— 178 —
„na miękko" i dają mu czas na tę operację przez trzy „Zdrowaś Marja“.
Idziemy wciąż pod górę, która ma głupkowatą właściwość: coraz jest wyższa.
— Jeszcze jedno wzniesienie! — powiada malarz.
Minęliśmy i to wzniesienie.
— Jeszcze jedno! — powiada.
Tak już jest w Tatrach od niepamiętnych czasów, że „jeszcze tylko parę kroków“, co trwa pół dnia. Nic nato nie poradzę. Ale oni to wiedzą, źli ludzie, i czasem tylko patrzą na siebie z pod oka. Ale i ja umiem być bohaterski: byłem przez sześć tygodni w wojsku, wprawdzie w kancelarji, ale w wojsku. Bohaterstwo trzeba jednak pożywić, sięgam tedy po moją tabliczkę czekolady i wydobywam na końcach palców zawiesisty krem czekoladowy. Roztopiła się, jak i ja się roztapiam wszystek. Wtedy moja rozpacz mówi tonem, pełnym słodyczy:
— Macie co do zjedzenia?
— Mamy, — powiadają i idą dalej.
— Czy nie możnaby...?
— Podczas pochodu? Nie można jeść, idąc. Na przystanku.
Nigdy szczerzej nie chciałem skonać. Wirowało mi tylko w głowie: Głupi tramwaj ma przystanek na każdym rogu, a ja...
Po godzinie mówią mi jednak, że za godzinę dojdziemy.