— Ja wyjechałam naprzeciwko tatusia. Bo tatuś może będzie teraz wracał z Wierzchowisk, bo pojechał do pana Czarabowskiego.
Mówiła nieprawdę i nienawistnie patrzyła na Emila, który ją wydał.
V
Emil naśladował teraz ruchy Joanny, ton głosu, uśmiechanie się wzgardliwe. Ach, jakże byłby chciał być takim, jak ona. Robić wszystko według swej woli, niczego się nie bać i tak łatwo umieć kłamać.
Uczuwał, że mówienie prawdy jest jakąś niedołężną, naiwną cnotą, czemś niższego porządku. Kłamanie wydawało mu się bardziej wyszukane i doskonalsze.
Miłość Emila uczyniła go lepszym, nieszczęście jednak go psuło. Był teraz podejrzliwy i pełen niechęci dla ludzi, lubił współczucie i pochlebstwa.
Dotąd żył sobą. Teraz poprzez nieszczęście swoje zaczął patrzyć na innych. Myślał o tem, kto kogo kocha i czy jest nieszczęśliwy.
W czytelni stały najwygodniejsze, olbrzymie fotele i stół pośrodku; tam zawsze rano siedział nauczyciel i czytał wszystkie gazety, a później przy śniadaniu mówił na zapytania matki, że niema w nich nic nowego. Otóż Emil zauważył, że w tej porze szła, zwykle do czytelni jedna z guwernantek, Niemka, właśnie gdy z drugą miał mieć lekcję. I myślał: ona pewnie jego kocha, to ona jego kocha.
Matkę Emil lekceważył trochę już oddawna za łatwowierność, drobne ambicje i niemądre kobiece upory.