z jednego pokoju do drugiego, gapiłem się na każdy i na każdy mebel, otworzyłem okno, wyglądałem — starałem się wszelkiemi sposobami oderwać się od tej myśli.
Lecz ta mnie nie odbiegała. Trzymała mnie: „Nie czyń tego!“
Wreszcie siedziałem przy biurku. Pisałem długi list do jakiejś kobiety, z którą łączył mnie niegdyś stosunek, opowiadałem jej, że się żenię, żegnałem się. Był to list bardzo nienaturalny — zupełnie zbyteczny, gdyż od długiego czasu już nie miałem z tą kobietą nic wspólnego. Miałem świadomość tego od pierwszej chwili. Jednak pisałem list ten. Wyobrażałem sobie potem, coby była powiedziała, gdyby go otrzymała. I coby znowu powiedziała, gdybym przyszedł sam kilka godzin później, by oświadczyć jej, że jednak się nie ożeniłem.
Naturalnie, że podarłem list.
Potem wziąłem świeży arkusz — przysięgam Ci, że nie „ja“ pisałem, aczkolwiek ręka ma prowadziła pióro po papierze. Pióro pisało do narzeczonej mej: „Nie ma sposobu. Nie mogę się żenić. Nie wiem, z jakiego powodu — lecz nie mogę.“
List ten ręka ma włożyła do koperty, napisała adres i nalepiła marki: Nogi me zniosły go na dół,