Księżna było to małe, złe, umalowane stworzenie, całe w bieli, przywykłe do czołobitności, zarozumiałe, wykrzywiające się nerwowo przy mówieniu. Jej twarz pełna ruchomych wciąż zmarszczek, ocieniona kruczym postichem, przypominała strapioną twarzyczkę Eleonory, obmyślającej niegdyś złośliwe figle na tarasie kluwienieckiego pałacu. Córka jej, Ada, dwa razy wyższa od matki, tęga, ciężka i spokojna, niewiele mówiąca, wydawała się kimś tak od niej odmiennym i dalekim, że trudno było uwierzyć w te bliskie węzły krwi.
Aniela zmieniła się bardzo, jak się wydało Emilowi. Była szczuplejsza i delikatniejsza. Miała zawsze jeszcze o te parę miesięcy więcej, niż on, ale teraz już nie było to dla niej asumptem do lekceważenia jego osoby. Przeciwnie, miał wrażenie, że odnosi się do niego z pewnem rodzinnem ciepłem. Nazywała go kuzynem, choć nie był nim w istocie. — Zauważył ponadto, że zachowała z czasów dziewczęcych pewien brak smaku w ubiorze, co Emila odrazu drapnęło po nerwach i przekreśliło ją w jego oczach, jako kobietę.
Księżna powiedziała mu, że znała jego matkę jeszcze, gdy była panną; Emil poczytał to sobie za awans. Z pewnem zdziwieniem nawet odczuł, że zapytując go o matkę, księżna przybierała ton nietylko łaskawy, ale prawie uroczysty. Było to tembardziej ujmujące, że zaraz później oznajmiła, iż uważa pana Bietowskiego za człowieka wielkiego rozumu i serca.
Wezwany przez Anielę, Emil zeszedł po stopniach do małego ogrodu z palmami i rododendronami, aby poznać bawiące się tu z boną cztery małe księżniczki. Były wszystkie prawie jednakowe, zgrabne, wysmukłe,