W chwili, kiedy, tłumiąc kanie, będziecie czytali list ten, mnie może już nie będzie; może jakaś stara czapla, z pasją udająca ibisa, zaduma się nad zwłokami topielca, pływającego leniwie wśród. naddniestrzańskich szuwarów i mruknie: „ten człowiek ma zdeformowaną czaszkę“. Rzecz tedy jasna, że na premjerze być nie mogę, a piorunujące redakcyjne depesze czytam z bolesnym uśmiechem; rzekł już raz bowiem Fredro, „że kto w grobie jedną nogą, na tym groźby nic nie mogą“. Urządzajcie sobie premjery sami, — ja sobie urządzam pogrzeb, obmyślając go szeroko i długo, gdyż mam czas.
Gorze! gorze!
Jestem zamknięty na wyspie, nademną niebo, naokoło zaś woda, niezmierna woda, ten straszliwy artykuł, którego u nas jest najwięcej. W tej chwili poznałem, że pismo „Nasze zdroje“ ma rację bytu, w tej chwili rozumiem całą polską poezję ostatniej doby, pojmuję doniosłość odczytów jubileuszowych. Jest to jasnowidzenie topielca:
Jakżeż więc mam przyjechać na premjerę?
Pocom tu lazł? – Czy ja wiem? Jak to się zresztą stało, opowiem: