— 89 —
wa i różowa i mimozowa i jako kto chce, słoneczna metresa i kochanka całego świata, która się pozuje wdzięcznie, obwieszona perłami i bezlikiem diamentów.
Palmy ją chłodzą, morze jej przyśpiewuje, a ona się nudzi tą śmiertelną nudą ludzi bogatych, którzy wożą swoje życie w kufrze, a serce w neceserze, i czeka, aby jej snobizm ludzki, z wielkim brylantem w krawacie, czołem uderzył. Kwietny brzeg Śródziemnego Morza, znudzony swoim własnym lazurem, znudzony swojemi kwiatami, zna wszystkie rozkosze tego świata, opity niem do syta, jednego tylko w życiu swem niebieskiemi nie widział oczyma: jakiejkolwiek pracy. Jedno morze tu tylko pracuje, wynalazłszy sobie robotę wprawdzie nie zajmującą, ale zato krzykliwą: rzuca o brzeg kamieniami; jest to morze haniebnie zdeprawowane, niemal teatralne morze, które przez trzy tygodnie marszczy czoło, wytężając myśl, coby to uczynić, aby przecież dać znać o sobie? Po takiej głębokiej zadumie nabiera niesłychanej arogancji, cofa się nieco wgłąb i z jakiem takiem powodzeniem zaczyna, „grać“ burzę, której się nawet mały, brudny Włoch nicejski nie przerazi. Zdobywa się na wielką falę, zaczyna szumieć, wydymać się, wspinać, bałwanieć, gotować, syczeć, napędzać krzykiem fale, tłamsić się poczyna, wzdychać z gniewu, wirować w pędzie, czesać grzywy fal, burzyć, warknie czasem, potem zahuczy, potem krzyknie, potem wodą klaskać zaczyna, jak się klaskaniem w dłonie bawi tłum,