„Szkoda“, rzekla pani Maria Stuyvesant. „Właśnie koniec by mnie interesował. Historja sama nie jest mi obcą — wówczas cała Sewilla o tem mówiła. Rozumiem oczywiście bardzo dobrze, moi kochani panowie, co chcecie powiedzieć. Wasz Jorge był lub jest jeszcze roznosicielem bakterji tyfusowych. Kto nie jest odpornym, ten się zaraża. Podobnie ja w opinji waszej jestem roznosicielką bakterji tyfusu duchowego — i dlatego o wiele, wiele niebezpieczniejszą aniżeli ów syn chłopów andaluzyjskich. Czyż nie tak?“
„Tak!“, kiwnął adwokat. „A my jesteśmy w położeniu owego jezuity, któremu udało się w sprawie Quintera znaleść drogę ratunku. Zaczął od tego, że starał się wyjaśnić biednemu chłopcu, co fatalna skłonność jego właściwie oznacza — mimo wszystkich rozmów jego z lekarzami bowiem do tej pory wcale sobie tego nie uświadomił. Tego samego, pani Marjo Stuyvesant, i mybyśmy chcieli spróbować. Mamy tu ogromny materjał, i jestem przekonany, że pani się nam otwarcie, może śmiejąc się, przyzna, że wszystko zgadza się co do joty. Zdaje się, że istnieje dość znaczna ilość osób, które są odporne na tyfus, nie będąc wcale szczepionemi. Niestety limfy duchowej dla bakterji pani nie wynaleziono jeszcze — a chociaż zapewne jest niemało