Jump to content

Page:Makuszyński - Straszliwe przygody.djvu/127

From Wikisource
This page has been proofread.

— 117 —

żera go jednem otwarciem mosiężnych ust, coś tam z nim czyni w głębi, wypełnionej roztopem ołowiu i, zirytowana, wyrzuca ci gorący, lecz śliczny i cudownie błyszczący wiersz druku na zewnątrz.

Odetchnęły jakieś żelazne płuca, maszyna drży, jakby z wielkiego zmęczenia, lecz to jeszcze nie koniec jej pracy. Mózg ludzki jej nakazał, aby bez żadnych zwlekań, natychmiast po odbiciu wiersza w ołowiu, wzięła w swoją pieczę litery i natychmiast złożyła je w największym porządku tam, gdzie każda znajdować się powinna. Spełniając tę mądrą pracę, maszyna ta jest dziwnie podobna do skrupulatnego człowieka, jest do niego podobna niesamowicie. Nagle gwałtownym ruchem spada na wolne już litery długa, chuda, żelazna ręka, jakaś potworna martwa ręka, chwyta swój łup lekko i zwinnie, unosi go w górę i z profesorskim okrzykiem: „na swoje miejsca, smarkacze!“ posyła w drogę, a małe, zwinne literki biegną szybko wzdłuż kaszty i wciąż się to jedna odrywa, choć się chciała trzymać z uporem, „obiema rękami“, pada, jak dojrzały owoc z gałęzi i ginie w czeluści odpowiedniego magazynu. Po chwili już, wezwana jednem kiwnięciem palca, biegnie na gwałt, szybko znowu potrzebna.

I tak w kółko cudownym porządkiem i mądrym, tak, że wreszcie poczynasz dla tej dziwnej maszyny czuć nie trwogę, lecz szacunek i kochać ją zaczynasz, przekonawszy się, że jeśli nawet, rzeczy nieświadom, uczynisz głupstwo, ona ci na-