zić, byłoby towarzystwo, składające się wyłącznie z ludzi rozumnych oraz obywateli.
Na dzisiaj, z literatów, prócz Sępowskich, którzy często przychodzą, zaprosiłam też panią Obojańską. Zaproszenie przyjęła niemal skwapliwie, zato przez cały wieczór była chmurna i milcząca, a gości zebranych darzyła tak ekstraordynaryjnym lekceważeniem, że czułam się prawie urażona. Rozmawiałam z nią ja tylko lub Sępowska, gdyż wszystkich innych odstraszała swemi posępnemi oczami. Dwa czy trzy razy zabrała głos w ogólnej rozmowie — i wbrew recepcie mej wygłaszała twierdzenia tak żelazne, że aż chłodem powiało. Mężczyźni boją się jej, ale zarazem interesują się nią bardzo, ulegają mimowiednie czarowi jej niezwykłej natury. Zauważyłam paru, którzy nawet w rozmowie z inną kobietą usiłują zwrócić na siebie uwagę Obojańskiej i z pod oka śledzą efekt głośniej wypowiedzianych słów. Gdy pod koniec wieczoru okazała nieco przychylności memu sędziwemu wujowi Rosławskiemu, który poza którąś z wymaganych przeze mnie cech towarzyskich — niczym właściwie się nie odznacza, parę spojrzeń spoczęło na staruszku z odcieniem zazdrości.
Jeden z panów powiedział do sąsiada półgłosem:
— Mało jej starego męża — nawet flirty dobiera do siwej maści.
Mimo te fantastyczności, będę nadal zapraszała Obojańską, ponieważ jest ładna bardzo i nie chcę sama w sobie podejrzewać motywów konkurencyjnych.