słońca. Barka musiała nadpłynąć prądem Nilu, wzdłuż małych wysp skalnych.
Miał wiadomość z Syeny — jeden z wielbłądowych jeźdźców jego przyniósł mu ją przed godziną. Tam już przybył człowiek, na którego czekał — posłaniec z Jerozolimy. Nareszcie będzie miał pewność —— nareszcie — wolną rękę — dla budowy świątyni. To czuł: jeśli tylko jeden kamień będzie stał dla Jahwy, Boga jego, nie potrzebował już więcej bać się egipcjan. I gdyby nawet grożące powstanie szalało po całym kraju, od Tebais aż do delty Nilu — jemu przecież nicby nie groziło.
Wyciągnął z olbrzymiego dzbana glinianego zwoje papyrusowe, które chciał pokazać namiestnikowi — cała korespondencja jego, tycząca się budowy świątyni. Uchwycił na chybił trafił kopję listu swego do Bagoasa, satrapy perskiego w Jerozolimie.
— „Do naszego pana Bagohi, baszy Judei — niewolnicy twoi, Jedonja i towarzysze jego, kapłani w twierdzy Jeb. Niech pana naszego Bóg niebios pozdrowi bardzo o każdej porze, i niechaj go obdarza łaską króla Darjusza i synów jego domu tysiąc razy bardziej niż teraz. I niech ci da długie życie — bądź szczęśliwym i zdrowym o każdym czasie.