chodnie. Widział ich poza murami miasta, jak schdzili ku rzece, widział zwłaszcza Arsamesa, który przewyższał innych niemal o całą głowę.
Jedonja widział, jak doszli do brzegu, jak satrapa z ludźmi swymi wsiadł do łodzi. Lecz z tyłu widział drugą łódź, płynącą z trudnością pod górę przeciw prądowi.
Syn jego wrócił; śmiejąc się, potrząsał woreczkiem. „Oto co mi namiestnik dał dla ciebie, ojcze!“, zawołał. „Dziesięć karszów dla budowy świątyni! I drugich dziesięć karszów dla twego skarbu: cztery dla Hanaty, cztery dla Aszimy. cztery dla Jahwy!“
Stary nie odpowiedział, namyślał się głęboko. Oto ten satrapii był wielbicielem Mazdy. jak wszyscy persowie: modlił się do ognia. Jakież było imię proroka jego? Czy nie Zoroaster? — A jednak dał mu pieniądze na świątynię jego! Obdarzył po królewsku jego bóstwa!
A żydzi, bracia jego, nie zaszczycili go odpowiedzią, przez długich pięć lat! Dziś dopiero przybywał posłaniec ich —
Potem silnie potrząsł głową. Nie, nie chciał okazać żalu człowiekowi, którego oczekiwał. Cóż on, posłaniec temu był winien? I wszak miał nareszcie przynieść dobrą wiadomość, która tak była po-