aby ojcu nie zrobić przykrości. Grzecznie tedy słuchał opowiadań, które często zaciekawiały go naprawdę, i wskazań, do których odnosił się z pobłażliwością, jako ten, co żyje całkowitem życiem i komu wszystko jest dostępne.
Ojciec pragnął „zaszczepić“ w nim miłość ojczyzny. Emil instynktem wyczuwał, że to właśnie u ojca jest późniejsze, wyrosłe w cieniu choroby i nieszczęścia. Tego nie było wcale w jego młodości, pełnej owych łowów, przygód, podróży i koneksji.
Ponadto zaś rzeczy te nie były Emilowi tak obce, jak zapewne wyobrażał sobie ojciec.
Z ulubionych bowiem książek weszły już w obręb jego marzeń, oprócz wbicia na pal Tatara, inne jeszcze krwawe i zachwycające sceny. I wcale tam nie było tego „wypełnienia swego obowiązku na każdem stanowisku“, jak pouczał ojciec. Emil marzył o zebraniu całego wojska małych chłopców i wydarciu ojczyzny z rąk wroga. Marzył, że musi być rozkoszą walka, rozkoszą, jak to uczuwał, właśnie pokonanego strachu. Iść naprzód — naprzekór ostrzegawczemu głosowi całej swojej natury — jaka zgroza, jaki cudowny smutek. Marzył o odniesieniu największych zwycięstw, a później czuł lube zmęczenie i łzy w oczach zamkniętych.
Sens tego czynu wyrażał temi właśnie słowami: w obronie ojczyzny. Wyobraźnia jego nie wychodziła poza te słowa. Ale te słowa same — to było dużo. Emil był pewien, że za to oddałby życie. Nie było mu potrzeba żadnej rzeczywistości poza tym symbolem. Są rzeczy, których wcale nie trzeba tłomaczyć dziecku. Dopiero starsi muszą sprowadzać wszystko do jakiejś rzeczywistości.