kiej pościeli, grzebiąc nieczującemi palcami po jedwabiu kołdry, po haftach weby.
Z dalszych stron przyjeżdżali teraz już tylko krewni w czasie świąt albo ważniejszych rocznic rodzinnych. Rzadko przyjeżdżał ukochany brat hrabiego, Józef, zdrowy, młody, wesoły i czarujący. Pozatem hrabia kàzał sobie sprowadzać swych rządców po kolei z różnych folwarków. Zadawał im przygotowane na długo przedtem pytania, słuchał odpowiedzi bez znaczenia, interesował się jak gdyby głęboko stanem swoich majątków. Oni zaś odchodzili, pełni miłego współczucia, które nie osłabia, ale właśnie pokrzepia serce, uzbrojeni na dalszy trud życia tym widokiem, uspokojeni, że można oto być tak wysoko i przecież tak nizko.
Jako gość raczej i nawet przyjaciel odwiedział hrabiego rezydujący w sąsiednich Wierzchowiskach jego plenipotent, pan Czabarowski, który miał tę ambicję, że lubił się wydawać znacznie bardziej ordynarnym i prostym, niż był w istocie. Wielki, barczysty i brzuchaty, z małą łysą głową, ubrany był ze smakiem i utrzymany bardzo starannie, ale ton głosu, dobór wyrazów i gesty miały imitować ściśle ekonomskie wzory. Miał manjerę gadania na panów za brak poczucia obywatelskiego, na księży za łupiestwo, na chłopów za złodziejstwo i chamstwo. Utyskiwał, że musi wszystko sam trzymać za mordę. Pozatem był człowiekiem wykształconym, osobiście zamożnym, miał szeroki talent organizacyjny i węch do interesów.
Hrabia był teraz poinformowany o swych sprawach, jak nigdy dawniej. Ale nie myślał o tem, nie pamiętał. Zupełnie co innego obchodziło go w tych odwiedzinach. Uczył się na pamięć cudzych głosów, wyo-