Tu w sercu jest miejsce, tam jest On,
Pan świata; nie staje się wyższym przez
dobre uczynki, ani niższym przez złe.
Mała sala była słabo tylko oświetlona. Okna — zasłonięte, stoły zestawione i przykryte zielonem suknem, tak, że wyglądały jak jeden wielki stół. Dokoła siedziało sześciu mężczyzn: Erwin Erhard, Zygfryd Loewenstein, hrabia Tassilo Tun, Walter Ayx, Hans del’Greco i Randolf Ulbing. Siódme krzesło stało puste.
Przed zielonym stołem, prawie w środku pokoju, stał duży fotel skórzany, obok niego mały stolik. Na nim popielniczka, zapałki i papierosy. Pozatem niewiele w sali odróżniano.
Owych sześciu czekało. Ledwo rozmawiali z sobą. Z hotelu Carmen, z położonego po drugiej stronie zatoki, dochodziły urywany dźwięki jaszu.
Zygfryd Loewenstein był adwokatem. Czterdziestka. Żyd — ale pozatem jeszcze: z nad Renu.