— 78 —
mnie proszą abym „zechciał“ zaczekać w przyległym pokoiku, do którego wchodzę, jak do szpitala. Wzdrygnąłem się na progu i krew mi uderzyła do głowy: naprzeciw mnie wisi portret pana prezydenta Poincaré’go i ten człowiek do mnie się uśmiecha. O, królowie Francji! Czyby który z was kazał wyłapywać po pociągach nieoclone (przez zapomnienie!) dwa pudełka papierosów?! A ten człowiek się śmieje, ale niedługo, gdyż musiał w oczach moich wyczytać straszliwe rzeczy.
Gorze! gorze!
Siedzę sobie tedy i dumam. O czem? Mój drogi, zdaje mi się, żem przez chwilę myślał też o pozagrobowem życiu i gdyby był ksiądz w pobliżu, byłbym odbył jeneralną spowiedź. Najgorsze jest to jednak, że nie miałem — papierosa. Próbowałem układać wiersze, wspaniały cykl: „Z więziennej celi“, ale nie szło, zainteresowałem się jednakże po chwili żywo straszliwym piskiem i górno brzmiącym krzykiem niewieścim. Czyżby mnie przyszła uwolnić jaka cudzoziemska księżniczka? Zdawało mi się, że słyszę najwyraźniej: „Puśćcie go, albo się przebiję tym sztyletem“, potem znowu ucichło, jakby ktoś składał zeznania, potem znowu rozbrzmiał cudowny krzyk i zdawało mi się, że znów słyszę: „Śmierć tyranom i hańba! hańba! hańba!“
Poincaré, na ścianie wiszący, począł się przysłuchiwać pilnie, ja natężyłem słuch. Aż za chwilę drzwi się otwarły i oto wpada niewiasta, tak czer-