W stanie zdrowia Henryki Rollin od czasu przeniesienia jej do mieszkania, nie zaszła żadna widoczna zmiana.
Doktór, zapytywany w tym względzie, nie mógł wypowiedzieć stanowczego zdania. Spodziewał się jednak polepszenia, pokładając nadzieję w młodych latach i silnym organizmie chorej.
Maleńka Marya Blanka, była pełnem życia niemowlęciem. Dostarczono jej zdrową mamkę, której pokarm czysty, obfity, zdumiewająco krzepił jej siły.
Gilbert wobec tego świeżego pełnego życia dziecięcia, marzył o szczęśliwej przyszłości, jaką go ono miało obdarzyć, snując zawczasu tysiące planów w swej głowie. Nie dziwna! Wszak to niemowlę ukradzione matce, miało mu przynieść majątek, cień jednak czarny ukazując mu się pośród tego słonecznego nieba, psuł harmonje radosną, burząc jego plany.
Tym cieniem był Serwacy Duplat, jego wspólnik, który mógł jednym wyrazem zburzyć jego egzystencyę, zrujnować zamiary, obrócić w niwecz całe to dzieło.
Myśl ta ścigała go bezustannie.
Rollin żałował, że dotąd już nie postarał się obezwładnić tego wroga, którego tak lękał się ujrzeć kiedyś groźnym przed sobą.
Co by natenczas powiedział hrabia Emanuel d’Areynes dowiedziawszy się o podstawionem dziecku? co powiedziałby ksiądz Raul? ci dwaj, których on tak nienawidził w głębi swej duszy!
— O nich, pomyślimy później — mówił sobie — teraz najważniejszem jest, oczyścić drogę wytkniętą, gdzie zawadzał mu ów były kommunista, któremu miał wypłacić sto pięćdziesiąt tysięcy franków. Dumał po nad tem wszystkiem pogrążony w głębokiem rozmyślaniu.
Uderzyła godzina dziesiąta rano.
Doktor po dokonanej wizycie u Henryki, zabierał się do odejścia. Mamka Martyna, czuwała przy chorej, a zarazem i przy kołysce maleńkiej Maryi Blanki.