistą — mówił Lucyan dalej — jego rady i doświadczenie będą dla mnie bardzo cennemi. Jest obserwatorem i nowatorem zarazem walczącym z rutyną, jedno bym mu tylko zarzucił!...
 — Cóż takiego?
 — Że nazbyt surowo obchodzi się z choremi. Moim zdaniem, względem tych biednych istot pozbawionych rozumu, cierpliwość i łagodność więcej zdziałać mogą niż użycie środków gwałtownych.
[ 120 ] — Podzielam to twoje zapatrywanie — ksiądz odrzekł — Powiedz mi, czy jest to zakład pierwszorzędny?
 — Tak, może on pomieścić dwustu chorych, oraz czterech doktorów zamieszkałych w miejscu. Doktor Giroux jest pierwszym z lekarzy asystentów. — A pod względem moralności?
 — Jak to rozumiesz opiekunie?
 — Posłuchaj! Doktór Giroux niepodlegając żadnemu administracyjnemu nadzorowi i zależąc jedynie sam od siebie, czy nie byłby skłonnym jak większa cześć jego kolegów służyć za pieniądze nienawiściom lub zmowom rodzinnym, a tym sposobem stać się wspólnikiem występnych spraw kryminalnych? odrzekł.
 — Nie sądzę rzekł Lucyan zresztą to mnie nie obchodzi. Nie wolno mi wglądać w tajemnice doktora Giroux jeśli posiada takowe. To, oczem mówisz opiekunie przytrafić się może, bo Jego Wysokość pieniądz, czyni człowieka zdolnym do wielu podłych rzeczy, nic jednak niepostrzegłem podobnego przez te trzy dni jak jestem w Zakładzie. Do pewnych wszelako chorych doktor Giroux niedopuszcza mnie wcale. Nieznam powodu tego mnie odosobnienia i chcę wierzyć, że w tem niema nic podejrzanego.
 — W żadnym więc razie niemógłbyś być skompromitowanym, wszak prawda?
 — W żadnym wypadku! Dyrektor prywatnego zakładu sam za swe czyny jest odpowiedzialnym. Lekarze asystenci, jakąkolwiek byłaby ich zasługa, uważani są jako płatni urzędnicy, wykonywający rozkazy naczelnika bez zakreśleń.
 — Skoro tak, wszystko jest dobrze.
 — A kiedy wyjedziesz do Joigny? — zapytała pani Rollin.
 — Osoba, jaką mam zastępować opuści Zakład z końcem Stycznia. Powinienem przybyć tam w przed dzień jej wyjazdu, ażeby pozostawić czas do zdania służby w me ręce.
 — Wolno ci będzie zatem pozostać przez pięć miesięcy w Paryżu?
 — Tak pani. Prędko to przejdzie niestety!...
[ 121 ] Henryka powstała. Zbliżał się czas powrotu do pałacu.
 Gdybym był wiedział o waszej wizycie ksiądz d’Areynes — byłbym kazał Pelagii przygotować śniadanie.
 — Na inny raz kuzynie zostawmy tę przyjemność. Wydam w pałacu polecenia, wracać nam potrzeba.
 — Pamiętajcież powiadomić mnie naprzód o swoim przybyciu i niech to nastąpi niezadługo.
 — O ile można najprędzej, przyrzekam.
 Tu pani Rollin wyszła wraz z córką, a wkrótce i Lucyan się oddalił wzywany obowiązkami służbowemi do Salpetrière.
 Żadna z powyższych osób, przez cały czas trwania rozmowy, nie wymówiła nazwy Gilberta. Nie było to przez zapomnienie, lecz dla uniknięcia myśli o czynach nikczemnych tego człowieka.
 Po odejściu gości, ksiądz d’Areynes zostawszy sam, objął czoło rękoma. Daremnie jednak usiłował oddalić te straszne podejrzenia, jakie przebiegały jego umysł nakształt ponurych ogników.
 Henryka ma słuszność — wyszepnął. — Tylko dzieci zrodzone z jednego ojca i matki, a nadewszystko bliźnięta, mogą być tak podobnemi do siebie, jak twierdzi Joanna Rivat, że jest podobną Blanka z Różą, tą młodą dozorczynią, Przytułku dla obłąkanych w Blois.
 — Ach! czyliż jestem także waryatem? — zawołał po chwili zrywając się z krzesła i przemierzając gabinet przyśpieszonemi krokami. Jakież myśli przychodzą mi do głowy? Czyżby to było możebnem? Zresztą, jakim byłby cel takiej zbrodni? Nie!... nie!... to niepodobna!... Natura miewa różne niewytłumaczone tajemnice. Pogarda jaką uczuwam dla Gilberta niechaj mnie nie doprowadza do spotwarzania go bez dowodów!... Nic niechcę przypuszczać, o niczem myśleć nie chcę!
 Tu ksiądz d’Areynes zasiadł przy stole, zabrawszy się do pracy.
[ 122 ] Przepędziwszy parę tygodni w codziennym towarzystwie mniemanego wicehrabi de Grancey, Gilbert Rollin przekonał się wreszcie, że złudziła go wyobraźnia i że w rzeczywistości, ta osobistość, wobec której drżał zdjęty trwogą i w przez którego zastawioną pułapkę wpadł jak głupiec, ta osobistość nie posiadała żadnej z jego tajemnic, używając jedynie jako broni zaczepnej niektórych wyjaśnień Serwacego Duplat’a.
 Depréty, ów łotr przebiegły i chytry, nie znając szczegółów, nie posiadając dowodów popełnionej zbrodni, eksploatował go za pomocą mistyfikacyi, o ile się dało.
 Gilbert podziwiał spryt i zręczność tego pierwszorzędnego „mistrza szantarzystów“ zdolnego tak wyzyskiwać tajemnice jakiej nieznał, i postanowił utrzymywać z nim przyjacielskie stosunki, ażeby go mieć na przyszłość pod ręką w razie potrzeby.
 Z łatwością odgadujemy projekty Rollin’a. Chciał przy pomocy Grancey’a korzystać z połowy dochodów swej córki, przypadających do jej rozporządzenia, bądź to po jej dojściu do pełnoletności, bądź po śmierci matki, lub też po zawarciu przez Blankę małżeństwa.
 Ażeby przyśpieszyć tę tak pożądaną chwilę, Gilbert nie widział lepszego sposobu po nad wydanie córki za mąż za Grancey’a.
 Był pewien, że ów łotr młody przychyli się do wszelkich wymaganych odeń tranzakcyi.
 Przed przyjęciem go jednak za zięcia, Rollin chciał się upewnić czyli nazwisko de Grancey, noszone przez człowieka o tak giętkim sumieniu, nie zostało wmieszane w jaką nieczystą sprawę, co mogłoby z chwilą małżeństwa wywołać dla Gilberta zawikłania różnego rodzaju.
 Przed ostateczną zatem decyzyą, postanowił zasięgnąć potajemnie objaśnień o Grancey’u w Amboise.
 Objaśnienia te wypadły zadowalniająco nad wyraz, i potwierdzały w zupełności to, co mówił ów pseudo wicehrabia.
 Rodzina Grancey’ów pochodziła ze starej francuzkiej szlachty i posiadała niegdyś wspaniały wielko pański majątek. Ostatni jednak przedstawiciele tego rodu, będąc graczami, rozrzutnikami, stracili tę fortunę w zupełności.
[ 123 ] Z dawnych splendorów pozostało jedynie ostatniemu potomkowi tej rasy piękne nazwisko, przy opróżnionej kasie.
 Gilbert nie żądał więcej.
 — Nie poważą się sądzić — mówił — żem poświęcił mą córkę dla jakichś ukrytych celów wydając ją za mąż za zniesławionego człowieka.
 Nic nie przeszkadzało mu teraz w układaniu na przyszłość swych planów i przedstawieniu swojemu wierzycielowi w jaki sposób i pod jakiemi warunkami mógłby zostać posiadaczem dwóch set tysięcy liwrów rocznej renty, o jakich mu nadmienił.
 Były skazaniec, usiłował również z swej strony zbadać przeszłość Gilberta Rollin.
 Dowiedział się, że ów jego przyjaciel jest hulaką, który straciwszy własny majątek i posag swej żony, popadł chwilowo w straszną nędzę, ale pomimo tego nie miał nigdy zajścia z policyą ni sądem, i że wydostał się z biedy skutkiem otrzymanego przez żonę spadku po hrabim d’Areynes.
 Jako człowiek, ukazał mu się on bez skazy.
 Mimo to wszystko Deprèty wiedział, że istnieje jakaś straszna tajemnica, tajemnica występku czy zbrodni w przełości tego człowieka. Umowa zawarta pomiędzy nim a Duplat’em była tego dowodem.
 Tajemnica ta jednak zostawała nieprzeniknioną.
 Nie wiele go to zresztą obchodziło. Był pewien, że znajdzie w Gilbercie istotę występną a słabą, jaką będzie mógł wyzyskiwać dowolnie.
 — Jest to wosk miękki — myślał sobie — z którego będę mógł ulepić co mi się tylko podoba.
 Czuł, że Gilbert nie ufał mu jeszcze w zupełności, ale nie dziwił się temu.
 — Jest to naturalnem — mówił sobie — że łotry nie dowierzają sobie nawzajem. Każdy z nich obawia się spotkać ze zręczniejszym od siebie. Lecz jego nieufność zniknie w chwili, gdy zapotrzebuje on mojej pomocy, a ta chwila jest nader blizką o ile sądzę.
 Otóż jakie było położenie obu tych nędzników wobec [ 124 ]siebie, gdy odnajdujemy ich obu w pałacu przy ulicy Vaugirard, w tymże samym gabinecie, gdzie Gilbert przyjął po raz pierwszy mniemanego Grancey’a.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false