i nadto niektórych kapłanów Chnuba — mięso ich zaś rzucono psom, ku wielkiej radości armji żydowskiej.
Arsames, namiestnik perski, był starym przyjacielem Jedonji. Wiedział, że mógł liczyć na żołnierzy żydowskich, jak na własnych ludzi — zarówno tu w twierdzy Jeb, która chroniła południe, jak w Migdolu, w Dafne, w Memfis i w Nof. Oddawali dobre usługi przy każdej rewolcie egipcjan przez całe stulecie panowania perskiego — i w tem nowem powstaniu przysłużyliby się należycie.
Arsames, satrapa, przebywał na Słoniowej Wyspie. Miał dokładne wiadomości o narodowym ruchu egipcjan, który mógł wybuchnąć lada chwila, znał też tego, który rozdmuchnął ogień: Amyrtajos, człowiek z Sais. Trzymał się gdzieś w ukryciu tu na południu — i tu musiała też wpierw wybuchnąć burza, która miała złamać panowanie perskie. Arsames czynił przygotowania swe, jeździł z jednego garnizonu do drugiego, oglądał wojska.
Obecnie był w Jeb, mieszkał w domu jenerała Artafernesa. Mógł lada chwila przybyć tu na górę, na dach Jedonji. A przecież nie na potężnego namiestnika Jedonja czekał. Wzrok jego, nie osłabiony przez wiek, śledził bieg Nilu, szukając barki. Padł na miernik Nilu, na studnię, okazującą nawrót