który odbijał jaskrawo od całego zebrania, był przystojny, bardzo dobrze ubrany, wyświeżony i miał przez klapę ubrania przeciągniętą gałązkę konwalji. Czekał widocznie, aż skończę śpiewać — a teraz witał się ze wszystkiemi.
— Skąd oni wytrzasnęli takiego szykownego chłopca? — mignęło mi w myśli, gdy pani Dasecka z lekkim odcieniem dumy w głosie przedstawiała mi nieznajomego.
Ukłonił się i popatrzył na mnie przez krótką chwilę, nic nie mówiąc. Później stanął oparty jedną ręką o fortepjan i o czymś wesoło rozmawiał z Janem, śmiejąc się półgłosem, serdecznie. Jan opanowywał się, uśmiechał i chociaż starszy od tamtego — wydawał się pełnym szacunku i zależności.
W salonie zrobiło się cicho i większość oczu zwrócona była na przybyłego. Nazywano go „książę“, co — jak się wkrótce domyśliłam — było jego pseudonimem, który raz już słyszałam u Julki. On nie mieszał się zupełnie zwróconą uwagą, mówił wciąż z Janem, pochylony ku niemu, giestykulując okrągło, poruszając się i wyginając z wdziękiem, bezustannie, jakby nie umiejąc opanować wyrywającej się nazewnątrz młodzieńczej, pulsującej energji życia.
Odrazu usunął mię na drugi plan. Ale nie byłam zła. Sama patrzyłam z zaciekawieniem i uśmiechem w oczach.
Po chwili podeszła do nich Julka i zaczęła coś mówić poważnie. Z twarzy księcia z błyskawiczną