mógł już dłużej i płacząc, całował w rękę guwernera, by mu przebaczył. A Francuz mówił (po polsku): „a dobrze ci tak, a dobrze ci tak, na drugi raz popamiętasz“. Te słowa były wzięte z ust stangreta, który tak właśnie mówił, bijąc swego syna, gdy ten błagał o łaskę. Emil lubił zakraść się do folwarku i patrzyć na takie egzekucje. Skrycie pragnął naprawdę, aby go kiedy zbito. Był tego bardzo ciekawy.
Pragnienie jego ziściło się ponad wszelkie spodziewanie. Miał już wówczas innego guwernera, nie cudzoziemca, młodego doktora filozofji, pana Mansweta Tołajskiego. Był to człowiek szczupły, zręczny, silny, mimo to zagrożony gruźlicą i dlatego zrezygnowany na parę lat prywatnej kondycji. Surowy, małomówny, inteligentny, umiał dużo, ale był złym pedagogiem, na czem z resztą nikt z otoczenia się nie poznał. Nie lubił dzieci, był podejrzliwy, pod podwłoką chmurnego chłodu uważający się za ofiarę, za zwichniętego człowieka. Emil nie lubił go również, ale korzystał z jego roztargnienia, z jego zamiłowania do lektury — i miał daleko więcej swobody, niż z Francuzem.
Poszukując raz Emila, nauczyciel, chmurny i zaniepokojony, poszedł w kierunku, skąd dochodziły go piski i wrzaski kobiece. Głos ten zaprowadził go w pobliże mieszkań służby, do obszernej izby, zastawionej szeregiem wielkich szaf i stołami do robót, a nazwanej garderobą. W garderobie tej pięć młodych dziewcząt pracowało nad haftami na płótnie i batyście i szyło bieliznę. One to tak piszczały. W kącie stała jedna, głośno płacząc, i trzymała się za policzek, z którego kapała krew. Po izbie biegał Emil z tęgim reitpeiczem i bił pozostałe dziewczęta.