trzebną. Jedonja postanowił nie pytać go wcale o to, co było powodem tego przeciągania i wysuwania. Kłótnia jakaś, intryga, spór stronnictw — ach, wszak znał to od lat wielu z własnej gminy. Ostatecznie — w Jerozolimie w wielkich rozmiarach zapewne taksamo wszystko się odbywało — wszak i tam żyli tylko ludzie, żydzi, tak jak tu w Jeb i może taksamo kłócili się i spierali — o nic. Nie, nie chciał nic wiedzieć o tem wszystkiem! Z wdzięcznem sercem przyjąć chciał, co mu przysyłała matka Jerozolima i nie chciał się pytać, dlaczego tak późno. Posłańca jej zaś przyjąć chciał jak księcia, obdarzyć go jak samego króla, gdyby tu przybył: wszak był to człowiek z Jerozolimy.
„Weź ludzi z pochodniami“ zawołał do syna swego i wskazał ręką na noc księżycową. „Łódź Uriji niebawem przybije do lądu — przyjm go dobrze, człowieka, którego Pan nam przysyła. Zaprowadź go na górę, daj mu pokój córki swej Mibtachji, to najlepszy w domu. Posil go obficie jadłem i napojem — daj mu wina sydońskiego, które kupiłem dla namiestnika. Jeśli jest zbyt zmęczonym, połóż go do łóżka — w takim razie jutro z nim się rozmówię.“
I znowu Jedonja spoglądał na rzekę. Widział żołnierzy, niosących pochodnie, na ulicach i za murami, widział ich u brzegu. Widział łódź, która