Pogoń słoneczna (cykl)/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pogoń słoneczna |
Pochodzenie | Połów gwiazd |
Data wydania | 1908 |
Wydawnictwo | Księgarnia H. Altenberga |
Druk | Drukarnia „Słowa Polskiego“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały tomik |
Indeks stron |
POGOŃ SŁONECZNA
[ 175 ]
TWARZĄ W TWARZ
Możny tłum mi na drodze stanął. Niechaj będzie
Przekleństwo złości tłumu i niech za nim goni
Rozpacz. I niech się wlecze jego śladem wszędzie
Pomór, który z nóg wali. Niechaj tysiąc koni
Rozniesie na kopytach błoto dusz i jady,
Zmieszane z krwią; niech bryzga wszystka złość człowiecza.
Sam jestem: nie z przerażeń, lecz z wściekłości blady,
I do walki z klątw głupstwem idę sam — bez miecza.
Rani stal, lecz wzrok jeden śmiertelnie zabija,
Jeśli w nim tyle wzgardy, co jest w mojem oku,
Niechaj pełza, do skoku się gotując, żmija,
Którą słońce ukryło w pyłów swych obłoku.
Czekam blady, a śmierć mam w cichych oczu głębi,
Wali się na mnie przemoc tępa i straszliwa.
Nie wysłałem skrwawionych po pomoc gołębi,
Nie drga na moim łuku głodem krwi cięciwa.
[ 176 ]
Stoję sam... Niechaj warczy tłum i pjanę toczy.
Niech zieje z pysków klątwę, zanim na mnie natrze.
Wściekłość na swoją walkę wzięła moje oczy:
Stoję sam... Ręce kładę na pierś w krzyż i patrzę.
Odbiła się o piersi moje pierwsza fala,
Łbem spienionym w pierś tłukąc, jak o brzeg skalisty,
Oto się brud i błoto, męt i złość przewala,
A jam się ostał cały i ostałem czysty.
Stoję sam... Tyle na mnie padło klątw kamieni!
Ku mym piersiom sięgają w kurcz zamknięte pięście,
Powietrze ktoś ochrypłym wrzaskiem swym czerwieni,
Żem oczu tajemnicą wziął tłumowi szczęście...
Szczęście wziąłem!? Więc bierzcie! Mam je gdzieś zamknięte
Pośród trzew, bo mi trzewa targa. W holu, w męce,
W łzach, łkaniu i rozpaczy. Och! jest we mnie święte,
Niepokalane, — bierzcie! Mam bez broni ręce.
Szczęście wziąłem?! Chwytajcie! Łup jest przebogaty,
Niechaj się z łotrów każdy o te skarby modli.
Rzucajcie o nie losy jak o boże szaty,
Bierzcie, klątwą zabiwszy mnie wprzód, — ludzie podli!
A taką mam nienawiść do was, że wam słowem
Nienawiści tej nazwać nie umiem, — szakale!
Bijcie w pierś!... Klątw wam brakło? — więc przekleństwem nowem,
Rozumna jest złość wasza, choć się targa w szale.
Psów wyjących gromado!... Na waszym widoku
Nie padnę przecie. Smierć ma dziś was nie ucieszy:
Oto stoi ma dusza, z cichą śmiercią w oku
I przeciw waszej wierze bluźni wciąż i grzeszy.
Nie wedrze się zbój podły w świat wizyami mglisty,
Nie będzie złoto snów mych waszych łap korzyścią,
Miłość dla was?!... Krzyż łotrów dla was jest za czysty,
A Chrystus was odkupi — chyba nienawiścią.
Rodzie zły!... Nieśmiertelny, bowiem śmierć się broni
Tknąć was dłońmi, któremi białe nosi dusze.
Śmierć wasza przyjdzie na was z waszych własnych dłoni,
Niegodni ginąć podli w gwiezdnej zawierusze.
Stoję sam... Hełmu nie mam, pierś ma bez puklerza,
Z aniołów nie mam żadnych wkoło siebie stróży.
Tłumie nędzny! — ja nawet nie szeptam pacierza,
Choć krew ma do śmiertelnej gotowa podróży...
Niech z rykiem trąb tysiąca idzie w bój gromada,
Brać mnie żywcem, by jeńca wiązać wpół do słupa.
Lecz jak rozpacz heloty jest ma rozpacz blada,
Która daje w niewolę wrogom — swego trupa.
W imię waszego słońca niech się bój poczyna!
Pójdźcie: mniej mam litości dla was, niźli wzgardy.
Oto was krwi kropelka każda ma przeklina,
O, wy, przenigdy dzieci słońca, lecz bastardy!...
[ 179 ]
POGOŃ SŁONECZNA
Rumaka wstrzymaj, rycerzu... rycerzu!...
Słońce pożarem płonie ci w puklerzu.
— Pęd oszalałych słyszę za mną koni,
Nie mogę stanąć! Straszny wróg mnie goni...
Kto na twe życie, rycerzu, nastawa...
Czyli z olbrzymem, czy ze smokiem sprawa?
— Przedemną szpiegi, a pozamną gońce.
Uciekam w puszczę, a goni mnie słońce...
Hohej! rycerzu ze słońca i stali,
Tam nie jedź! rumak w przepaść ci się zwali.
— Głów ludzkich na dnie trwożą cię czerepy,
Ja się nie strwożę, bowiem jestem ślepy.
Przez miłość! powiedz, rycerzu, rycerzu,
Czemuś z wieczystą nocą jest w przymierzu?
[ 180 ]
— Z pod moich powiek krwawa łza się toczy:
Słońce mi wczoraj wypaliło oczy.
Dokąd ci droga, ślepcze nieszczęśliwy,
Za pędem wiatru i rumaka grzywy?
— W dal mękę gonię, a uciekam z dali...
Uzdrawiającej rzeki szukam fali.
Rzuć konia!... silniej!... Krew masz na ostrodze,
Słoneczny tabun pędzi jak w pożodze.
— Wściekłość pozamną jak zły pies ujada,
Słyszę!... Jak tętnią!... Jezu!... koń mi pada...
Przez Boga, prędzej! Słońce pręży dłonie
I strzałę strutą kładzie w łuk. Hej, w konie!...
— Rumak mi jęknął... Wpiłem w bok ostrogę...
Słońcu nie ujdzie nikt i ja nie mogę...
A przeto niechaj skryje się żałobą:
Tędy... Spnij konia!... W przepaść!... Pokój z tobą!
[ 181 ]
SZALEŃCY
A oto jest żywotów powieść bałamutna,
Zapisana w ócz szkliwie i na licu chorem,
Wesoła dla wesołych, a dla smutnych smutna,
A straszna, gdy zimowym mówiona wieczorem:
Żywie taka wśród wrzasku ulicznego rzesza,
Której wargi jak wieczne rany krwawią słowem;
Gromada, co się włóczy i umarłych wskrzesza
I świat cieszy cierpiącem licem chrystusowem.
Wszyscy śmierć mają w oczach, która w źrenic głębi
Wieczną lampą się pali i wieczyście gaśnie,
I ręce mają dobre i serca gołębi,
A gdy kto z nich umiera, to tam, kędy zaśnie.
Mówią cicho, gdy mówią a samotni chodzą,
Na końcu w trosk szeregu u nich myśl o chlebie;
Gdy walczą, walczą sami, pod niczyją wodzą,
A gdy legną na polu, chyba wiatr ich grzebie.
[ 182 ]
A gdy klną, Bóg zakrywa wtedy dłonią oczy,
Klątw się trwożąc, gdy wściekłość im pokrwawi pięście...
Lecz na ich piersi najpierw każdy głaz się toczy
I do nich zawsze najpierw przychodzi nieszczęście.
I do nich zawsze najpierw przychodzi zgryzota,
Do nich zawsze przychodzi najpierw głód z rozpaczą
I trzewa im wykręca i myśli im mota,
A oto oni jedni, co pierwsi nie płaczą.
A gdy noc, co przychodzi po trosk krwawych wojnie,
Spędzi razem w zaułkach włóczące się cienie,
Wtedy w ciszę wsłuchani, patrzący dostojnie,
Pożywają jak hostyę najświętszą — milczenie.
Potem na nich przychodzą jak w pogodę burze,
Szaleństwa, których żaden rozum w sznur nie spęta,
Wtedy słowa im płoną jak najkrwawsze róże
A dusza wtedy u nich w jeden błysk zaklęta.
Niech, kto czuje, szaleństwom takim błogosławi
jak morzu, co szaleństwem swoich fal się miota,
Gdy słońce krwi zachodem grzbiety fal zakrwawi,
Albowiem to szaleje nie złość, lecz tęsknota.
Niech je ludzka rozgrzeszy podłość i obłuda,
Która szyje swych szaleństw zakuła w obroże,
I niechaj w nie uwierzy jako wierzy w cuda
I niech raz się ukorzy przed tem, co nie boże.
A czyż nie był szalony Bóg, gdy z ognia światy
Rzucał, jakby ognisty zerwał sznur korali?
Czy mu może kto wtedy do stóp rzucał kwiaty,
Czy mu smętnie na lutniach aniołowie grali?
Chwała pięknym szaleństwom! Oto tej gromady
Szaleństwo rozpętane spaliło kościoły
I raduje się ogniem; tłum wygnało blady,
By wieszał pokutując, cnót swych apostoły.
Chwała temu szaleństwu, które w niebo ciska
Tysiąc wież, a języków już mu Bóg nie miesza,
Co gwiazdy chce policzyć a ponad urwiska
Rzuca mosty, by mogła w szczyty chodzić rzesza.
Chwała temu szaleństwu, co pierś sobie pali
Ognie niosąc z Olimpu, choć ich nie doniesie,
I temu, co żegluje — lecz po wściekłej fali,
I temu, co się błąka — lecz w najdzikszym lesie.
Chwała temu szaleństwu, co przed siebie goni,
Aż gdzieś przepaść dopędzi i śmierć jak od gromu,
I temu, które pragnie z dna bezdennej toni
Wynieść gwiazdy; i temu, które nie zna domu.
[ 184 ]
Chwała pięknym szaleństwom! Wszakże nie szaleje
Podłość wtedy, gdy pełza ani piersią krwawą
Nie świadczy, że przez mękę goniła nadzieje,
Wszakże nigdy nie tryśnie rów bagienny lawą!
Chwała ludziom szalonym, którzy z bitej drogi
Rzucają nagle konie przez rów na manowce;
I za to, że w wiatrakach pustych wietrzą wrogi,
I za to, że. ciskają włócznie w ludzkie owce.
Kto umie być szalony?! Kto w ramiona młode
Marmur chwyci i skruszy? Kto wichrem wyśpiewa,
Nie usty dziecinnemi do młodości odę
I kto, za szczyty wziąwszy, do stóp zegnie drzewa?!
O, jak płacze tęsknota szaleństw! jak się żali
Niemoc ramion i oddech w piersi suchotniczy...
jak nędznie w mętnych oczach nędzny błysk się pali,
Jak trwożnie na zegarze żywot chwile liczy...
A przeto niech nasz żywot za tymi podąży,
Którzy idą bezdrożem, a idą bez końca,
A na przedzie nie obłok, lecz ślepy chorąży,
Który oślepł nie z nocy, lecz oślepł od słońca...
Tylko wichry przed nimi jak stepowe konie
Tabunem biją kopyt tysiącami grudę,
A za nimi klątw tysiąc i wściekłe pogonie
I słonecznych pożarów grzywy ogniem rude.
Niech ich klną wsie spokojne i pobożne miasta,
Gdzie w kościołach Bóg nawet skarlał na figurze,
Niech klną! wszak taka klątwa w piorun nie urasta...
Niech wrzeszczą! wszak Lewici są i cnoty stróże.
Moc tej garstki szalonej jest jak bożych ramion
Potęga, która siebie stwarza i w dół strąca,
A panuje bez znaków i królewskich znamion:
Dostojna, nienazwana, można, szalejąca!
Niech mnie chwyci szaleństwa tego wir i zetrze,
Jeślim godzien... Niech szał mnie z dusznych izb wyżenie
Na burzę obłąkaną, rozgrane powietrze,
Na sąd ludzki, na pręgierz i na klątw kamienie.
Jeślim godzien... Albowiem poprzez dni żywota
Czciłem słońce, jak wszystka naokół gromada,
I słońcu biła pokłon w prochu ma tęsknota
I przed słońcem pełzała dusza z trwogi blada.
Oto w piersi się biję: wina!... wielka wina I...
Niech przebaczy szaleństwo temu, co go woła
Wszystką mocą swych tęsknot i kolana zgina,
Chcąc ujrzeć płomiennego szaleństw archanioła.
[ 186 ]
Podliłem się... Jam bowiem prosił u mej braci,
By jednej uwierzyli chociaż łzie, gdym w męce
Wił się strasznej i bolu... Niech im Bóg zapłaci
Te łzy, które z krwi były, a były dziecięce...
Podliłem się... i oto przed mą winą klęczę,
Bom miłość z piersi rzucił tę, co krwią się znaczy
W proch pod nogi niegodne; kochanka z nich tęcze
Na hafty snuła cudne... Niech jej Bóg przebaczy...
Niech teraz rozszaleje we mnie wszystko wnętrze
I niech szaleństw rozpaczą nowych dróg wygląda;
Niech zginie to, co było dla mnie przenajświętsze,
Niech niczego odemnie teraz nikt nie żąda...
Prócz szaleństw, cudnych szaleństw!... Jeśli mnie gdzie słyszy
Twoja dusza w tej chwili: wiedz, że z twarzą hardą
Czekam teraz, a kiedy z stęchłej wyjdziesz ciszy,
Przyjmę ciebie nie hymnem, lecz cię przyjmę wzgardą.
Sam stoję; wszak szaleństwu nie trzeba podpory,
A srebrnych łat żywota nigdy nie doczeka.
A nie wejdzie w tę rzeszę, kto jest zdrowiem chory,
I nie wejdzie, kto z bożej prostoty kaleka.
[ 187 ]
Niech pójdą przeto wszyscy, którzy są strudzeni,
A odpoczną w szaleństwie... Którzy są wyklęci,
A kościół im się z niebios wielki rozprzestrzeni,
I dusza im się w burzy na nowo uświęci...
Sąd po śmierci?!... Niech żywot będzie ogniem świetny,
Cóż wam sądy! Gdy dusza się szaleństwem skrwawi,
Wyjdzie z pośród szalonych najbardziej szlachetny
I na krzyżu zawiśnie i szaleństwo zbawi...
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |