»Przypadek mnie zaprosił w swe knieje na łowy:
Na oślep łuk napinam i nadzieję! Gonię
Śmiechy wabne, wyciągam za najbliższym dłonie,
Chwytam: z nagą dziewczyną słodki traf mnie zderzył.
I tuląc łup zdyszany, swą zdobycz bezwiedną,
Śmieję się z roześmianą, jak strzelec, co w sedno
Ugodził, czując szczęsny wstyd, że weń nie mierzył«.
— »Czyś ty łaska, czy zguba, zbawienie czy zdrada,
Nie wiem. Wiem jedno: rozkosz w ramiona mi pada«.
— »Bezbożna dusza moja, pogańsko wesoła,
Nie wie komu dziękować, lecz »Bóg zapłać« woła«.
Lecz i ta, tak słodka chwila trafu, minęła. Dalej lecę.
Hej! hej, dziewczyno! na co, na kogo czekasz tam, w tym sadzie kwietnym, wpośród jabłoni? zbliż się! poco czekać?
»...Przecie tyś młoda, ja młody!«
Zbliż się! pójdź w moje spragnione objęcia! Rwijmy owoc rozkoszy!
»Rwijmy, by się nie śmiały z nas kiedyś jagody!«
— »Wypuść z swej izby białe gołębie,
By je ujrzały moje jastrzębie:
Wypoczynku i pieszczot pragną skrzydła znojne,
Twe ptaki je zawiodą w zacisza spokojne...«