— To niemożliwe! jest w tej chwili na scenie.
Kubuś-Matka chytszejszy był od najchytrzejszego z czerwonoskórych! Odpowiedział z całym spokojem:
— Skoro nie mogę się zobaczyć z panią Irmą Borel, to proszą mi tu poprosić pana Daniela — on jej powtórzy, z czem tu przyszedłem.
W chwile potem Matka odzyskała już swoje dziecko I uwoziła je na drugi koniec Paryża.
— Widzisz, Danku — powiedział Kubuś, gdyśmy weszli do naszego numeru w hotelu Pilois — wszystko jest zupełnie tak samo, jak w ową noc, gdyś przejechał do Paryża.
Istotnie, tak, jak owej nocy, czekała nas wyszukana kolacja na biało nakrytym stole: pasztet roztaczał nęcącą woń, wino miało wygląd szacowny, Jasne płomyki świec igrały na dnie kielichów... A jednak, było inaczej... inaczej... Bywają szczęśliwe godziny, których nic wskrzesić nie zdoła! Uczta była taka sama, ale w duszach współbiesiadników nie zakwitły już kwiaty zapału, nadziei i cudnych snów o sławie, nie zasiadł miedzy nimi ten gość, któremu na imię: zaufanie, a w którego towarzystwie dźwięczy szczery śmiech i budzi się zdrowy głód. Ani jeden, niestety, ani jeden z tych dawnych towarzyszy nie stawił się do stołu pana Pilois. Pozostali oni wszyscy w dzwonnicy St. Germain. W ostatniej chwili, nawet zwierzenia, które