Połów gwiazd (tomik)/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Połów gwiazd | |
Data wydania | 1908 | |
Wydawnictwo | Księgarnia H. Altenberga | |
Druk | Drukarnia „Słowa Polskiego“ | |
Miejsce wyd. | Lwów | |
Źródło | Skany na Wikisource | |
| ||
Indeks stron |
KORNEL MAKUSZYŃSKI
° °
POŁÓW GWIAZD
LWÓW 1908. — NAKŁADEM KSIĘGARNI H. ALTENBERGA.
WARSZAWA: E. WENDE I SP.
[ 8 ]
ODBITO W DRUKARNI „SŁOWA POLSKIEGO“ WE LWOWIE
pod zarządem Józefa Ziembińskiego.
[ 9 ]
Ovid
[ 11 ]
O KŁAMSTWIE DZIWNEM
[ 13 ]
Nie wejdziesz w dom mój, o najmilszy bracie,
Bowiem się słońcem twoje oczy palą,
A nikt słoneczny w mej nie będzie chacie.
Dom mój podmywa słońce świateł falą
Lub jak gad pełza popod próg obłudnie,
Albo mi węgły pali, albo dachy,
Albo znużeniem pęta mnie w południe,
Lub złote na mnie w śnie nasyła strachy.
Krew o zachodzie w moją leje studnię,
Skrzepłą wężowym i trującym jadem,
Albo mi nagle w okien szkło uderzy
Dyamentowym, niezliczonym gradem;
Albo źrenice oczu swych rozszerzy
I błyśnie w oknie licem bardzo bladem,
Gromem mi ciska w dom z kościelnej wieży...
Przetom się czujny stał jak zwierz, lub człowiek,
Któremu jeszcze z krwi nie oschły suknie...
Me oczy, bracie, już nie mają powiek,
A kto mnie strwozyć zechce — w drzwi niech stuknie.
[ 14 ]
Przeto nie wejdziesz w dom ten, o mój bracie,
Bowiem otarłszy z krwi twej nóż mój ostry,
Plakaćbym musiał potem po twej stracie
I matkę twoją cieszyć i twe siostry.
Masz słońce w oczach a na uściech słowo,
Które gdy padnie, to zadźwięczy złotem,
Masz apostolski święty krąg nad głową,
I szedłeś do mnie z dobrych ramion splotem,
I szedłeś dobry wszystek, Złotousty, —
Ale nie wejdziesz, — dom mój nie jest pusty.
Wypiastowałem w piersi świetną żmiję
Kiedym na piękno chorzał i był cichy,
Gdym trwonił skarby, co były niczyje,
Gdym w pył murrheńskie rozbijał kielichy
Za pól urodzaj, za szczęśliwość wieczną,
Za snów przepychy, za złudę słoneczną,
Aby mi trwały aż po dni żywota,
Kiedy mnie zmorzy dobra śmierć — tęsknota.
I otom kłamał duszy, słońcu, tobie,
I szczęśliwości wiecznej i tęsknocie,
I śmierci cichej i piękna chorobie,
I snom i nocy i zorzom we złocie...
śledziłem kłamstwa ród, lecz nadaremnie:
Nieurodzone, wiecznie było we mnie.
I teraz mieszka ze mną, a gdy rano
Idę strzedz drzwi mych, by nie weszło słońce,
Twarz mą całuje, bardzo milowaną,
I żegna, jak się żegna swe obrońce.
Kłamstwo to piękne jest. A mam je w twarzy,
I w oczach mam je i mam je na wardze,
W każdem mem słowie jak motyl się waży,
W kanzonie pustej i bolesnej skardze.
I wszystek jestem w niem, a ono we mnie,
Żywota mego w onem jest podnieta,
Więc nie wchodź z słońcem w domu mego ciemnie...
...................
I Chrystus znał je, przedziwny poeta.
[ 16 ]
W tobie jest kłamstwo i w nim jest i we mnie,
Wieczyście było i wieczyście będzie.
Gdy ziarno siejesz, nie trudź się daremnie,
Albowiem kłamstwo zejdzie ci na grzędzie:
Kwiaty, kłamiące wonią i barw tęczą,
Tęczowem kłamstwem pracę pszczół uwiodą,
Kiedy się pszczoły pośród nich rozbrzęczą.
Dzwonieniem cisza kłamie ponad wodą,
Ofelie wabiąc wezgłowia pieszczotą,
Snem nieprzespanym i koroną złotą...
Choćbyś całował hostje tysiąc razy,
Kłamstwo ci świętość z bladych ust ukradnie,
Będzie wraz z tobą w górę toczyć głazy,
I razem z nimi na pierś ci upadnie.
Słońce słoneczność skłamie ci, albowiem
Kłamstwo się cieniem za tobą powlecze,
Żar na powieki padnie ci ołowiem
I spali w tobie wszystko, co człowiecze.
Dusza ci skłamie sny swe, ty zaś duszy
W dzień nieśmiertelność będziesz kłamał cudnie,
Pustka samotność skłamie ci wśród głuszy,
A noc spokojną skłamie ci południe.
Źródło ci piaski pustyń skłamią płowe,
Gdy ci spękają wargi; wichry wieści,
Że w dali zamki widać kryształowe,
I że u murów święty gaj szeleści.
Oczy ci skłamią długość twojej drogi,
Kiedy powracać będziesz w dom z podróży,
A kiedy czołem w swe uderzysz progi,
Skłamie ci spokój, bo cię męka, znuży.
Kochanka miłość skłamie ci, ty zasie
Tysiąc jej skłamiesz przysiąg, a wzajemnie
Skłamiecie mękę. Bowiem w każdym czasie
Kłamstwo jest w tobie i w nim jest i we mnie.
Milczenie nawet kłamie w nas sfinksowe,
Albowiem kłamie wargom; tajemnice
Milczeniem kłamią, gdy zwiesiwszy głowę
Noc przez piramid włóczy się ulice.
Kłamliwy będzie spór twój z samym sobą,
A kiedy zemrze w tobie coś na wieki,
Kłamstwem się czarnem skryjesz jak żałobą,
I łzy swe skłamiesz, w trumnę bijąc ćwieki.
I nikt z was królestw bożych nie posiędzie,
Bo chrystusowe kłamstwem jest orędzie.
[ 18 ]
I nikt nie wstanie z martwych... Ta nauka
Jest od anioła, co w miesięcznej ciszy
Na cmentarz chodzi i w grób każdy puka
I czeka, czyli krzyku nie usłyszy,
Który rozsadzi grób wykuty w skale,
Czy kto nie wstanie uwielbiony w chwale...
Do Emaus dusze wam się rwą?! Niech będzie
Ta pochwalona wiarą która kłamie
I ludziom martwym białe szaty przędzie
I tka chorągiew, chrystusowe znamię!
Dobre jest kłamstwo, które dobro czyni,
Piękna potworność, która piękno rodzi,
Dostojny wszelki szczęścia śmiech — w świątyni,
A godzien hymnów prometejski złodziej!
A przeto idźcie na rozstajne drogi,
Lotne całując po pustyni ślady...
Może z zachodnich, krwawych łun pożogi
Chrystus podejdzie ku wam, bardzo blady
I powie słowo do śmiertelnej rzeszy
A pożar może nad wami przeleci...
Idźcie, — wszak jednym ruchem was rozgrzeszy,
Żeście na brzegach porzucili sieci
A poszli, męki cierpiąc i katusze,
Brzemię potworne niosąc mu: — swe dusze.
O, jako życie śmierci swojej kłamie,
I w oczy ciska jej słonecznym pyłem,
I jak, — w dantejskiej nawet stojąc bramie,
Sądzeniem jakiemś podli się zawiłem,
I sprawę czyni o błysk każdy słońca,
Anioły wszystkie na świadectwo wzywa
I mniema, że mu Chrystus jest obrońca,
I jego kłamstwa rzecz jest sprawiedliwa!...
Kłamstwo, przedziwne kłamstwo i odwieczne!
Kiedy nie było jeszcze dróg na ziemi,
To się błąkało poprzez drogi mleczne,
W wichry skrzydłami bijąc anielskiemi.
I pychę rodząc bożą w archaniołach,
Paliło słońca, na których Bóg klęczy,
Kiedy się modli światu, — a w popiołach
Grzebało siebie. Wtedy z chmur przełęczy
Archanioł pędził na skrwawionych kołach,
Grzmotami dudniąc na pomoście tęczy...
Kłamstwo, przedziwne kłamstwo! bądź słodyczą
Złości żywota i śmiertelnym lekom,
W pierś bijąc wszystkich, co swe prawdy krzyczą:
Bo człowiek kłamie chwilom, a Bóg — wiekom.
A to jest wiara moja. Z tem przychodzę
Z dróg mych dalekich, z nocnej mej włóczęgi;
Resztę zgubiłem na zawrotnej drodze,
Kędy o prawdzie mędrce piszą księgi.
A dokąd zajdę z taką wiarą, — nie wiem...
Jeśli napotkam wieś spokojnych ludzi,
Wieś im podpalę moich kłamstw zarzewiem,
A noc na trwogę krzykiem ich obudzi,
I sad uczynią na mnie. Jeśli w puszczy
Chrystusa spotkam, kiedy od aniołów
Uciekać będzie i wyjącej tłuszczy,
Pójdę z nim razem na gwiazd bożych połów.
A jeśli życie spotkam, to mi powie,
Żem jest pijany dziwnych prawd szelestem —
I na bluźniercę rzuci anatema.
I pójdę, kłamstwo wziąwszy za wezgłowie
Poszukać śmierci, bowiem cichy jestem.
A śmierć jest prawda jedna. Drugiej niema.
[ 21 ]
NA SZCZYCIE SAMOTNYM
[ 23 ]
Tutaj się kończy cichych dusz włóczęga...
Stąd ciska słońce wszystkie tęcze w przepaść,
Tu się słoneczny wszelki twór wylęga,
Tu nie siadają orły, by w dół nie paść,
Gdy błyskawica skrzydła im tu spęta.
Wichr tu płaz marny i tu nie przychodzi;
Tutaj milczenia jest kolebka święta
I tu jest rafa księżycowej łodzi.
Tutaj jest kościół tych gwiazd, co się włóczą
I są bezdomne i blade z tęsknoty.
Tu z trwogi grzmoty milkną, co przed tuczą
Jak psy warczące biegą, gdy je złoty
Bicz archanielski z błyskawicy goni.
Tutaj, gdy słonce płonie w łun pożarze,
Cisza na trwogę rozpaczliwie dzwoni.
Tutaj anioły odbywają straże,
Kiedy jest nocą złota gwiazd ulewa.
Tu noc przychodzi i sinemi usty,
Milcząc, o słońcu dziwne pieśni śpiewa,
A chmury czarne na nią kładą chusty,
Mchy się wezgłowiem jej pod głowę kładą,
Az rano przyjdą zadumane zorze
I martwe oczy jej całują zdradą...
Tutaj się kończy cichych dusz włóczęga...
Tutaj się wszelkie zaczyna przestworze,
I tutaj leży najdziwniejsza księga,
W której są wszystkie tajemnice boże.
A ktoby księgę czytał, tenby wiedział,
Gdzie jest ta miłość, która nie jest męką,
Czemu żywotów jest śmiertelny przedział,
I czemu można mocną zburzyć ręką
To, co jest boże. Czemu wieczność zdradnie
Na twarz całunek judaszowy kładzie,
I czemu oto Pan żywoty kradnie,
Jak słodki owoc w urodzajnym sadzie,
Kiedy w północy, we mgle snów przychodzi
Jak wąż, żywotów nienasytny złodziej.
Czemu, kto księgę czyta, śmiercią zemrze,
Iże po boże tajemnice sięga,
Choć jest tak cichy Pan — jak zdrój, co szemrze,
I choć się miłość jego zwie potęga...
(A ktoby księgę otwarł — śmiercią zemrze!)
Tutaj się kończy cichych dusz włóczęga...
Tu nie przychodzi owa śmierć, co dzwoni
I jękiem dzwonów w mózg się strasznie wwierca,
I bije krzykiem w kość zapadłych skroni —
Tutajby pękły wszystkich dzwonów serca...
Tu się sam dławi wszelki krzyk na progu
I w głaz stężały, rzucony oddechem,
Na pierś samemu stoczyłby się Bogu,
śmiertelnym ciążąc mu na piersi grzechem.
Tutaj się kończy cichych dusz włóczęga...
Tutaj się słonce w wieczny sen położy,
Ostatnich błysków tu się urwie wstęga,
I tu Bóg umrze, gdy śmierć sobie stworzy.
[ 27 ]
POŁÓW GWIAZD
[ 29 ]
LORELEY.
Uplotłem sobie złotą sieć
Z włosów niewiernych mych kochanek,
Uplotłem sobie sieć złocistą:
Minstrel uparty zapatrzony w ganek,
Wydzwaniający piosnkę płomienistą,
Uplotłem sobie złotą sieć
Z włosów niewiernych mych kochanek.
Rycerz płomienny nie schodzący z szranek,
Zakuty w zbroi srebro blach i miedź,
Uplotłem sobie złotą sieć
Z włosów niewiernych mych kochanek.
Śmiechem mnie ima apostolska szatą
Ciąży u sieci mej złocistej ołów,
Spada mi z ramion moja sieć bogata,
Idę na połów!
Rzuciłem wszystkie nocne ćmy — minstrele,
I cichym krokiem, z udaną powagą,
Idę zarzucać mą sieć na topiele:
Może wyłowię jaką nimfę nagą,
I w podarunku dam przyjacielowi,
Który maluje nimfy...
Moze oto
Skarby wyłowię siecią moją złotą:
Muszlę przeczystą z przeogromną perłą,
Zwłoki królewny, koronę i berło;
Harfę, na której grają senne fale,
Srebro fal rannych, wieczornych opale;
Te stosy złota, które słońcu kradnie
Rój nimf, gdy słonce z falą się kołysze, —
Może sieć moja znajdzie w głębi, na dnie,
Spokój umarły i śmiertelną ciszę...
Sieć ma rozewrze oczu swych tysiące,
Bezdenne oczy w złocistej oprawie,
Ramiona swoje wyciągnie chłonące,
Tysiącramienny polip na obławie —
I złowi ciszę, zielonego trupa...
(Raz ją był mędrzec utopił szalony,
By uciszyła wklęte w topiel dzwony).
Chodźmy na połów gwiazd! Złocisty połów
Siecią złocistą! A któryż z rybaków
Nie chciał wyławiać gwiazd z niebieskich szlaków?
Pójdź, sieci rzucim...
Na połów! Na połów!
[ 31 ]
Błogosławione nadzieje rybacze
I trud tak ciężki, jak u sieci ołów,
I mozół wielki, największy z mozołów,
I niestrudzeni ci gwiazd poławiacze.
Gwiazd nie dosięgniem, obłąkańcy gwiezdni,
Lecz ich złociste powstrzymam pochody:
Siecią wyłowię księżyc z wodnej bezdni,
Siecią wyłowię gwiazdy z cichej wody.
Ho! Ho! Sieć rzucam...
Zaczyna się połów:
Tysiącem oczu patrzy złota sieć,
W ręku zaciężył mi mej sieci ołów,
Co ją pociągnie w przepaść i zatopi...
Nie zerwie mi się, wszak nie jest z konopi
Złocista moja sieć.
Ty siądź na skale: będziesz Loreley!
Perukę złotą weź i harfę w ręce,
(Musisz złociste włosy mieć).
A potem graj, tak cudnie graj,
Bym mógł uwierzyć, ze płynę i płynę,
Z siecią złocistą na wir i głębinę,
By mi się zdało, żem jest w wielkiej męce,
O, Loreley!...
Ho! Ho! Sieć rzucam...
Ty śpiewaj i graj!
Gwiazdy nie słyszą, drzemią... gwiazdy drzemią...
Czuwają tylko tamte, ponad ziemią.
Topi się cicho moja sieć i zdradnie,
Tysiącem oczu patrzy, dłonie kładnie
Na topiel... Przebóg! cicho! — Od niebiosów
Upadła w tonie gwiazdą co dojrzała
Zamiarów naszych, nocnych gwiazd złodziei,
I teraz na dnie tajnie wieści losów.
Patrzmy: wnet ujrzym wir gwiezdnej zawiei,
Jak ryb spłoszonych stado, gwiezdne roje...
Niech zmilkną usta i twoje i moje.
Skryj się! Zbyt twarzą swoją świecisz jasną,
Gwiazdy nas ujrzą, przyczają się, zgasną,
W zielska się wodne skryją, zamkną oczy,
Nie dojrzym w toni...
Toń się dziwnie mroczy...
Przez miłość!... Na dnie ktoś uderzył w dzwony...
Och, jakże dzwoni...
Jak dzwoni...
Jak dzwoni...
Ho! Ho! Już sieć zapadła w głąb,
Już tylko widać brzeg złocony,
I złoty tylko widać sznur...
Muzykę zacznij... teraz graj...
Udawaj, ze mnie wabisz w wir,
O, Loreley...
O, Loreley!...
Komedyę gram, ubrany w kir.
Udaję z duszą straszny spór,
A ty mnie wabisz, wabisz w wir...
O, jak sieć moja plącze się i mota,
O, gwiazdy! gwiazdy!
A topiel cala tak się stała złota,
Jakby się gwiazdy rozpłynęły moje,
Jakgdyby w topiel biły złote zdroje.
Szarpnąłem sieć: ujęła coś w swe sznury,
Chwyciła z mocy wszystkiej, żem wyprężył
Ramiona — szarpnął, — i łup mój zwyciężył.
To wieże były kryształowe pewnie,
A sieć chwyciła te zaklęte mury, —
Pałace może zwaliłem królewnie.
Wlecze sieć moja kilka nenufarów,
Tryumfy mnogie gdzieś z bezdennych jarów...
I plon mozołów.
Dobyłem sieć na suchy brzegu skraj, —
Zdejm już perukę, dobra Loreley,
Skończony połów...
Wszakże ci piękna była ma wyprawa
Na połów gwiazd, choć mi nie stroją głowy!
Piękne jest to, co z siebie nic nie dawa,
I piękny był mój mozól syzyfowy.
I tęsknić będę do tego połowu:
Choć obłąkanie w tem jest — są nadzieje...
Przeto naprawię sieci, gdy zadnieje,
I pójdę łowić senne gwiazdy znowu.
Żegnaj mi, Piękna moja!... Idę dalej,
Łaskawszej szukać do połowu fali.
Loreley dobra! Okryj się żałobą,
I nie płacz...
Pan Bóg... och, nie! — Heine z tobą!...
[ 35 ]
CHRYSTUS NA JEZIORZE.
Taka jest cisza na Genezarecie,
Jaka jest w tobie albo we mnie.
Zdrożony jesteś, nie mów nadaremnie,
Ja ciebie znam:
Gdyś szedł do Emaus, odnalazłem ciebie,
Gdy szedłeś sam,
Zaprawdę przeto, ja cię znam.
(Znam imię twoje przecie,
Wszakżeś jest Chrystus...)
O, wielki Rybaku!
Taka jest cisza na Genezarecie,
Jaka jest w tobie albo we mnie.
Wszelki krzyk kędyś czai się u krzaku,
Jak dziki zwierz
I patrzy, kiedy dusza chora
Wyjdzie z mej piersi na brzeg wody pusty,
I w świetle gwiazd, gdy pójdzie do jeziora
Zaczerpnąć wody spękanemi usty...
Taka jest cisza na Genezarecie,
Jak była wtedy, gdyś uciszył wody...
Czy pomnisz dzień ten, Synu Dobrej Rady,
Dzień nawałnicy, burz i niepogody?
O, jaka cisza na Genezarecie!...
Twe ucznie wtedy lęk złowili blady,
Z pianą na ustach i z pian wodnych grzywą,
A lęk się chwycił steru waszej łodzi,
I wlókł za łodzią, straszne łowów żniwo.
(Wspomnienie smutne po duszy ci chodzi?...)
Zdrożony jesteś, — zstąp do mojej lodzi,
Powiozę ciebie w me szalone jazdy,
Ja rybak jestem jak ty, — łowię gwiazdy.
Zdrożony jesteś... gdzieś idziesz z daleka,
Mistrzu wędrowny, a cudne twe oczy
Wyżarł ci proch i łzy i letnia spieka.
(Ja ciebie znam,
I ty mnie znasz...)
Pozwól mi obmyć swoje dobre oczy,
Bo zanim wejdziesz do najpierwszych bram,
Obmyją tobie twoje dobre oczy:
Pluną ci w twarz...
Zstąp do mej łodzi. Czekałem na ciebie
Wiele gwiaździstych nocy, wiele dni.
Raz cię widziałem na jakimś pogrzebie,
Za trumną myśmy obaj tylko szli.
Grzebałem dziwny jakiś sen i złoty,
Dobry, młodzieńczy... Miałem oczy suche,
Odtąd mam oczy ślepe, uszy głuche:
Pogrzebion jest mój sen, przedziwny, złoty.
Potem widziałem cię na szczycie góry
Kiedyś był kuszon, gdy ci Szatan w lice
Rzucał królewskie, świetne błyskawice
I słał pod nogi tęcze i purpury.
Potem widziałem ciebie... już nie pomnę...
W ogrodach, zda się, bo szumiały drzewa
I z kwiatów była ogromna ulewa:
Tyś był i ja i anioł był ponury,
Który miał skrzydla sępie i ogromne.
Czekałem, kiedy sępi łuk zatoczy.
W pamięci łowię dzień ten, lecz nie pomnę...
Kwiaty mi wtedy upadły na oczy,
Wonie jak węże pełzały w pobliżu;
Potem widziałem ciebie już na krzyżu.
Potem po twoim milczącym pogrzebie
Do Emaus myśmy obaj razem szli...
Zstąp do mej łodzi. Czekałem na ciebie
Wiele gwiaździstych nocy, wiele dni.
Taka jest cisza na Genezarecie
Jaka jest w tobie, albo we mnie.
Ja rybak jestem; na wygiętym grzbiecie
Przyniosłem moją sieć,
(Lichą, rybaczą sieć twych apostołów,
Którą na rzymskim gdzieś kupiłem targu,)
I łowię gwiazdy!
Obłąkany połów...
Gwiazdy zapadły w przedziwny sen złoty,
W półśmierć złocistą, śpią w złotym letargu,
I tęsknią...
(Bowiem tęsknota jest wszędzie).
Więc im zaśpiewam cicho pieśń tęsknoty
O tem, co ma być, a czego nie będzie,
Że gwiazdom oczy staną w łez powodzi,
A ty, Rybaku rybaków, stań w łodzi
I rzucaj sieć:
Niech sieć rój gwiazd oprzędzie!
A gdy wyłowisz wiele gwiazd,
Do wszystkich powędrujem miast,
Rozrzucać skarby z sieci.
Rozrzucać będziem złote sny,
Będziemy w perły zmieniać łzy,
W złocistej gwiazd zamieci.
A gdzie na drodze znajdziesz ból,
Tam rzucisz gwiazdę, dobry Król,
Pan gwiaździstego szlaku.
[ 39 ]
O, jakżeś rad! o jakżeś rad!
Na uściech wykwitł ci już kwiat...
Zarzucaj sieć, Rybaku.
A gdy wyłowisz wiele gwiazd,
Do wszystkich powędrujem miast,
Miast smutku i tęsknoty...
A gdy usłyszysz, ze ktoś łka,
Tam wejdziesz ty, za tobą ją
Niosący ciężar złoty.
Pójdziemy tak, podróżni dwaj,
Przez cały świat, na świata skraj,
Wskróś gwiaździstego szlaku.
O, jakżeś rad! o jakżeś rad!
Szczęśliwy zdał ci się już świat —
Więc rzucaj sieć — Rybaku!
Ja tobie rzekę, dlaczegom jest w zmowie
Z nocą, a sny me są od gwiazd oślepłe,
I czemu, rybak wieczny, gwiazdy łowię,
A słowa moje w gwiazdy są zaskrzepłe:
Przypodobana była dusza moja
Gwiezdzie, a gdym ją pokazywał nocy,
Padła mi w topiel... Gdzież jest dusza moja?...
Przyjdź mi, Rybaku Dobry, ku pomocy.
[ 40 ]
Gdzież ją rozpoznam wsród złotego roja?
Gdy spojrzę w topiel, mej twarzy się zlęknie,
Zblednie, gdy sieci spłoszę ją szelestem,
A przetom z nocą jest gwiaździstą w zmowie
I śpiewam, wabiąc — a dusza mnie słucha.
Aż przyjdzie noc, że duszę mą wyłowię
I twarzy mojej bladej się nie zlęknie.
Co mówisz? — Rzekłeś! — Obłąkany jestem.
Lecz obłąkany jak ty, — dziwnie pięknie,
I opętany przez złotego ducha.
Ho! Ho! Sieć rzucaj! Zaczyna się połów...
Dzierż silnie sieć... zaczynam tęskne śpiewy —
(Tak tęsknie nigdy nie wolały mewy...)
Gwiazdom się oczy zamglą i zapłaczą
Za rzucaj sieć,
Za rzucaj sieć rybaczą.
Błogosławiony największy z mozołów,
Złocisty trud:
Błogosław wodom, łodzi, mnie i sobie,
Błogosławiony niechaj będzie połów,
Błogosławione twoje ręce obie...
Wyłów mi duszę mą gwiaździstą z wód,
I wiele gwiazd.
Przecie do wszystkich powędrujem miast
Rozrzucać skarby z sieci.
Spojrzyj, Rybaku: ta gwiazda co świeci
Jakgdyby oczy miała otworzone
Na wielki sen i wpół otwarte usta,
Wpatrzona dziwnie w jedną zawsze stronę,
Z Betlehem jest. A wkoło gawiedź pusta
Gwiazd, które blade są, otwarty uszy
I zasłuchane leżą na topieli.
(Spójrz, czy tam niema kędy mojej duszy,
Która nowiny słucha i jest blada.)
Tych zasię oto dziwna gwiazd gromada
Jest z tych, co wiecznie śpią na piramidzie,
Powieki wznosząc senne, gdy kto idzie.
A kiedy ciebie dojrzały z piramid
I śmierć goniącą cię, oczy otwarły,
Na drogę srebro kładąc jak aksamit...
Pamiętam, — wtedy spojrzał Sfinks umarły.
A te są gwiazdy cudne, te wśród fali,
Które się wplotły w zielsk podwodnych kłosy...
Oto je miała Maryja z Magdali
Wplecione w swoje woniejące włosy,
Jak błyskiem świetnym grający dyadem,
Gdy ci je u nóg kładła, gdyś był bosy,
I gdy na puszczę szła twym jasnym śladem.
Tych zasię osiem, które leżą na dnie
Spadło z ust twoich jak owoc granatu,
(Gdy owoc słońce w siebie wssał — upadnie,)
Kiedyś osiemkroć błogosławił światu,
Padały tobie gwiazdy z warg szelestem:
Błogosławieni niechaj będą cisi...
— Dotknij mi oczu, oto cichy jestem.
Poznajesz gwiazdę tę, dobry Rybaku,
Tę, która milczy i taka jest blada,
Jak twoja twarz lub Weroniki chusta?...
Poznałeś! Dziwnie ci zadrgały usta —
(Dzierż sieć... dobędziem wnet... ja czekam znaku,
Zapada w głąb... zapada sieć... zapada...)
Wiesz kiedy spadła ta, wśród bladych blada? —
Kiedy się ciebie zaparł Piotr, Rybaku.
Te zasię padły po siedemkroć razy,
Kiedyś ostatnie swoje mówił słowa;
Te z głowy, gdy ci w dół opadła głowa;
Te dwie, gdyś oczy zamknął; te, gdy głazy
Przywarli na twym pożyczanym grobie...
Dzierż sieć..., dzierż sieć... i wypręż ręce obie,
Błogosław gwiazdom i ciszy i wodzie
I mnie i sobie.
Skończmy, bo wnet rybacze wyjdą łodzie
I najpierw ciszę spłoszą, potem gwiazdy.
Ho! Ho! Już sieć zapadła w głąb,
Nie żałuj rak, nie żałuj rąk,
Wyłowim gwiazdy wszystkie wkrąg,
A gdy wyłowim wiele gwiazd,
Do wszystkich powędrujem miast,
Rozrzucać skarby z sieci...
Нo?! Rwie się sieć? Zmurszała sieć...
To nic! Obfity będzie łup,
Na głębie nam!... na głębie jedź,
(Ma dusza bowiem padła w głąb,)
O łodzi się oprzyjmy zrąb,
Ciągnijmy sieć ze wszystkich sił,
Dobywaj sieć... ho!... ciągnij sieć!...
Będziemy wszystkie gwiazdy mieć:
Tyś o nich śnił, — jam o nich śnił...
Wlecze sieć nasza kilka nenufarów,
Tryumfy mnogie gdzieś z bezdennych jarów
I plon mozołów.
Nie patrz zbolały na wody przeczyste
I w łodzi siądź, znużony jesteś, Chryste;
Skończony połów...
Mnie zasię radość jakaś chwyta pusta,
Że i ty w męce wielkiej krwawisz usta.
Przecz przypominasz to dziwne orędzie,
Że ten, kto siewcą był, ten zbierać będzie?
A oto siałeś gwiazdy jako zboże,
A nenufary znalazłeś na grzędzie,
Aż się nad tobą to lituje morze!
[ 44 ]
Błogosławiona wieczysta tęsknota,
Błogosławiony obłąkany połów,
Błogosławione morze pełne złota,
I trud tak ciężki, jak u sieci ołów...
Błogosławiona pieśń z biesiadnych stołów
O tem, co ma być, a czego nie będzie.
Nić złota, z której szaty nie uprzędzie.
Błogosławione nadzieje rybacze
I sieć, patrząca krociem oczu — pusta...
Nie płacz. Daj pokój... Patrz, a ja nie płaczę!
Hymn do gwiazd zacznę, pokrwawiwszy usta.
[ 45 ]
SONETY
[ 47 ]
UCIECZKA
Zabiłem dziś człowieka w jakiejś strasznej sprzeczce,
I ledwo rozhukanych mych dopadłem koni...
Byle tylko przed siebie! Tysiąc trwóg mnie goni,
świat cały razem ze mną, zda się, jest w ucieczce.
Rdzawy nóż neronowy w gardło sobie wbiję,
Jeśli mi w locie konia lub mnie w arkan chwycą,
Albo arkana sam się zadławię pętlicą,
Gdy go na zimnem ciele uczuję jak żmiję.
Koniom krew z nozdrzy tryska... Byle dobiedz nocy
I skryć się w jej pomroce, jak w zapadłym lesie!
Ujdę... trwogą szalony zaprząg mnie uniesie...
Och! cisnęli kamieniem z dawidowej procy,
Godzą we mnie lżą, klątwą i trądu chorobą:
Zabiłem bowiem siebie, — uciekam przed sobą.
[ 48 ]
JUDASZ
Przyszedł na mnie dzień klęski i bożego gniewu:
Zaświeciłem w twarz Panu mem słonecznem godłem,
I krwawicą mych myśli bój bezkrwawy zwiodłem...
Tknął mnie Pan, żem zeschłemu jest podobny drzewu.
Zgasiłem dzisiaj w tarczy mej płonące słońce,
I zemstę zaprzysiągłem na pobojowisku:
Z ukrycia będzie godził grot mego pocisku,
A jadem z krwi zaskrzepłej strzał zatruję końce.
W bladość twarz przyoblekę faryzeuszową,
I będę złotousty — nakarmiony zdradą,
A krąg sobie płomienny rozświecę nad głową...
I będę ręce kładł jak święci ręce kładą,
A izby mnie do bożych puścili ołtarzy,
I — Judasz — brudem ust mych tknę się bożej twarzy.
Słodycz kwiatu me słowo... Kto tknie ust mych usty,
Wypije jad słów moich, co język oniemia;
Dusze czyste wywiodę na wierzch góry pusty,
Kusząc one: Królestwo wasze — wszystka ziemia!
Wśród nocy ku Betlehem pójdę na rozdroże
Trwożyć onych, cо będą biegli w noc gwiaździstą...
Anioły śpiewające spłoszę, szpiegi boże,
Splugawię królów złoto i myrrhę przeczystą...
Przysiągłem Bogu zemstę na pobojowisku,
Kiedy ległem w niemocy zwalon i w zniewadze
Raduj się, Jeruzalem! Syna Bogu zdradzę!
Oto przylgnę do jego bladych lic w uścisku,
A kiedy go na piersi mych rozepnę krzyżu,
Będzie miał, Król żydowski, zółć z krwi mej w pobliżu...
[ 50 ]
UMĘCZENIE
Strasznego nauczyłem się zaklęcia z księgi
I jak Mag, zwołujący duchy o północy,
Wołałem duszy mojej głosem z wszystkiej mocy,
Aż rozhukane swoje wstrzymała zaprzęgi.
— Raduj się, duszo moja! (Wylałem na usta
Z róż oleje, a jad był na mych ust purpurze,
Strute z warg popękanych mych padały róże.)
— Raduj się, duszo! wszakże radość nie jest pusta!...
Oto zaprząg twój dziwny po gwiazdach się włóczył,
Twoje konie pędziły po miesięcznem srebrze,
Brodziły przez zachodów krew... szły w słońca pyle...
Zatrzymaj wóz swój chmurny... Duszo stań na chwilę!
(Mówiłem słowa wonne, jak człowiek, co żebrze,
Bo czyniący zaklęcia Mag mnie tak nauczył...)
II.
Mówiłem Duszy mojej, bom jej pozazdrościł
Obłąkanych wędrówek i szalonej drogi...
Pragnąłem, żeby przyszła, bym ją tak ugościł
Trucizną, jakbym gościł w domu moim wrogi.
Chciałem chwycić i szarpnąć strasznie skrzydeł końce,
By krew bluznęła źródłem wiecznem i nieskrzepłem...
Czylim ja ją wysyłał jak ptaka na słońce?!...
Ja raz — spojrzeć na słońce chciałem i... oślepłem.
Chciałem upić się ogniem i piłem za wiele...
Nabrałem blasków tyle w mych oczu ciemnice,
Że dwa doły mam czarne, gdzie miałem źrenice...
Więc szukam dyamentów w węglach i popiele,
Tajemnicy, by oczy me mogły rozjasnąć,
Zaświecić... zabić kogo — i w uśmiechu zgasnąć.
III.
Mówiłem Duszy mojej chytrze i zdradziecko,
Wołałem ją wołaniem cudnem i uczonem,
Wabiłem ją cudami bożymi jak dziecko,
Obliczem całem w blasku i udanym skonem.
Aż przyszła... Jak przychodzą może sny w godzinie
Przedśmiertnej, gdy twarz sobie Bóg zakrywa ręką;
Jak dreszcz, gdy grecki mędrzec zwilżał usta w winie,
I jak rozkosz przychodzi z krzyżowania męką...
Nie miałem chrystusowych słów dla nierządnicy,
Która poszła odemnie na słoneczne ognie,
Rojąc dziwnie, że wróci, złamie mnie i pognie.
Kiedym oczu dołami dojrzał ją w pobliżu,
Spętałem ją, nierzadną, w własnej błyskawicy,
...I tej nocy rozpiąłem Duszę mą na krzyżu.
[ 53 ]
ŻĄDZA
Rozpowiedziane ustom moim tajemnice
Rozpowiem stugłośnemu duszy mojej echu,
A dusza niechaj powie nocy, matce grzechu,
A noc niechaj pożarem wionie mi na lice.
A oto we dnie w czynów mych zapiszę księgę,
Iżem gorzał — a karta księgi będzie pusta...
W ciszę! — krwi mojej spowiedź szczęsne czynią usta,
A krew ma jako rumak! Zmysły razem sprzęgę...
Rozpętała się burza!... o, łuno pożarna!
O, męko przerozkoszna!... krwi palącej zdroje!...
Niech będą pochwalone usta, usta moje.
Chmura zwisła nademną, skrytym żarem parna...
Och! jak gdyby wichr w piersi uderzył wrzeciądze..
O, myśli moja myśli! O, palące żądze!
II.
Rozegrała się we mnie moja krew i śpiewa,
A serce jest krwi mojej muzyczne narzędzie;
A fala weń uderza w oszalałym pędzie,
A burza weń uderza i z ogniów ulewa.
Prężą się żyły we mnie jak struny harfiane
I szatańskie swe na nich krew wydzwania hymny;
Zwartem krąg kłów mych biały, swą białością zimny,
Na kłach białych krew czuję, a na uściech pianę.
Przepomniałem mych śpiewów, którem śpiewał co dnia,
A którem anielskimi mienił, duszo moja!
Inne począłem prawić u mętnego zdroja...
Stanęły mi nad głową licem piękne stróże:
Grzech, usta całujący i milcząca Zbrodnia.
Nogom nagim wężowy kłąb mam za podnóże...
III.
A przeto cię pożądam. Słuchaj, co ci prawię
W ciszy, by słów mych własne nie słyszało serce:
A przeto cię, pożądam i rękoma zdławię,
Do ust twych przylgnę usty, w pierś wzrokiem się wwiercę.
Nie przeklinaj mi duszy, bom w anielskie straże
Wypędził z siebie duszę, precz na noce dżdżyste...
Ciało całe mam w ogniu i całe mam w żarze
I rzucę je na piersi twoje, jak śnieg czyste.
Węże mnie nauczyły mocy swoich splotów,
Błysku oczu miłosna mnie uczyła lwica:
Nie bron mi się, bo krew ma gra w dyszącym gniewie,
Serce me jak pies wyje echem setki grzmotów...
Ploń! niech płomień w pierś twoją spełznie z mego lica,
Z moich oczu bierz żagwie, z moich ust zarzewie.
IV.
Złącz oddech z mym oddechem i rozpętaj burze,
A jeśli w twarz mi pluniesz, legniesz ze mną w walce —
Krew tryśnie, kędy moje tkną się ciebie palce,
Pomnij w szale: przecz z wichrem walki pragną róże?!
Płoń! jako płomień żywy cudna będziesz w szale;
Włosom z błysków wężowych uczyń dyademy,
Jak pochodnia rozgorzej! Przemów, znak daj niemy,
A ja jednem spojrzeniem duszę w tobie spalę.
Niesytość w uściech moich... nie wiesz jako pragnę...
Dyszę... płomień mi trawi dziwnym żarem wnętrze,
Przeto krużę mi nachyl lub ją mocą nagnę...
Chłodź mi usta lub zerwę zasłony najświętsze
I miłość oszalałą w piersi twej rozrzadzę,
A kwiecia nie ustrzegąć, psy zgłodniałe — Żadze...
[ 57 ]
EWA U JABŁONI
Wąż prawi:
Oto jestem przemożny i władnący Bogu:
Ja patrzyłem w twarz bożą... Spojrzyj, oto jestem!
Wypełznąłem z pod krzewu ciernistego głogu
Między kwiecie jabłonne, które drży z szelestem.
Z rozkoszy drży, iż czuje rozkosz mego splotu.
Urodzony w tworzenia żądzy rodzicielskiej,
Jam jest żądny! Płomienny jestem i anielski,
Chociaże anielskiego przepomniałem lotu.
Myśl twoja jest anielska i śni moje sploty...
Myśl twoja pełznie śladem mym w jabłonne kwiecie...
Jam jest górny, jam widział słoneczne zawroty...
Spójrz!... na drodze mam kwiaty... pierś je moja gniecie,
Bym wpełzł na piersi twoje, piersi-gołębice...
Spójrz na mnie: Jam samemu Bogu spojrzał w lice.
II.
Jeśli spojrzysz niewiasto, ujrzysz jak się prężę
I jako tęcza wstaje w splotów moich zgięciu.
Czy nie wiesz, iżem słońcu równy był w poczęciu,
Iżem w pył z gwiazd złocisty ubrał ciało węże?!
Kiedym pełzał wśród kwiatów, kradłem, złodziej boży
Wszystkie ognie, którymi płoną rajskie zioła,
Z śladów bożych jasnoście zbierałem u czoła,
Bym był jasny jak ongi, gdym był na obroży.
Jam jest, którym skrzydłami gasił gwiazdy złote,
Kiedy zdały się jaśniej lśnić niż skrzydła moje.
Jam jest, którym początek widział w łun pożodze.
Jam jest, którym w piór szumie wiódł anielskie roje,
Burzyć w pysze niezmiernej bożych rąk robotę.
Jam jest, — i oto pełzać chcę przy twojej nodze.
III.
Żali nie wzniesiesz oczu?!... Ściągnij swoje dłonie...
Tknij się mnie... — jam jest rozkosz płomienna, wieczysta!
Tknij się mnie... zadrżysz jeno, lecz ostaniesz czysta,
Zbądź trwogi! jam jest rozkosz... zbliż się pod jabłonie.
O, rozkosz! pochwalona rozkosz!... Ściągnij ręce!
Dyamenty mych oczu kryją krwi szkarłaty...
Dyamenty mych oczu skradłem z bożej szaty,
Przełom boży... Pójdź ku mnie! poznasz rozkosz w męce.
Rozmiłowana w tobie stopy liżeć lwica!
Pójdź ku drzewu, niewiasto: Oto w rajskiej ziemi
Ty jesteś najpiękniejsza słońc oblubienica;
Tyś jest kość Adamowa, — on jest obraz boży...
Zechcesz, — będziesz przewodzić hufy anielskiemi...
Pójdź ku drzewu i legnij na kwietnej podłoży!...
IV.
Zbliż się... nie tknę puharu pełnego po brzegi!
Niewiasto! — przyjaźń tobie... przyjaźń tobie ze mną.
Zbliż się... ja tobie powiem wielką rzecz tajemną,
Zbliż się, iżby nas boże nie słyszały szpiegi.
U nóg bożych pełzając w czas tworzenia burzy,
Chwytałem myślą myśli bożej błyskawice.
Zbliż się... ja ci otworzę jego tajemnice,
Kwiecie kryje... nie dojrzy żaden z jego stróży.
Bóg moc swoją tajemną skrył w tworzenia ziarnie.
I w łonie twojem ukrył tworzenia rozkosze,
Na straży skarbów onych postawił męczarnie.
Żywot nosisz w swem łonie, jak ja żądzę noszę...
Rozgorzej!... będziesz Bogu równa... ściągnij ramię...
Idź... rzeknij Adamowi... Adamie!... Adamie!...
[ 61 ]
NAUKI BEZBOŻNE
[ 63 ]
POKUSZENIE
Trwoga mi żarła mózg, że twarzą chrystusową
Brat mój dusze uwodził, a jam się połowem
Trudził daremnie i że światło miał nad głową,
Że wszystkich giął do kolan i całował słowem.
A przeto, kiedy duszę ba rdzo miał znękaną,
Wtedym zmowę uczynił z pysznym góry szczytem,
Na wierzch góry go wiodąc w cudne jakieś rano,
I poiłem mu wargi rosą i błękitem:
Oto ci legło u stóp śpiące Jeruzalem,
W splocie grzechu dyszące przez sen, gryząc wargi,
Oto się mienią rannym kopuły opalem,
W świątyniach mrok się modli, puste jeszcze targi.
Zerwęć dach z tego domu, który przed twem okiem
Skryły palmy, by żądze były niewidome.
Spójrz bracie: jakby wężem opasana mrokiem,
Z krwią swoją walkę toczy królewska Salome.
[ 64 ]
Ozwij się, lwie łaskawy, Chrzcicielu! Chrzcicielu!
I przyjdź spijać z szaleństwem krwi czerwone wino,
Otoś jeden szczęśliwy wśród tysiąców wielu,
Pójdź tutaj... jak krew ognie po twem ciele spłyną.
Spójrz bracie! W krwi obłędzie ktoś się strasznie wije,
Łuną żądz jak zachodem ówdzie dom się pali!
Na posłaniu róż pełnem dwie się splotły żmije...
Och, to miłość rozrządza Maryja z Magdali...
Skryj oczy... Twarz twa jak na Weroniki chuście
Twarz chrystusowa. Dusza twa przechodzi męki.
Jeruzalem w szaleństwie legło i rozpuście...
Dreszcz cię ima i żądza... zwarły ci się szczęki.
Krwią mu nabiegły oczy, wichr go rwał za włosy
I padł w przepaść ze szczytu... O, młodzieńcze życie!
Gdy w dół padał, ja słałem westchnienie w niebiosy.
Lecz było nas za wiele dwóch — na stromym szczycie.
[ 65 ]
PENELOPA
Napiąłem wszystką mocą łuk eurytesowy.
Cisza była, że serca tłukły o puklerze.
Mierzyłem długo ponad zalotników głowy,
Z podełba dziwnie patrząc, nie wiedząc, gdzie mierzę.
Aż jęknęła cięciwa, warknął bełt straszliwie,
W wiernej mej Penelopy godząc piersi blade...
Krople krwi łzami zwisły na mej strzały grzywie.
A jam prosił młodzieńce wszystkie na biesiadę.
Bowiem rade czynowi były moje dłonie,
Chociaż dusza się moja mym wzdrygnęła czynem...
Przeto wziąłem ze świeżych róż wieniec na skronie,
I piłem Penelopy krew z szumiącem winem.
To nie było szaleństwo! Albowiem kto grzeszył
Przeciwko krwi wołaniu i przeciw lat wiośnie,
Nie będzie się starością swoją świętą cieszył.
Niech nie pożywa słońca kwiat, co już nie rośnie.
[ 66 ]
A krew ma moc rozkazań większą niźli bogi,
Więc grzeszne jest męczeństwo w pustych pragnień męce;
Nierządna wiara, która nie gasi pożogi,
Gdy nią krew oszalała, lecz w snach kąsa ręce...
Lub tka płaszcze z purpury przetykane złotem,
By miał tułacz rozpustny czem okrywać ciało,
Ogniami żądz spalone u Cyrce, z powrotem.
Przetom dzisiaj ukarał grzech ten — strutą strzałą.
[ 67 ]
POMAZANIE
Umierasz, przyjacielu... serca ci ubywa
Jak wód źródłu, przy którem wichr swe zwilżył wargi,
Oczy masz błędne bardzo, myśl twa jeszcze żywa
Włóczy się wśród tęsknoty, pośród łez i skargi.
Nie żałuj wspomnień zwiędłych. Śmierć, pani łaskawa
Zapomnieniem napoi cię na drugim brzegu.
Rozigranej twej duszy pocznie się zabawa,
Bowiem się już nie strudzisz myślą o noclegu.
Ze zgryzoty jak z kija różdżka ci wyrośnie,
Gdy zapomnisz wspomnienia wstecz w cudnym żywocie.
Jesienny liść, padając, niech śpiewa o wiośnie,
Ty na łożu śmiertelnem śnij o orlim locie.
W kręgu obłędnych myśli jak w oparze trunku,
Odwróć sobie świat teraz gorączkową mocą
I rzuć nim, by w przeciwnym podążył kierunku,
By ci noc dniem się stała, a dzień stał się nocą.
[ 68 ]
Wolno ci obłęd czynić, bo ci w imię śmierci
Przebaczone zostanie wszystko, a zasłona
Nie porwie się w świątyni z żałoby na ćwierci,
Bowiem zasłon by brakło, — stu w tej chwili kona.
Nie zostanie po tobie nic, o dobry bracie,
Nikomu się zaś obłęd cudny twój nie przyda:
Chodziłeś w jednej zawsze, w jednej umrzesz szacie,
Zresztą dziur pełna twoja królewska chlamida.
Kochanka twoja? I... czekaj!... miłość jak pies wyje,
Kiedy mu jego pana na cmentarz wyniosą...
Och, nie trwóż się... całunu dla ciebie nie szyje
Ani go jak perłami łez nie stroi rosą...
Toś jedno miał i — obłęd. Serdeczny człowieku!
Z oczu ci płomień ciecze jak z płonących głowni.
Otworów nie wypalisz na świat w trumny wieku...
Daj pokój!... Żywie w zdrowiu i tańczy w szynkowni.
Jak płaczka tańczy wierna, cudna w swej nagości,
Biesiadników swej cnocie wybrała niewielu,
Kochała cię! Dwóch tylko rzuca o nią kości...
Skonałeś?! śpij w spokoju, dobry przyjacielu!
[ 69 ]
PROMETEIDA
O, Prometeju! mądry jest kto kładzie
Buchar na skałę, gdy mu leżeć twardo...
Na Zeusa! jam cię widział w sztychów składzie,
W kurzu i w pyle mrącego ze wzgardą,
Za szkłem w muzeum jakiemś na estradzie,
A nigdy tak się nie patrzyłeś hardo
Jako dziś patrzysz ze skalnego złomu,
Choć buchar tylko skradłeś u kokoty,
Nigdy świętego ognia i nikomu,
A sęp twój umarł — za mózgiem z tęsknoty.
[ 70 ]
PRAGNIENIE
Nagość za przepych starczy mi i strój,
I naga patrzę, gdzie kochanek mój.
Dla warg spieczonych modlę się o chłód,
Żar spływa strugą wzdłuż mych białych ud.
Są-ci me usta jak krwawiący kwiat,
Krwią oszaleje, kto mym ustom rad.
Kto przyjdzie, miłość z moich weźmie ust,
Otom jest naga i czekam bez chust.
Niech przyjdzie, byle tylko piękny był,
Nie zbronię mu się, — miłość jest bez sił.
Nagość za przepych starczy mi i strój,
Kto wpierw przybieże, ten kochanek mój.
Szaleństwo żądzy nęka mnie jak głód,
Czekam bezwstydna, z drżeniem białych ud.
[ 71 ]
Z piersi mej dwoje trysło cudnych róż,
Miłość nierządna jest mych kwiatów stróż.
Niechajże przyjdzie wymarzony w śnie,
Chwycą go ręce me jak żmije dwie.
Niechajże przyjdzie z swych obłędnych dróg,
Włosami zetrę pył z zmęczonych nóg.
Niechaj się zjawi na miłosny cud,
Chwycę go w kleszcze opętanych ud.
Niechajże przyjdzie zdjąć mi obłęd z ust,
Wszakżem jest naga i czekam bez chust.
Anioł włóczęga niechaj przyjdzie z pól,
I niech rozrządzi we mnie szał i ból.
[ 72 ]
GRZECH MÓJ
Zgubiłem grzech, bezcenny klejnot z mych klejnotów,
Kiedym gonił rusałkę nagą między skały,
Rękoma rwąc jej w biegu pasma złotych splotów,
Usta własne zębami krwawiąc, oszalały.
Zgubiłem grzech. Na oczach mętne mam dziś szkliwo,
Nic nie słyszę i chodzę, jak człowiek w malignie;
Jak ślepe ptaki myśli moje lecą krzywo,
Snów nie mam, żadna moc mnie lotem nie podźwignie.
Rozesłałem w przepaście i urwiska gońce:
Oto mi jeden przyniósł tęczę z wód uśmiechu,
Dyament przyniósł drugi, trzeci przyniósł słońce,
Wszyscy rozpacz, bo żaden nie odnalazł grzechu.
Łez nie ronię w straszliwym dnia mojego mroku,
Bowiem większa jest zguba, niźli moc żałoby.
Czekanie tylko lśni w mem rozszerzonem oku,
Cierpliwie czekam jakiejś śmiertelnej choroby.
Zgubiłem grzech, więc jestem jak najlichszy żebrak,
Życie mi nawet sakwę mą żebraczą skradło...
Zawiodę modły, pochlebstw mi dla Boga niebrak,
Świętym jeszcze być mogę, w święte wszedłszy stadło.
A przeto będę w mnichów faryzejskim tłumie
Hymny śpiewał, prześwięcie w modłach mych obłudny,
Albo niech mi anioła Pan w piór pośle szumie
I pomoże odnaleść wśród skał grzech mój cudny.
[ 75 ]
WIERSZE SENTYMENTALNE
[ 77 ]
SNY NAD KSIĘGĄ
jest smutny swą radością dzień wiosny zaślubin,
Ze słońcem; co się mocą swą rodzącą chwali,
Coś zwierza kwiatom motyl, tęczowy cherubin,
Mewa miłość spowiada rozkochanej fali.
Moc pragnień przyszła ku nam i dusze nam wiąże,
Żarem snów pluszcze na nas morza toń niebieska:
Miłujmy się... ja będę jak dantejski książe,
Paolo będę dobry, ty zaś jak Franczeska.
Nie patrzmy sobie w twarze, splećmy razem ręce,
Niech nam oczy do zmierzchu wieków rwie tęsknota,
Usta mamy dziecięce i dusze dziecięce,...
Czytajmy... będziem razem czytać Galeotta.
Coś czyni, że mi głos się na warg progu łamie,
Słów wonność bije w głowy, jak kwiecia opiłość,
Ktoś miękkie bardzo kładzie nam na szyje ramię
I ktoś ciągle powtarza łkaniem słów: to miłość.
[ 78 ]
Czytajmy, a niech dusza Jękiem nam się znoi,
Nasłuchując, czy wrzawą nie zakrzykną głusze,
Że rycerz straszny bieży do nas w czarnej zbroi
I mieczem w nas zaślubi naszą krew i dusze.
Albowiem tak się kończą sny błogosławione,
W słonecznej opowieści — scena tragediante.
Cieszmy się śmiercią cudną! Ktoś idzie w tę stronę...
...To nie rycerz... To idzie zadumany Dante...
[ 79 ]
WOŁANIE
Do południowej dusze wysłaliśmy ziemi,
W pomarańczowe gaje w złotem słońcu złote,
A samiśmy zostali samotni i niemi.
A za duszami oczu słaliśmy tęsknotę,
W gromadę jedną zbici jak ptaki przed tuczą,
Na południe wciąż patrząc, przez łzy i przez słotę.
Kędy się teraz dusze nasze biedne włóczą?
Czy warg dreszczem całują cuda marmurowe,
Czy się na jakich gruzach snów o śmierci uczą?
Lub może połą czarnej szaty skrywszy głowę,
O cyprysowych trupów rząd się wsparłszy długi,
Naszymi płaczą łzami w noce księżycowe?
Módlmy się duszom jękiem jesiennej szarugi,
Mówiąc, że we wsi naszej miast drzew rosną krzyże,
I że ręce nam mdleją, gdy wodzimy pługi.
[ 80 ]
Że nocą śmierć podchodzi w naszych chat pobliże
I wyje, jak wilk głodny; i że ból nas toczy
I że z nóg hijobowych rany jak pies liże.
Niech już wrócą i krwawe nam obmyją oczy
Wodą toni niebieskich z południowej ziemi,
Dokąd poszły sny znosić z słonecznej przetroczy.
Oczyma na południe patrzymy szklanemi:
Niech przyjdą choć z wód graniem, z cyprysów szelestem,
Bowiem sami jesteśmy, samotni i niemi.
[ 81 ]
O DUSZY
Poczęta byłaś, duszo ma, w tęsknocie,
Poczęta byłaś w smutku, duszo moja:
Anioł stał w słońca stworzonego złocie
U wieczystego zdroja,
A kiedy skrzydła twoje kładł na wichrze,
Łzy tobie, duszo, spowiadał najcichsze.
A kiedy tobie światłość kładł na lice,
Najserdeczniejsze szeptał ci tęsknice,
Poczęta byłaś w smutku duszo moja...
A przeto nocy cichej błogosławię,
Bowiem są ze mną wszystkie smutki moje,
A przeto tobie, duszo, błogosławię:
Smutna, anielskie bierzesz na się stroje,
Swietlica moja lśni w anielskie] zjawie
I anioł smutny wchodzi w me podwoje.
O, duszo moja!
Tym, coć szukają, patrząc w ludzkie twarze,
Nie powiem, kędyś jest
I kędy twoje lśnią anielskie straże,
Ale im powiem słowa smutne bardzo,
I twarz im smutną ogromnie pokażę,
O, duszo moja!
Niechaj ci oto nikt nie spojrzy w lice,
I niech nie widzi skrzydeł twoich w locie,
Niech nikt nie wedrze się w pierś, w tajemnice,
Niech nie dostrzeże ciebie w widzeń złocie.
Niechaj — kto smutny nie jest, — nie usłyszy
Anielskich szeptów, spowiadanych ciszy,
O, duszo moja!
A dzieło, które oto z ciebie będzie,
O, najsmutniejsza anielska siostrzyco,
Niby przesmutne zjawi się orędzie,
Nie oświetlone słońcem, błyskawicą:
Dziecię, poczęte w smutku — smutne będzie.
O, smutna duszo moja, czekająca
Kiedy się anioł, kochanek ukaże!
Każdy szept skrzydeł jak harfę cię trąca,
We łzach odbite śnisz anielskie twarze;
A otoś wtedy jest oblubienica
Anielskich rojeń pełna i promieni,
I smutku pełna i tęsknot i łkania,
Ukochanego czekająca lica
I straszliwego jak śmierć miłowania,
O, duszo moja,
Duszo czekająca!
A nie jest miłość twoja z łez strumieni,
Ni z hymnów, śmierci głoszących wyznanie,
Ni siadująca pośród nocnych cieni
Z rozpacznem słowem kędyś na kurhanie.
A oto ci się jak tęcza nie mieni,
Ani jak zorza wschodząca w zaranie,
Ani jak złotem malowane płótna:
Miłość jest twoja jak burza ogromna,
Jako szept cicha, jako śmierć niezłomna,
A jako anioł smutny bardzo, — smutna.
[ 84 ]
SPIEKŁEMI USTY
Przez piersi wyłom, przez serca podwoje,
Wejdź we mnie ciszo, wielka i najświętsza,
Jak siostra dłońmi ściśnij skronie moje,
O, ciszo wielka, o ciszo najświętsza!
Z krwią mą serdeczną spłyń do żył mych wnętrza,
Bądź myślom moim jak srebrna kotwica,
Ciąż w bezdno straszne, niech się nie kołyszą,
Bądź oczom niby zmora bladolica,
Jeno wejdź we mnie, ciszo, wielka ciszo!
A jeśli ciebie wołam nadaremno, —
Cóż mi!... W odmęty głową w dół się zwalę,
I będę szumem dyszał, co nademną,
Oczy me własnym oddechem rozpalę,
Jakiemś straszliwem światłem piorunowem,
I własnem mem się będę dławił słowem...
Wśród łez,
Wśród smutków, co nademną wiszą...
O, wejdźże we mnie, ciszo, wielka ciszo!...
[ 85 ]
(Łkasz, duszo moja — ?)
Wejdź we mnie, ciszo. Jak niezmierna woda,
Wet mnie w ramiona, w swoich fal upusty,
Otoć pożądam całą żądzy siłą,
Otoć pożądam spragnionemi usty;
Chcę, by się dwoje warg twych w moje wpiło,
Ciszo, niezmierna ciszo...
Zcałuj mi każdy myśli błysk ze skroni,
Z ust mych spękanych wyssiej każde słowo,
Chcę czuć na oczach senność twoich dłoni,
Chcę powiew skrzydeł twoich czuć nad głową,
Ciszo, niezmierna ciszo!...
(Łkasz, duszo moja — ?)
Targaj się serce, choćby w strzępy... w strzępy...
Jakoż ci ciszy pożądać, siostrzycy?
Łkaj, duszo moja!
Jakoż spragnionej tobie iść do zdroja:
Oto jest pożar w tobie z błyskawicy
A oto smutki twoje są jak sępy,
I jako sępy ponad tobą wiszą...
................
Łkaniem cię wołam: Ciszo, wielka ciszo!
[ 86 ]
SEN DOBRY
Zmęczone oczy masz od daremnego czekania
Uśnij, a niechaj w śnie radość ci wielka się przyśni.
Niech się dokoła, wkrąg kwiat wszelki przed tobą słania,
Niech ci na oczy sny padają jak kwiecie wiśni.
Uśnij. Niech w dobrym śnie krew nawet nie puka w skronie,
A gdy Szczęście wśród mar nad twarzą twą błyśnie białą:
Nie otwieraj już ócz, śnij dalej, lecz już — po skonie,
Albowiem tylko tak twe Szczęście już będzie trwało.
[ 87 ]
SKOSTNIAŁOSC DUSZ
Radujcie się weselem,
I uciechą się cieszcie,
Strojna idzie tu zielem
Radość ku wam nareszcie!
— Spojrz na lic naszych bladość,
Jak żałobę po stracie:
Brak nam serc już na radość,
Biegnij dalej, o bracie.
Bijcie w dzwony na trwogę,
Niech kto może, ucieka,
Łzy zalały w świat drogę,
Łez nadpływa tu rzeka!
— Niechaj płynie w wód szumie,
Nikt z nas nie jest strwożony:
Nikt już płakać nie umie,
Biegnij w inne bić dzwony!
[ 88 ]
Jezu! Rozpacz się włóczy,
Po złocistym zagonie,
W zboże grad bije z tuczy,
I dobytek wasz płonie.
— Kogo strata ziarn tłoczy,
Niechaj płacze nad niwą;
Rozpacz dawno nam oczy,
Zamieniła na szkliwo.
Idzie Śmierć w waszą stronę,
Niech duch wszelki się modli,
Wijcie z kwiatów koronę,
Niech zatrwożą się podli.
— Odejdź, pośle nieskory,
Nikt się łkaniem nie splami:
Śmierć przez wszystkie wieczory
I dni wszystkie jest z nami.
[ 89 ]
JESIEŃ
Stańmy... ktoś nasze wypatruje ślady
Po zmiętych liściach i za nami chodzi...
Przytul się do mnie... ktoś ogromnie blady...
Dojrzałem... cicho!... ktoś, jak nocny złodziej...
Nie, to nie złodziej! Stańmy w cieniu drzewa, —
Sami jesteśmy, — droga we mgłach pusta.
Pot mi tak z czoła spada jak ulewa,
Krew czuję w ustach... pękają mi usta.
Jeśli to ona i jej mętne oczy —
Sam się zadławię, nim się ku mnie rzuci...
Co mówisz? kto to?... Śmierć za nami kroczy?
A ja się zląkłem!... Wołaj, niechaj wróci...
[ 90 ]
SMUTNY KRÓL
Na jaspisowym tronie siadł
Król dobry w złotej sali.
Zaduma legła mu u stóp,
Znak dała, by nie grali
Grajkowie, (których było stu,)
Na lutniach swych z korali.
„Odejdźcie... — rzekła — dobry król
Na twarz położył ręce,
A choć jest dziś słoneczny dzień,
Król dobry zamarł w męce...
Niech zmilkną serca waszych strun,
I dusze w was dziecięce...“
Przecudna zbiegła mu do stóp
Niewiasta z swej komnaty:
„Dlaczegoś, Królu, smutny jest,
Coś w radość był bogaty?
Powiędły w kraju twoim dziś
Ze smutku wszystkie kwiaty!...“
[ 91 ]
Mówiła druga szeptem warg:
„W ogrodach twoich, Panie,
Południe złoty sypie żar,
Dla ziemi — miłowanie.
Więc pójdźmy, dobry Królu mój,
Na cudne winobranie...“
A trzecia, (Królu! królu, spójrz!)
Śmiech goniąc w sale pusty,
Przybiegła jak anielski grzech,
Słonecznej szał rozpusty,
I by ci smutek z duszy zdjąć,
Dotknęła ust twych — usty!
Co czynisz w szale własnych rąk?!
Błysk w oczach ci się pali...
Po coś ty przyzwał Śmierć, by ją
Wywiodła z złotej sali?!
Krew jej na białą zbiegła twarz,
Czerwone łzy z korali...
Tyś dotąd był jak skarbnik zły,
Swych skarbów pan rozrzutny,
Wszak chciała smutek zdjąć ci z warg,
Dlaczegoś tak okrutny?...
A w łkaniu rzecze dobry Król:
„Dziś chciałem raz być smutny...“
[ 92 ]
ZAWIŁOSĆ
Jedną idziemy wciąż drogą,
A coraz jesteśmy dalej,
Po jednej błądzimy fali,
Łodzie się spotkać nie mogą.
Wołamy siebie imieniem,
Nie znając siebie nawzajem,
jednym błądzimy wciąż krajem,
Nie mogąc znaleść spojrzeniem.
Nie mamy celu podróży,
A wciąż jesteśmy w pogoni,
Nie chcemy połączyć dłoni,
Choć jedna droga nas nuży.
Cudna zaiste zawiłość!
Któż pierwszy w drodze ustanie?
Bo jedno mamy pytanie:
Czy to nienawiść, — czy miłość...
[ 93 ]
WIEŚCI HIOBOWE
Hej! z wieścią idę, że wiśniowe sady
We mgłach, milczące... Otwieraj komnaty,
Puść mnie; a oto z trwogi jestem blady...
W zanadrzu niosę ci umarłe kwiaty,
Wetmij je niby kwietne całowanie
Z ust moich — smutne od sadów posłanie.
Szumi a szumi sad i w mgły się stroi,
I o skonaniu wszem naokół prawi...
Otoć wysypię kwiecie u podwoi —
Och I łza na kwiecie padła,
Serce krwawi...
Wiosenna mara między nas się ciśnie,
W komnatę wchodzi...
Woń cudna się kładzie
Na dusze smutne!
Bujasz, o duszo, gdzieś w wiśniowym sadzie...
O, jako pachną wiśnie,
Niby królewskie w kadzielnicy ziele,
Tak ono kwiecie wonieje wiśniowe...
[ 94 ]
I oto stąpa dusza twoja blada,
A kwiecie drogę całą cicho ściele,
I oto kiedy w górę wzniesiesz głowę,
Na usta pada, i na oczy pada,
Kwiecie wiśniowe...
Otwórz komnatę, bo mi jesień zwarzy
Umiłowane cudne kwiecie twoje
Kradzione wichrom, z pod śmiertelnej straży...
Wiśniową bielą czoło ci ustroję,
Może ożyje jeszcze i zabłyśnie:
Przypomnisz wiosnę
I kwitnące wiśnie.
Zamarzą ci się owe białe puchy,
W miesiącu srebrne, promieniste w słońcu,
I szmery owe i owe posłuchy,
I smutny anioł gdzieś na ścieżki końcu,
Chodzący pośród kwietnych malowideł
I strząsający puchy końcem skrzydeł...
Zamarzy ci się wiosna...
Twoja wiosna.
Otwórz komnatę i wyjdź!
I wetmij kwiecie w ręce
Albowiem dziwne są w niem tajemnice:
W ciszę zapadnie serce, — jeśliś w męce,
A jeśliś w smutku, — rozradujesz lice,
A jeśliś cały jak w tęczy, w uśmiechu —
Załkasz i braknie ci do słów oddechu..!
Otwórz... Hej! jesień idzie,
Idzie burza!...
Skryć mi potrzeba twe wiśniowe puchy,
Bo oto niebo całe się zachmurza
I z gromów będą i z mgieł zawieruchy...
Otwórz, bo burza rośnie...
Weźmij na piersi kwiat,
A każdy sen twój niech będzie o wiośnie!...
[ 96 ]
WSPOMNIENIE OCZU
Błogosławiony smutek w twych źrenicach,
Z których wypiłem, włóczęga niesyty,
Dobroć niezmierną. O, ty, w błyskawicach
Chodząca świetnych, której cudne świty
Anioły czynią ze słońcami w licach,
Z mych słów na czole masz dyadem wity;
Błogosławiona bądź za oczy smutne,
Nędzne, straszliwe, dobre i okrutne.
Za oczy owe, w których oszalała
Dusza się moja wciąż przegląda próżna,
Patrząca, czyli jest z tęsknoty biała.
Oto twym oczom dusza ma jest dłużna
Szaleństwo swoje i szaleństwo ciała.
Spojrzyj, a oto będzie mi jałmużna
Spojrzenie owe jadem trucizn zdradne,
Bo, chory bardzo, śmiercią wtędy padnę.
[ 97 ]
O SERCU ŁKAJĄCEM
Anielski lot
Wśród zorzy nie jest cichszy,
Pójdź w ramion splot,
Niech świat się nam zawichrzy...
Słyszysz, jak gra
Powietrze i w skroń wali?...
Słyszysz... coś łka...
Och!... serce!... Płyńmy dalej ...
[ 98 ]
GOŚĆ
Przybłąkał się do mnie gość,
Wichr, wieczny pól wędrowiec,
I śpiewa: mam męki dość,
Przekląłem już manowiec.
Wieczysty wciąż gna mnie ból,
I śmierci służyłem wiernie,
Traciłem oddech wśród pól,
Raniłem pierś o ciernie.
Znęcił mnie spokój twych izb,
Co duszy się uśmiecha,
Znęciła mię miękkość przyzb,
Twej chaty złota strzecha.
Zapomnij, żem ciebie gnał
Przez skały i przełęcze.
Tyś już pogrzebał szał,
A ja się męczę... męczę...
[ 99 ]
Zapomnij, żem ciebie wiódł,
Goniąc za twym żywotem,
Przez zimno nocy i głód,
I bryzgał w ciebie błotem.
Niech dotknie dziś moich ust
Łaskawa twoja ręka,
Skryte wśród wietrznych chust
Serce mi moje pęka...
Odrzekłem: o, bracie mój,
Ułożę cię w posłanie,
Za progiem twój został znój,
I twoje wędrowanie.
[ 100 ]
A kiedy spadł pierwszy liść,
Wśród łez mi wichr zaśpiewa:
Przyszedłem, a muszę iść,
Śmierci twe pragną drzewa.
Gdym zebrał złoto mych zbóź,
Lata przecudne śmiechy,
Wichr śpiewa: odchodzę już
Dąć pożar w twoje strzechy.
Gdym smutny leźał jak głaz,
I płakał pokryjomu,
Wichr śpiewa: mnie w drogę czas,
Dach zerwać z twego domu.
A przetom porzucił sad,
Stodoły me i chaty,
Przedemną wichr znaczy ślad,
Ja idę za nim w światy.
Wieczysty wciąź gna mnie ból,
I śmierci służę wiernie,
Oddechy tracę wśród pól,
I ranię pierś o ciernie.
Gdzieś za mną dobytek mój,
Bujnym się ogniem pali,
ja zasię i wichr i znój
Idziemy w szczęściu dalej.
[ 102 ]
ADWENT
(M. RILKE)
Daj uściśnienie mym dłoniom serdeczne,
W uścisku zimnych moich ust tknij usty,
Potem przez drogi powędrujem mleczne,
Przez kraj łąk potem powędrujem pusty...
Wśród deszczu kwiatów białych nasza droga,
Słońce nas w rannej całuje godzinie:
Oto idziemy naprzeciwko Boga,
Który przyjść musi ku nam po równinie.
[ 103 ]
DROGA W SEZAMY
Niech się otworzą skarby sezamowe
Na nasze wnijście. Dziś jest twoje święto —
Wybieraj: życia mojego połowę,
Albo te skarby, które tu zamknięto.
Wiem co wybierzesz, masz pomysły zdrowe,
Królewną nigdy nie będziesz zaklętą.
Więc nie namyślaj się zbyt długo w bramie,
Wejdźmy do skarbca. Otwórz się, Sezamie.
Zabieraj wszystko, jest tych skarbów tyle,
Żebym cię całą odlać mógł ze złota,
A potem skrzydła dałbym ci motyle,
Abyś, gdy kwietna chwyci cię tęsknota
W bezruchu złotym stała i bezsile,
jak sęp, gdy w złote sidła się omota.
Potem z złocistej mojej zemsty dumny
Wśród marmurowe dałbym cię kolumny.
[ 104 ]
Przeto w Sezamy ciebie dziś przywiodłem,
Których umarli tylko strzegą stróże:
Rycerze cudnem błyskający godłem,
Nieporuszeni, rzezani w marmurze,
Na koniach, wiecznie z swojem zrośli siodłem.
Rano się w płaszczach białych a w purpurze,
Gdy słońcu wieczór krwią nabiegną oczy,
A czarni cali, gdy ich noc otoczy...
Smok, stróż zielony zdechł i złożon w trumnie...
Westchnij nad smokiem i wejdźmy w Sezamy.
Czekaj... Rycerze ci coś patrzą dumnie,
Więc się pokłońmy rycerzom u bramy.
A teraz chodźmy. Och, przybliż się ku mnie,
Po smoku doły zostały i jamy,
Droga jest wielce podstępna i śliska,
Ludziom cnotliwym wśród smoków siedliska.
Nurzaj się teraz i bierz dziesięciny
Lecz — bez rachunku z wszystkiego, co jest tu.
W tej skrzyni złoto jest, a w tej rubiny,
A w tej się perły sypią bez szelestu.
Och, tej nie tykaj! Z dramatycznej miny
I z broniącego szerokiego gestu
Poznasz te skarby, — (wzrok mieć muszę mglisty),
Tu są najdroższe rzeczy: twoje listy.
[ 105 ]
W tej są Romea słowa i Giuletty,
W tej sny kochanków, co zmarli oboje,
W tej złoty wieniec biednego poety
Co z głodu umarł. W tej są kłamstwa moje,
W tej są prawdziwe łzy jednej kobiety,
W tej są do przysiąg teatralne stroje,
W tej?... Skrzynia cudnie rzezana i złota:
W tej jest fałszywy brylant — twoja cnota.
[ 106 ]
WIERSZYK
Rzuć mi na szyję jak więzy — ramiona,
Lećmy... wichr porwie nas w anielskie loty,
Byle od ziemi, gdzie ktoś ciągle kona,
Lećmy — a dokąd? Choćby w księżyc złoty!
Pęd nasz po drodze gwiazd tysiąc w proch zetrze
O!... jako wichry twarze ogniem chłoszczą...
Anielskim szlakiem lećmy przez powietrze,
Niechaj mi ciebie anioły zazdroszczą!...
[ 107 ]
WIERSZ SENTYMENTALNY
Nastrójcie gęśle! Niech się myśl rozprzęże,
Wesele czyńcie, niech będzie wesele,
Niech przyjdzie, miłość kto nosi na czele.
Niechaj odejdzie, kto ma w sercu węże.
Rzućcie mi kwiecie na piersi, na lice,
Niechaj oddecham jeno kwiecia wonią,
A oczy mi się szczęściem mnogiem płonią,
Bo oto wwiodłem w dom oblubienicę.
Nastrójcie gęśle, kto ma struny złote
I kto potrafi wygrać miłość moją!
Spójrz, jasna moja! Nawet strun nie stroją!...
ja zasię włosów twoich w harfę wplotę
I wygram tobie miłość przeogromną,
Że ci, co słuchać będą — nie zapomną.
II.
Wesele czyńcie! Kto jest między wami
Komu żywota mego dam połowę?!
Kto nie zna piersi, by mógł oprzeć głowę,
Kto jest, co tęcze widzi, lecz za łzami?
Jeśli jest taki w godowej komnacie,
Niech prawi! Wszakże wielkie szczęście nasze:
Weźmij! Ja skronie tęczą ci opaszę,
Niechaj zostaną łzy na mojej szacie.
Nastrójcie gęśle! Niech się myśl rozprzęże,
Niech skrzydła w górę wystrzelą łabędzie,
Niechaj się wszystkim rajski sen uprzędzie!
Słuchajcie oto mnie, biesiadni męże:
Jeśli ktokolwiek wejdzie w te podwoje,
Niech weń uderzy słońcem — szczęście moje.
III.
Wesele czyńcie! Jaki blask w świetlicy...
O, pochwalona miłość, jako burza!...
W dłoniach mam słońce dla oblubienicy,
Precz stąd, kto w prochu skrzydeł końce nurza.
O, pochwalona miłość jako burza!...
Oto mam w oczach jak grot błyskawicy,
I stąpam w szczęściu cały, srebrnolicy,
I słońce rzucam lubej u podnóża.
Oto dłoń drżącą w mojej dłoni tulę...
jakaś się stanie świętość... czar odurza,
O, pochwalona miłość jako burza!
Niech was powaga stroi niby króle...
Pijaną słońcem uciszcie gromadę:
Bo oto usta na jej usta kładę...
................
O, pochwalona niechaj będzie miłość!...
[ 110 ]
PRZYSIĘGA
Przysięgam ci w obliczu nieba, gwiazd i Boga,
Że cię wszystką miłuję mocą i tęsknotą,
Że mi się w skroniach straszna rozpala pożoga,
Że mi się cudne węże wkoło serca plotą.
Że mam usta od pragnień chore i szalone,
I że miłość jest moja jak śmierć, a kochanie,
Jak rozpacz obłąkana; że jak żagiew płonę
I że — gdy ty odejdziesz — jedna śmierć zostanie.
Przysięgam ci krwią moją na mą krew i duszę,
Na wszystkie boże modły i na święte księgi,
I przysięgam ci... słuchaj!... to ci przysiądz muszę,
Żem nigdy nie dotrzymał — miłosnej przysięgi.
[ 111 ]
KSIĘŻYCOWA BALLADA
Pijany minstrel jestem tu,
Patrzący w noc z ukosa,
Od wielu nocy szukam snu,
Kochanko złotowłosa!...
Fałszywym śpiewem spędzić chcę
Tęczowych snów twych tysiąc,
Więc śpiewam tutaj w nocnej mgle,
Bo miłość chcę ci przysiądz...
Więc jeśli w strasznie nudnym śnie
Całujesz oczy moje...
Och, zbudź się! wszakże masz tu mnie,
Wszak pod twem oknem stoję.
Wyjdź, choćby naga
Choćby bosa,
Kochanko złotowłosa!
W zwierciadlanych szyb twych szkło
Rubiny słów mych rzucę,
Wszak śpiewam tu przez nocy sto,
Przez tysiąc jeszcze wrócę.
Ulituj się! Przed oczy mi
Mgły płyną strasznie szare,
Ulituj się, bo o twe drzwi
Roztrzaskam mą gitarę...
Ulituj się, kochanko ma,
Nim ranna spadnie rosa...
Ja płaczę, giermek za mną łka,
Kochanko złotowłosa...
Ach, wyjdź, nim stary wróci król,
A w zorzy już niebiosa,
Na straży stanie giermek Ból,
Kochanko złotowłosa!
To najpiękniejsza z moich ról,
Tragedya na teatrze:
Wszak z męki padnie stary król,
Nim mieczem na nas natrze.
Ach, wyjdź! do piersi mi się tul,
A za to, — na me imię! —
Elegię będzie miał twój król,
W kunsztownym bardzo rymie.
[ 113 ]
SAMOTNOŚĆ
Jesteśmy sami,
Weseli
Rozkoszy snem
I tęsknotą,
Jesteśmy sami
A oto
Ktoś trzeci wciąż nas dzieli,
I płacze łzami
Jak gdyby
Wciąż sypał w błoto
Perłami...
Jesteśmy sami,
A oto
Nigdy nie byliśmy sami,
Albowiem zawsze,
Wieczyście
Męka jest z nami...
[ 114 ]
PIJAŃSTWO
Od słońca spieki zmarły wszystkie me winnice,
A z cmentarza nie spłynie strugą wino złote.
Rozpędziłem satyry wszystkie i dziewice,
Których miłość jest z wina, w dom sprosiłem cnotę.
I z rozpaczy już wszystkie wypiłem — rozpacze,
Wszystką gorycz, żółć wszystką i jad złości lichy,
A gdy trunku mi braknie, to z wściekłości płaczę,
I zbieram jak w łzawnicę — łzy w rżnięte kielichy.
A gdy już zacznie płynąć krew z mych oczu zdroja,
I gdy wszystkie straszliwe już wypiję trunki,
Śmierć błyśnie z dna kielicha, bowiem, piękna moja!
Będę pił jad najgorszy: z ust twych pocałunki.
[ 115 ]
O WŁOSACH
Dotknąłem raz ustami włosów twych gdym chory,
Wynędzniały znużeniem, smutkiem i rozpaczą,
Mówił tobie jak w tęskne jesienne wieczory
Zgryzoty pod oknami memi ciągle płaczą.
A oto słońce wszystkie już wypiło słoty
I radością się w letnie płomieni wieczory,
Lecz pod memi oknami łkają wciąż zgryzoty,
Bom ustami tknął włosów twoich, gdym był chory.
[ 116 ]
POŻEGNANIE
Odchodzisz?... och! zaczekaj
Chociażby chwilę jedną,
Aż łzy wycisnę z oczu
I lica mi pobledną...
Już smętny być zaczynam
I rozpacz we mnie wzbiera.
Och, chwilę! jeszcze ustęp
Przeczytaj mi z „Wertera“.
A jutro z cudnym listem
Mój paź odarty, bosy,
Odniesie ci do zamku
Twe wstążki, klucz i włosy...
[ 117 ]
ZDRADA
Piękna niech będzie twej miłości zdrada,
Jeśli mnie zdradzisz. Niechaj twój kochanek
Nie będzie w masce, gdy pod dom się skrada,
Niech bluszczów nie rwie w podróży na ganek.
Tak czyni złodziej lub w komedyi lichej
Kochanek, w spełzłym płaszczu Almaviva,
Tak u Boccaccia wędrowały mnichy,
Lecz miłość płaszczem twarzy nie zakrywa.
Niech przyjdzie do mnie i w oczy mi brytnie
Krwią nienawiści. Ty z obliczem bladem
Przygotuj kielich z winem, lecz w truciźnie
I usta wonnym sobie namaść jadem.
Niech naprzeciwko stanie mojej twarzy,
I niech mi w oczy patrzy długo bardzo;
Ty ze sztyletem skrycie stań na straży,
I patrz, czy sobą oczy nasze wzgardzą.
[ 118 ]
Tragiczna będzie scena... Wśród łez zdroja
Odejdę krwawiąc, żem postradał temat,
Bowiem zbyt krótko trwała miłość twoja
A jam dopiero... rozpoczął poemat.
[ 119 ]
BARCAROLLA
O, boski Aretino! Wenecya z koronek
Kołysze się w księżycu, jakby łódź na fali...
Sama teraz być musi... Książę i małżonek
Sądzi żony niewierne w Tajnej Rady sali.
Weź lutnię. Pieśń rozpustną wpleć na struny złote
I niech księżyc nas chyłkiem wiedzie przez ulice,
Ja niosę w fałdach płaszcza miłość i tęsknotę,
Maski wdziejmy na twarze, złodziejskie przyłbice.
Noc się pławi we wodzie. Gwiazdy blade płyną
Dnem kanałów, a księżyc jak gondola pływa.
Szumi nam w głowach razem z krwią fałszywe wino,
Zasię w żyłach nam miłość szaleje fałszywa.
Nie śpiewaj... Noc wenecka zaraz się rozśpiewa
I echem rym rozpustny do słów twoich doda.
Kapitele tych kolumn zaszumią jak drzewa,
Pod Mostem Westchnień łzami załka zaraz woda.
[ 120 ]
W tych murach pieśń zmartwiała. Gdy Wenecya skona,
To będzie skon królewski, jak przy harf muzyce:
Gwiazda w topiel zapadnie, urwie się kanzona,
Śmierć nawet śpiewać będzie, płynąc przez ulice.
Przystańmy... lwy weneckie włóczą się po mieście,
Psotny księżyc je wszystkie nocną zbudził porą.
Cisza jakby stróż nocny dzwoni wciąż w szeleście,
Sen złoty śni w przystani złoty Buccintoro.
Trup leży?... Och, rzecz drobna... Krew jest na marmurze,
Umarł pięknie; tu miłość chodzi z śmiercią w zmowie!
Rwał z ust krwawych i rzucał jej przez okno róże,
A ktoś piosnkę mu przerwał sztyletem w połowie.
Nie tędy!... tam jest pałac. U wejścia dwie trumny:
Gondole. Barwne okna śpią w ramach z ołowiu...
Jej okno czuwa senne... policzmy kolumny —
jest za siódmą, tęczowe. Miej rym w pogotowiu.
Idziemy na wspaniały w sennej fali połów,
A serce we mnie bije, choć się mar nie trwożę,
jak wszystkie razem dzwony weneckich kościołów,
Kiedy doża w dal płynie, by zaślubiać morze.
Rwij struny, Aretino! Gdzież księżna na świecie,
Której szałem nie porwą słowa twoje wonne!
Dreszcz przejmie karyatydy, które na swym grzbiecie
Dźwignęły pałac z wody... Zamilcz!... Na Madonnę!...
Z za okna swą złocistą wychyliła głowę
I szepce kochankowi, że książe na Radzie...
Księżyc smętnie ogląda spinki brylantowe,
Które on ma w trzewikach i rubin na szpadzie...
...Tąsamą wróćmy drogą, boski Aretino,
Z lagunów już na żaglach cudne płynie rano.
Pójdź, wspaniały poeto, pić fałszywe wino
I łzy spijać fałszywe kryształem z Murrano.
[ 123 ]
POZA DOSTOJNA
[ 125 ]
Niech ktoś, kto dłonie bardzo ma łaskawe,
A w uściech słodycz ma, — od uczty wstanie
I gęśli głośną uciszywszy wrzawę,
Niech miłościwe czyta przykazanie.
Potem niech dzieli chrystusową strawę —
Słońce, jak hostyę, czyniąc miłowanie.
Niech wszystkim jasność wystrzeli z pod powiek,
I niech w spokoju wszelki żywie człowiek.
Albowiem ludzie dobrzy są, a wina
Nie rośnie chwastem z dusz, lecz z marzeń splotu,
I w snów gorączce błędów jest przyczyna,
W dążenia szale, w niemocy powrotu.
Zły tylko dzień jest, chwila i godzina,
Lecz wieczność przecie jest na miarę lotu,
A lot ma z wichrem być na wichru grzywie...
Więc niech w spokoju wszelki człowiek żywie.
Kto cudów moc ma, niech dziś czyni cuda:
Niech dusze w uścisk rzuci! Dobrzy ludzie!
Niech was odejdzie smętek, zło i nuda,
Niechaj wam krzyże nie pękają w trudzie
I każda niechaj wam się spełni złuda,
Albowiem każdy w swojej żyje złudzie...
Niech wam się zdaje w jasnych dni przeźroczu,
Że nieśmiertelność wam błysnęła z oczu.
Z czół wam królewskość błyśnie i powaga,
Dostojność będzie w waszych dni żywocie
I nieśmiertelna wasza prawda naga.
Dusza w was wzrośnie, która wciąż w odlocie,
jak ptak-włóczęga krzykiem wiosny błaga,
A hymn wasz będzie już nie o tęsknocie,
Ani o łkaniu nocnem, ni o śmierci,
Lecz taki, który piersi rwie na ćwierci.
Pijcie słoneczność dnia! Niech już nie będzie
Na świecie ludzkich mar z połową duszy,
Bo niepotrzebne chwasty są na grzędzie,
Co bezowocne są! Z bezdennych głuszy
Dobądźcie skarbów i rzucajcie wszędzie,
Hojni jak króle, gdzie jęk dławi uszy.
Niech się w was dusza w złotą światłość stroi...
— Bądźcie szczęśliwi, ukochani moi!...
Pod dom wasz odtąd nie przyjdzie zgryzota,
I nie zapłacze wam nikt pod oknami,
Nikt wam nie oplwa koron waszych złota,
Dziesięcin płacić nie będziecie łzami,
I nikt was w sideł sznury nie omota;
Piastowe posły siądą między wami,
I mówić będą, że Piast był bez zbroi...
Lecz bądźcie dobrzy, ukochani moi!
Aż dzień nadejdzie taki, że w posągu
Prawdę ustawim, z wieścią w nim rzezaną,
Że kary będą straszne, z Pięcioksiągu,
Za grzech przeczuty, zbrodnię pomyślaną.
Dymy jak białe ptaki na wylągu,
Cicho pod złotą będą latać ścianą,
Z złotego płynąc gniazda, z trybularzy,
Do świętych nie śmiąc wylecieć ołtarzy.
Którzy jesteście dobrzy! Sen wam prawię,
Z snów najpiękniejszy, z pod zapadłych skroni,
Widmo gdzieś z wichrem niesione w kurzawie,
Powieść z śmiertelnej za duszą pogoni,
I wieść o błędnej, zaginionej nawie.
Gdzieś ktoś daleko jak na pożar dzwoni,
Serca gdzieś tłuką, myśl ktoś bardzo znoi...
— Bądźcie szczęśliwi, ukochani moi...
[ 129 ]
DIES ILLA...
[ 131 ]
Bóg oślepł!...
Kto stal ma w mięśniach tęgich nóg,
Niech biegnie wprost przed siebie
I krzyczy i woła!
Bijcie we wszystkie dzwony!
U rozstajnych dróg
Z miedzianą trąbą stawcie archanioła!
Podpalcie wszystkie wsie i wszystkie miasta,
Niech świat się stanie czerwony
Wieścią potworną!
Niechaj wieść urasta,
I niechaj leci po przez świat lawiną,
I niechaj spada ze słońca na słońca,
I niech z przerażeń wszystkie światy giną,
I niechaj leci dalej, coraz dalej,
Nieskończoności niechaj szuka końca,
I wszystko grozą pali,
I niech się świat za światem
W potworną przepaść wali...
Niech leci straszna wieść,
Śmiertelny światów goniec,
Że idzie śmierć wszystkiemu,
Wszystkiemu idzie koniec...
[ 132 ]
Bóg oślepł!
Kto usłyszał i nie padł, niech głowę
Zakryje chustą białą i niech czeka śmierci.
Przez świat pójdą płomienie
Jak głodne lwy płowe,
Przez archanielskie precz pędzone rózgi,
Płomień się wedrze i jak żmija wwierci
W pół oszalałe, przerażone mózgi,
I świat się stanie cały obłąkany,
Wszystkie się groby na ziemi otworzą,
Jak zabliźnione i cuchnące rany
I wszyscy pójdą śmierć oglądać bożą.
Jakże straszliwie gdzieś w zapadłej wieży
Dzwon jakiś sercem o krawędzie tłucze!
Krew mu się leje z serca, gdy uderzy...
Z załomów muru czarne stada krucze
Z wrzaskiem wyległy na świat, co się pali.
A ktoś o brzegi dzwonu
Sercem wciąż wali i wali...
Z jakąż tęsknotą, ten, który tam dzwoni
Bożego musi oczekiwać skonu,
Że dzwonu swego krew tak strasznie trwoni,
Byle wyrzucić z ust, z krwią płuc swych razem,
Że oślepł Bóg!
Jęk dzwonu wali głazem
W piersi, z których uleciał dech, ptak przerażony,
A oto cała gromada
W prochu gościńców klęczy,
I czołem bije pokłony
I krzyżem w proch upada,
I łka...
I jęczy...
Trwoga, pies wściekły, wpadła w tłum
I pianę z pyska toczy,
I gardła ludzkie gryzie,
Z powiek wydziera oczy.
Trwoga, szalona trwoga,
Z bożej zrodzona piersi,
Z oślepłych oczu Boga,
Ostatnim ruchem rzucona
Na świat
Jak piorun złoty:
Niech w trwodze skona,
I niechaj bożej nie dojrzy ślepoty.
Bóg oślepł!...
Czas, gryzący jak rdza, zżarł mu oczy,
Że się patrzy dołami, co jak dwa wulkany
Zagasłe, nie wyrzucą z siebie błyskawicy.
Oto go Noc wieczysta gnie i głazem tłoczy,
A On wodzi rękoma, trwogą obłąkany,
Czyli się śmierć nie czai...
Skarbiec tajemnicy
Na piersi wielkiej skrył i czegoś czeka...
Wkoło nóg ma błyskawic kłąb
Jak straszne węże,
By się nie zbliżył nikt, bo kto się zbliży,
Z błyskawic jadu w chwili tej polęże.
Myśl oto krwawi straszliwy kaleka,
Bowiem na piersi mu opadła głowa,
jak Chrystusowi pośród dwojga krzyży,
A myśl mu z dołów tryska krwią...
Jehowa!...
Pioruny wszystkie zbudź, a wszystkie burze
jak psy z łańcuchów spuść!
Błyskawic wstęgi
Owiń dokoła prawego ramienia:
Oto się wszystkie palą widnokręgi.
Oto w słonecznej ktoś nadjeżdża chmurze,
I strasznym głosem słońca z sobą woła
I wszystkie gwiazdy,
I wszystkie księżyce,
I wszystkie wojska, wszystkie błyskawice
Do obłąkanej swej przyzywa jazdy.
Sam na śnieżystym pędzi tu rumaku,
Ból ma na twarzy
A mękę w swym znaku...
I oto bieży pędem i wciąż woła,
Komety ogon tryska mu z szyszaku,
A w krwi, jak w słońcu, pali mu się głowa.
Czyli poznajesz tego Archanioła?!...
Jehowa!...
Gdzie archanioły twoje?...
Rzuć wszystkie wojska i anielskie roje
Z wrzawą i krzykiem i piorunem w ręku,
Na tego jeźdźca, który skrzydła włóczy,
Ognisty znacząc ślad po swojej drodze.
Oto na siodła swego oparł łęku
Miecz swój kowany w ogniu krwawej tuczy
I hartowany w słonecznej pożodze.
W oczach mu straszna pali się tęsknota,
A dusza przed nim się rwie, jak wichr z burzy,
Od gwiazd na czole wszystka dziwnie złota.
Jehowa!!
Chyba walka się powtórzy
I rozpacz wstanie nowa
Z owych okropnych dni,
Kiedy największy z aniołów,
Porażon, legł w bezsile
Wśród gwiazd zgaszonych popiołów,
W słonecznym pyle
I w własnej krwi.
[ 136 ]
A jeśli komu z twojej bożej ręki
Krzywda upadła w rozmodloną duszę;
Gdyś przez anioły słał na kogo męki;
Jeśli kto wszystkie przypomni katusze,
Które mu były z ciebie i przez ciebie;
jeśli kto kiedy w czarnym swoim chlebie,
Z warzoną znalazł własną krew lub jady;
Jeśli anielskiej zaznał kto gdzie zdrady;
Jeśli kto kiedy znalazł w swoim domu,
Pierworodnego, który padł od gromu;
Jeśli kto kiedy w strasznej poniewierce,
Modlił się tobie, a wtedy w boleści
Sprawiłeś, że mu w modłach pękło serce;
Jeśli kto kiedy czekał dobrej wieści,
A tyś mu posłał swe anielskie gońce,
Z wieścią, że wszystko mu spaliło słońce;
Jeśłi kto kiedy czekał oszalały,
A z rąk twych rozpacz szła na niego czarna;
Jeśli kto kiedy pługiem orał skały,
A wichr twój wszystkie mu rozwiewał ziarna:
— Tenci przeciwko tobie dzisiaj stanie
I archanielskie wojska dziś pomnoży,
Bowiem nie zaznał, co jest miłowanie,
A wiedział tylko, co gniew znaczy boży.
A czyli kiedy władał Bóg tak mocny,
By się rozpaczy obronił, co bieży,
Śmierć mając w oczach?
[ 137 ]
Czy ślepy ptak nocny
Nie padnie, kiedy słońce weń uderzy?
Czyli kto uszedł kiedy przed lawiną,
Nie mając drogi w tył?
Czy się przyłbicą
Obronić można tym łzom, co nie płyną,
Bo je spaliła wściekłość?...
Czyli chwycą
Anielskie dłonie burzę, co się wali?
Czyli się wstrzyma słowem obłęd stali?!
Szeptem zbielałych warg
Zmierzch swój powitaj, straszny, ślepy Boże!
Uderzy ciebie w pierś
Tysiąc tłumionych skarg,
Ugodzą cię jak noże
Wszystkie odwieczne rozpacze,
Goniące jak wściekłe psy,
Z oczyma, zbiegłemi krwią,
I wszystkie wstaną łzy,
I wszystkie jękną płacze,
Że gdybyś stokroć mocniejszy jeszcze był,
Ległbyś, powalon, w swych słońc własnych prochu,
Bowiem nie starczy ci wszechmocnych sił
Przeciw wściekłości, która zbiegła z lochu...
Niechaj Jan z Patmos konia ci przywiedzie,
A ty, ukrywszy głowę w czarnej chmurze,
Goń! archanioły posławszy na przedzie,
Ślepoty twojej i tajemnic stróże...
Goń, przepotężny a wygnany królu,
Bowiem wspaniały, szatański Cherubin,
Usta zagryzłszy w przeokropnym bólu,
Już wzniósł nad głowę słońce, krwawy rubin
I mierzy w piersi twoje przenajświętsze...
Goń!!...
Niech twe konie nad wichr będą prędsze,
I przed niewolą cię uniosą wieczną.
Dokąd?! Sam wybierz... byle w proch ci nie paść!
Pędź wprost przed siebie poprzez drogę mleczną,
A gdy się droga urwie — zwal się w przepaść!
A wtedy pękną słoneczne kolumny,
I wszystkich światów się zapadną sklepy,
Przeto umieraj jak Bóg — mocą dumny,
I tak umieraj, jako Samson ślepy,
Aby twej klęski nie pozostał goniec.
Bowiem ty jesteś początek i koniec.
[ 139 ]
BOGI
[ 141 ]
BÓG
W komnacie mojej cichej, w wonnych dymów chmurze,
Które latały, jakby ptaki na wylągu,
Stał bóg przecudny, w białym rzezany marmurze,
Mówiący do mnie greckie, dziwne sny z posągu.
Oto go w krąg błądzące dymy już nie stroją,
Młotem mu odwaliłem dziś słoneczną głowę...
Kochanka moja bowiem, o śmierć prosząc moją,
Całowała mu nocą usta marmurowe.
[ 142 ]
MODLITWA
Słońce się z boi u w zimnej wije fali,
Wichr morzu, morze wichrowi się żali.
Oto się wszystko z swoich szat rozdziewa,
Bowiem kochanka idzie: Noc i śpiewa.
Dzień łka i w łkaniu cudne łamie ręce,
Płacz fali słychać i płacze dziecięce.
Anioł włóczęga błądzi po wybrzeżu
I gwiazdy wplata do słów w swym pacierzu.
Z za skał wyjechał rycerz jakiś blady,
I złote znaczy w morskim piasku ślady.
Morze jest martwe jak śmiertelne płótno,
jest bardzo cicho i jest bardzo smutno.
Śmierć gdzieś zginęła, zmęczony kaleka
I nie przychodzi, chociaż wszystko czeka.
[ 143 ]
Noc śpiewa, wokół rozesławszy gońce:
Cieszmy się śmiercią! Już skonało słońce!
Mroki wypełzły z nory w głuchej skale
I węszą wkoło słońce jak szakale.
Smętek jest głuchy i jest rozpacz głucha,
Dusza obłudnych jakichś szeptów słucha.
Oto jak w morze Bóg w noc rzucił sieci
I łowi dusze w cudnych snów zamieci.
Przeto, nie mając snu ni rojeń mocy,
Mówiłem Bogu i mówiłem nocy:
— Mam ślepe oczy i mam głuche uszy,
Wywiedź mi, Panie, duszę z leśnej głuszy.
— Wywiedź mnie, Panie, z moich dni żywota,
Bowiem śmiertelna moja jest tęsknota.
— Nie ratuj słońca tonącego z fali,
Bowiem mi wszystkie me ogrody pali.
— Rzuć wszystkie trudy i męki i znoje
I trąd i wojnę rzuć na wrogi moje.
— Miecz archanielski w moje podaj dłonie,
Bym ja o życiu sądził i o zgonie.
[ 144 ]
— Spraw, bym nad sobą mocą był stokrotny,
A potem odejdź, abym był samotny.
Morze jest martwe jak śmiertelne płótno,
Jest bardzo cicho i jest bardzo smutno.
A przetom mówił: Jedna zbawień droga:
Pomóż mi Boże stworzyć sobie Boga.
[ 145 ]
W KARCZMIE NA ROZDROŻU
[ 147 ]
Zeszliśmy się ze wszystkich stron świata,
Dżdżysta noc nas spędziła gromadą,
Nikt z nas niema ni siostry ni brata,
Z jakiej ziemi czy z jakiego świata
Wędrujemy i dniami i nocą,
Nikt z nas nie wie, ni dokąd ni po co...
Królestwo nasze nie z tego świata.
Dżdżysta noc nas spędziła gromadą,
Jakieś światło między nami lata,
Każdy ma sakwę i... twarz ma bladą...
Siądźcie! niech tutaj pustka gospodarzy,
O, wy kramarze wędrowni!
Dorzućcie pryskających na ognisko głowni,
Otrzyjcie łzy deszczu z twarzy...
Idziemy wszyscy z daleka,
Więc niech się nikomu nie spieszy:
Na wiatrów patrząca taniec,
Śmierć siadła pod karczmą, na przyzbie,
Odmawia różaniec
I czeka...
[ 148 ]
O bracia moi!
Potrzebne jest słońce...
Kto słońcem kupczy, niech wstanie,
Rozwiąże sakwy swej końce
I słońcem pułap ustroi,
Bowiem jest świetne zebranie,
O, bracia moi!
Ty zaś, pijany wiecznie trubadurze,
Ruchem przecudnym wszystkim rzuć na głowy
Krwawiące róże...
Tyś chodził na gwiazd połowy,
Przeto każdemu daj gwiazd pełne dłonie,
I syp je garścią hojną
Na szaty i na skronie...
Kto z was jest malarz snów?
O, bracie!
Wymaluj pułap niebieski
Pełen anielskich głów,
I archanioły w szkarłacie.
Na ścianach maluj freski:
Winnicę na górskim stoku
Smiejącą się winogradem,
Niewiastę z ogniem w oku,
Z licem od wzruszeń bladem,
Która pragnąca nadaremnie woła,
Malowanego na stropie anioła...
W okna witraże wpraw i tysiąc tęcz!
Kiedy się cieszyć będziemy biesiadą,
Niech się nam tęcze na stoły pokładą...
Ty dobądź muzyckie narzędzie,
I dźwięcz...
Kanzonę śpiewaj, składaną
Z rymów kradzionych Petrarce!
Rozpustną, — pomodlim się rano,
Płomienną, — nie siedzą tu starce...
Kanzonę taką miłosną,
By w popiół paliła wargi
Temu, co śpiewa
A dusze,
By wszystkim zakwitły wiosną:
Kanzonę bez męki i skargi,
A każde w kanzonie słowo
Niech będzie pocałunkiem!
Gdy skończysz, — to z ust pij na nowo,
Niech wszyscy pijani będą
Płomiennym trunkiem...
Hohej! Niech wszyscy zasiędą,
A herold niech wkoło ogłasza,
Że sny się wspaniałe tu przędą,
I że tu odprawia biesiady,
Łatana królewskość nasza,
Że tłum tu ucztuje blady.
[ 150 ]
Kto łzami kupczy?!...
Niechaj płakać zacznie,
Aby wesołość wśród nas się rozparła.
Smutek nam będzie zastępował karła,
Co wszystkich cieszy łzą,
I patrzy bacznie
Panu swojemu w oczy
Jak pies...
Wichr jest na dworze
I noc jest i jesień...
Zacznijmy ...
Bracie!
Może masz trochę zużytych uniesień
Gdzieś na dnie sakwy?
Obdziel wszystkich wkoło,
Wesoło bowiem,
Musi być wesoło...
Ktoby się smętkiem truł podczas biesiady,
Ten winien będzie jakiejś wielkiej zdrady,
I skazan będzie na wieczyste życie...
A teraz niechaj wstanie człowiek boży,
Co poematy o Chrystusie pisze,
I co z Chrystusem chodzi po pustyni:
Niechaj, ogromną nakazawszy ciszę,
Ręce dostojnie na wodę położy
I z wody niechaj wino nam uczyni.
Hohej!
Niech woła ktoś i niech ktoś śpiewa,
Niech się rozbłysną u powały słońca,
Niech się rozpocznie krwawych róż ulewa,
I niech tak róże lecą... wciąż... bez końca...
Aż od róż krwawych zaczną krwawić usta,
W jakiejś spowiedzi pjanej, lecz najszczerszej,
Ostatniej w życiu spowiedzi
...I pierwszej.
Rwijcie na harfach struny, rańcie palce,
Nie mogąc wygrać tego, co w was śpiewa,
Króle bezdomni!
W podłej z sobą walce
Zgięliście dusze jak spróchniałe drzewa,
Wy może kiedyś — książęta niezłomni.
Cóż wam!
Czy macie na świecie rachunki,
Byście ze smutkiem leli wino złote?
Czyliście więcej liczyli co kiedy
Jak zgłoski w wierszu, łzy i pocałunki,
Chowali więcej co ponad tęsknotę?!...
Cóż wam!
I wam i mnie!...
Och, lejcie wino złote...
Gwiazdy łowiłem?
Obłąkany człowiek,
Który wypłakał wszystkie łzy z pod powiek
I wszystką życia radość z dobrych oczu...
Och... ktoś je dzisiaj wpięte ma w warkoczu
I cudnym głosem sny me przypomina
Gwiezdne... Przez Boga! wina!
Dajcie wina!
................
Rozbiłem kryształ? co? Przed uczty końcem?
Dobrze! niech w prochy kryształy się kruszą...
Rzeknij mi tylko bracie, czem ty kupczysz?
Och! Tylko słońcem?...
A ja kupczę — duszą.
Uczyńcie wrzawę, zgiełk i głosów wojnę,
Dusze przed własnych śmiechów stawcie sądem,
Na śmiech skazując...
Były zbyt dostojne;
Do życia wracać? Którędy i — po co?
Słońca są wszystkie zarażone trądem,
A uciążliwa jest wędrówka nocą...
Śnijcie! aż przyśni wam się śmierć, a oto
To najpiękniejsze zakończenie dramy.
Uśmiech wam usta skrzywił, więc z ochotą
Zda się, pójdziecie do dantejskiej bramy.
Bracie, handlarzu mądrości żywota,
Wytłómacz wszystkim, że są rzeczy bliźnie,
Choć niemi nie są, że jest grzechem cnota,
I że lekarstwo często jest — w trucitnie...
A teraz w sakwy każdy niech zabierze,
To, co jest jego: i słońca i róże,
Czary murrheńskie i złote talerze,
I niechaj idzie dalej w swe podróże.
Ukryjcie skrzętnie skarby sezamowe
O króle biedni...
Na jakiemś rozdrożu
Gdzieś się spotkamy — kiedy i jak, nie wiem...
Ale pomnijcie:
Nim kto z głodu padnie,
Ten niechaj legnie gdzieś w przydrożnem zbożu
I żre oczyma zboże
I oczyma
Z przydrożnych bogactw jak ptak boży kradnie,
By lekkomyślny miał skon i wesoły...
O, bracia moi!
Jako Apostoły
Chodźmy na wszystkie cztery świata strony
Zaprzeczać prawdzie ludzkiej, siać męczarnie
W pola uprawne...
Śmierć jak chwast wyrośnie
I suchą dłonią złoto zbóż zagarnie.
Nie nasze zboże i męka nie nasza...
A potem krzyczmy na drogach rozgłośnie:
O, ludzie dobrzy, którzy Messyasza
Czekacie! Idzie tutaj naszym śladem,
Z dłonią łaskawą i obliczem bladem!...
Niechaj czekają w rozpaczy i męce,
Na oczu łaskę i na dobre ręce,
Aż ich czekania straszny obłęd strawi,
I Śmierć-Zbawiciel przyjdzie, co ich zbawi.
O, bracia moi...
Noc deszczem płacze, że się oto dusze
Nam zapodziały gdzieś; i wichr się skarzy
jak pies, warczący u karczmy podwoi
Na nocnej straży...
Chodźmy...
Czas się powlecze za nami, kaleka,
Gasnący w ręku podnosząc kaganiec...
Śmierć w pogotowiu...
Siadła na karczmy przyzbie,
Odmawia różaniec
I czeka.
[ 155 ]
NA DRODZE DO EMAUS
[ 157 ]
NA DRODZE DO EMAUS
Gromadą wielką wyszliśmy na drogi
Chrystusa czekać, kiedy z martwych wstanie,
Oleje mając na zranione nogi,
Hymny i harfy i umiłowanie.
I Apostołów spotkawszy dwunastu:
— Czyli nie idzie Rabbi tu, Syn boży?
Tędy wędrować ma ku Emaus miastu,
Gdy Józefowy w skale grób otworzy...
Odrzekli: Rzecz jest tajna i nieznana. —
Pytalim przeto: Niewiasty płaczące,
Czyliście kędy nie widziały Pana,
Czyli nie idzie, kwiaty gnąc na łące?
Aż krzyknął jeden: Idzie!... A nam oto
Oczy się darły pełne krwi z pod powiek,
I przyszła ku nam rozpacz ze zgryzotą.
— Szaleniec krzyknął tak i ślepy człowiek...
[ 158 ]
OCZEKIWANIE
Obiecał wobec krzyża, że z martwych powstanie
I śmierci swej nieprawdą — prawdzie da świadectwo.
Gdzieżeś tedy jest, Rabbi? i gdzieżeś jest, Panie?
Czeka tutaj na ciebie męka i kalectwo.
Płakanie głośne niewiast i mężów zgryzota
Wygląda cię skrwawionem, oszalałem okiem,
Wyszła naprzeciw ciebie biednych dusz tęsknota.
Czemuś się tedy okrył chmurą i obłokiem?
Niech z mężów jeden wyjdzie na drzewo palmowe
I pośle wzrok ku słońcu, bo wyjdzie ze słońca.
Niech jeden tylko woła. Na drogi krzyżowe
Wyślijcie śmiertelnego z pomiędzy was gońca.
A reszta niechaj czeka i nadzieją żywie.
Cóż wam jęk?! Dusz trądowi płacz się na nic niezda.
Rzekł i przyjdzie, bo wszakże nie przysiągł fałszywie,
Lek oczu niosąc, bowiem już wyschła Bathesda.
[ 159 ]
A kiedy się ukaże, niechaj każdy chwyta
Z oczu jego spojrzenie dobre w swoje oczy,
Niech każdy jego duszy o swoją zapyta
Ust milczeniem... a niechaj ciżba się nie tłoczy!
Niewiasty, które trwoży straszny lęk porodu,
Niech szat się jego dotkną. Niechaj trędowaci
Całują ślad z gościńca jak kwiecie ogrodu,
Niech proszą o jałmużnę chorobą bogaci.
A kto z was ma od bluźnierstw popękane wargi,
Z kamiennych naczyń wonie niech na wargi leje.
Niech zeschłym liściem z ust wam nie padają skargi,
Niechaj słowa woniami sycą wam oleje.
Obłudą kłamcie zachwyt jego ócz słodyczy,
Niech słów kwieciem zarośnie w was bagienne wnętrze.
Wysiłkiem dzierżcie mękę jakby psa na smyczy,
By nie padła na jego piersi przenajświętsze.
Ostatni wasz ratunek jest w Nim... Goniec bieży!
A obłęd jego oczu przed nim, wieścią skory.
Niechaj was radość wielka gromem nie uderzy,
Niech uszy teraz zamknie, kto czekaniem chory...
Zapomniał o nas!! Ludzie! Czekająca rzeszo!
Wyszedł z grobu i zniknął o słońca zaraniu.
Niech w was przekleństwa wszystkie z serc do ust się spieszą,
Niech się klątwa urodzi w straszliwem czekaniu.
Śmierć oto posłał ku nam jak w nagrodę straty!...
O, rzeszo najbiedniejsza, o, ludzie bezdomni!
Gdy się zbliży, chwycimy ją za poły szaty,
Albowiem może nawet o nas Śmierć zapomni...
[ 161 ]
SZALEŃSTWO ZNUŻONE
Zejdźmy z Oliwnej Góry na padoły,
Ze smutnych szczytów znów na smutne ziemie.
Gałąt oliwną skryłem w szat mych poły,
Aby nią witać wrogów moich plemię,
Gdy puści na mnie swe psy i sokoły.
Już odtąd gromu nie rzucę, co drzemie
W duszy mej gruzach i jak z popieliska
Przez sen spojrzawszy, krwawem okiem błyska.
I jak fakiry uśpię wszystkie żmije
Nieznaną, dziwną dla mnie słów słodyczą,
I jady moje smutek mój wypije,
A dobre oczy moje tych policzą
Z których się każdy w wielkim botu wije...
Uciszać będziem tych, co z męki krzyczą
Mówiąc, że idzie On, a za nim rzesza,
Lecz nie nadchodzi, bo umarłych wskrzesza.
Rozpowiadajmy, że wędruje ciszą,
Śmierć zwyciężywszy. Że się za nim tłoczy
Ciżba szczęśliwa, głowy się kołyszą,
A on im ręce kładzie wciąż na oczy,
Że ślepi widzą i że głusi słyszą,
A nocą biały obłok go otoczy,
Że na powietrzu klęczy nad Ogrojcem
I wtedy milczy, bo rozmawia z ojcem.
Rozpowiadajmy. Dusze w nas szalone
Szaleństwem swojem znużyły się wcześnie.
Już nie umiemy w inną patrzeć stronę,
Na wschód jedynie. Umarł i nie wskrześnie!
Nic nie zaświadczą groby otworzone
Ani niewiasty, płaczące boleśnie,
Których łzy anioł na promienie niże;
Zostawił wiele: pusty grób i krzyże!
Błogosławiony niechaj będzie za to:
Będziemy mieli gdzie krzyżować dusze
I wieszać łotry. Spuścizną bogatą
Obdzielmy biednych, co w rajskiej otusze
Czekają, kto ich obdzieli zapłatą
Za cnoty trwałość w pokus zawierusze.
Módlmy się. Miłość z pustej skały wieje...
O śmierć się módlmy, albo o nadzieje.
Przebaczmy wszystkim, co nam nie przebaczą,
Sił w nas już niema na szał nienawiści,
Śmierć wiedźmy ku tym, którzy śmierci płaczą,
Niech im ostatnie się pragnienie ziści.
Przepaść pokażmy tym, co krwią ślad znaczą.
Niechaj nas jego dziwna śmierć oczyści.
I tak się włóczmy przez drogi żywota,
A z nami rozpacz tępa i tęsknota.
[ 165 ]
RYCERZ BŁĘDNY
[ 167 ]
...A iżby mi na głowę nie runął ten gmach,
Strząsając ze swych stropów na pierś śmierć, pająka,
Kiedy będę piękniejszą kusił śmierć we snach,
Odejdę...
Będę oto jak zwierz, co się błąka
I będę jako błędni rycerze,
Idący do nieznanych mórz...
Niechaj mi się nie czai śmierć w rogu komnaty,
I niech jak zbrodniarz nocny do mnie nie przychodzi.
Oto mi Bóg nie weźmie żywota jak złodziej,
Nie uczynię nikomu z żywota objaty,
Ani odejdę w ciszy,
Ani odejdę jako dzień wśród zórz,
jako ten, który idzie swem żniwem spokojny!
Otom poczęty w czas wielkiej pożogi
I wojny.
A kiedym żywot brał, już śniłem śmierć we snach
I nastroiłem harfy na śmiertelne hymny,
A struny śmierć głoszące, płonęły we skrach.
Przeto mi nie załamie piersi ten strop zimny,
Ani na głowę moją nie runie ten gmach...
Odejdę...
[ 168 ]
Wilczym śladem poniesie koń nieokiełzany;
Koń mój jest nieutrudzon, ni się wstrzyma w trwodze,
Aż przystanie nad morską przepaścią straszliwą,
I zarży i rozwianą zakołysze grzywą.
I będziemy tak stali w słonecznej pożodze
jako posąg na skale... potem koń mój runie.
Oto zwierz, szukający spoczynku odchodzę,
A czarna niechaj słoni piersi moje zbroja,
Iżbym, rycerz śmiertelny, był w trupim całunie.
Rycerz będę...
A za przyłbicą niech będzie twarz moja,
Aż ją odemknę śmierci, oczu tajemnicą
Trwożąc śmierć...
Odchodzę... niech mnie wichry pod ramiona chwycą
I wiodą... koń mój pójdzie wichrowem bezdrożem
I dusza moja.
Dusza moja jest tknięta obłąkaniem bożem...
Jako burzy, Bóg myślom moim puścił wodze,
A przeto obłąkany, dziki zwierz odchodzę
I będę szukał kresu i tego ogromu
Co mnie zwali i skonu mego się nie strwoży...
I na piersi mej siądzie i spojrzy mi w oczy.
A przeto dziś odchodzę od bram mego domu,
Święty mem obłąkaniem, obłąkaniec boży...
Niechaj sęp nad mym domem straszny łuk zatoczy,
I niechaj będzie moim gmachom stróż,
I niechaj strzeże u stropów pająka.
Odchodzę... będę odtąd jak zwierz, co się błąka
I będę jako błędni rycerze
Idący do nieznanych mórz...
Któraż jest droga moja?!
Otom z szczytu wieży
Nie dojrzał owych pustyń, wołających ciszą...
Lecz serce moje w trwogę jak w dzwon nie uderzy,
Niechaj mnie wichry wiodą i niech mnie kołyszą...
Nie pomnę drogi mojej...
Nikt nie stawił przedemną tutaj swojej nogi:
Ja, obłąkaniec, pierwszy idę aż do mórz,
Nie wiedząc drogi.
Dusza się rozogniła moja
Jak krzak świętego Franciszka,
A jak kościół w świec ogniu
Płonie na mnie zbroja.
A przedemną noc stąpa ciężko, czarna mniszka,
I ujęła swą dłonią konia mego wodze,
Przeto idę... i nie wiem, dokąd z nią odchodzę.
Otom jest rycerz błędny i rycerz bezdomny,
Szukający pustyniom niezmierzonym końca.
A Bóg się ponademną rozpostarł ogromny
I wpił się we mnie okiem rozpalonem słońca,
Jak ptak patrzący łupu.
Z świstem burzy wypłynął z pod tęczy kabłąka
I za skarby tajemnie zażądał okupu...
A oto byłem tylko jak zwierz, co się błąka,
A bożej się nie zląkłem z błyskawic cięciwy,
Jenom kark zgiął i twarzą tknąłem konia grzywy.
Któraż jest droga moja!
W czas mego żywota,
Kiedym pełzał, gad lśniący, w głębi mojej wieży
Nie byłem nigdy sam...
Wstrzymująca zegary moje ma tęsknota
U moich układła się bram,
Jak pies wyjący z bólu i była wraz ze mną.
A żem jest rycerz, zbyłem mej tęsknoty,
I idę przez pustynię niezmierzoną, ciemną,
Aż uderzy kopytem koń mój piasek złoty...
Któraż jest droga moja! Wędrówko wieczysta
Przez przepaście i złomy skalne i przełęcze!
Duszo tęskniąca wiecznie! O, obłędne kręgi!
O, ziemio obiecana, we mgle myśli mglista!
O, pragnienie! O jakże w pragnieniu się męczę!
O, dusze, w rząd zakute w słoneczne zaprzęgi!
Jam jest ten, który idąc, będzie szedł wieczyście.
Jam jest, jako rzucone wichrem złote liście,
Szukające jesiennej śmierci, nie tęczowej,
I nie wiem drogi mojej...
[ 171 ]
A kędy się słoneczne, krwawe blaski kładą
Na puszczę nieprzebytą, byłbym poległ zdradą.
Strop jak kościół był wielki, drzewa jak pochodnie
Przetom rzekł:
Pochwalone są blaski zachodnie,
Kres wieszczące i spokój, śmiertelne gromnice,
I pochwalone słońca konające lice!
Pokój! Pokój!... Hosanna!
Oto śmierć idzie śladem krwawym i kres wieczny,
Spragniony jestem końca...
Pokój!... Pokój!...
A oto dziwny smok słoneczny,
Urodzony z prochu słońca,
W gąszcz mnie zawiódł i ujął mnie w pęta,
Żem niewolnik słoneczny się stał,
A dusza moja w słońce stała się zaklęta.
Wtedy walkę ze smokiem podjąłem wśród skał,
I odwaliłem mieczem złocisty łeb smoczy
Zgasiwszy błyskawice, w które zbroił oczy.
I na bezdroża szedłem do nieznanych mórz,
Bą poczęty w czas wielkiej pożogi i wojny,
jakże odejdę jako dzień wśród zórz,
Jako ten, który idzie swem żniwem spokojny?...
Któraż jest droga moja!...
I cóż mi kraj słoneczny i słoneczna łąka...
Będę oto jako błędni rycerze,
A dusza moja jak zwierz, co się błąka.
I cóż mi kraj słoneczny i słoneczna łąka!
O, pragnienie!
O, jakże pragnienie mnie pali!
O, wędrówko! O, żądzo! O, wieczysta fali!
Któraż jest droga moja
I kędyż jest mój kres,
U wieczystego zdroja!...
[ 173 ]
POGOŃ SŁONECZNA
[ 175 ]
TWARZĄ W TWARZ
Możny tłum mi na drodze stanął. Niechaj będzie
Przekleństwo złości tłumu i niech za nim goni
Rozpacz. I niech się wlecze jego śladem wszędzie
Pomór, który z nóg wali. Niechaj tysiąc koni
Rozniesie na kopytach błoto dusz i jady,
Zmieszane z krwią; niech bryzga wszystka złość człowiecza.
Sam jestem: nie z przerażeń, lecz z wściekłości blady,
I do walki z klątw głupstwem idę sam — bez miecza.
Rani stal, lecz wzrok jeden śmiertelnie zabija,
Jeśli w nim tyle wzgardy, co jest w mojem oku,
Niechaj pełza, do skoku się gotując, żmija,
Którą słońce ukryło w pyłów swych obłoku.
Czekam blady, a śmierć mam w cichych oczu głębi,
Wali się na mnie przemoc tępa i straszliwa.
Nie wysłałem skrwawionych po pomoc gołębi,
Nie drga na moim łuku głodem krwi cięciwa.
[ 176 ]
Stoję sam... Niechaj warczy tłum i pjanę toczy.
Niech zieje z pysków klątwę, zanim na mnie natrze.
Wściekłość na swoją walkę wzięła moje oczy:
Stoję sam... Ręce kładę na pierś w krzyż i patrzę.
Odbiła się o piersi moje pierwsza fala,
Łbem spienionym w pierś tłukąc, jak o brzeg skalisty,
Oto się brud i błoto, męt i złość przewala,
A jam się ostał cały i ostałem czysty.
Stoję sam... Tyle na mnie padło klątw kamieni!
Ku mym piersiom sięgają w kurcz zamknięte pięście,
Powietrze ktoś ochrypłym wrzaskiem swym czerwieni,
Żem oczu tajemnicą wziął tłumowi szczęście...
Szczęście wziąłem!? Więc bierzcie! Mam je gdzieś zamknięte
Pośród trzew, bo mi trzewa targa. W holu, w męce,
W łzach, łkaniu i rozpaczy. Och! jest we mnie święte,
Niepokalane, — bierzcie! Mam bez broni ręce.
Szczęście wziąłem?! Chwytajcie! Łup jest przebogaty,
Niechaj się z łotrów każdy o te skarby modli.
Rzucajcie o nie losy jak o boże szaty,
Bierzcie, klątwą zabiwszy mnie wprzód, — ludzie podli!
A taką mam nienawiść do was, że wam słowem
Nienawiści tej nazwać nie umiem, — szakale!
Bijcie w pierś!... Klątw wam brakło? — więc przekleństwem nowem,
Rozumna jest złość wasza, choć się targa w szale.
Psów wyjących gromado!... Na waszym widoku
Nie padnę przecie. Smierć ma dziś was nie ucieszy:
Oto stoi ma dusza, z cichą śmiercią w oku
I przeciw waszej wierze bluźni wciąż i grzeszy.
Nie wedrze się zbój podły w świat wizyami mglisty,
Nie będzie złoto snów mych waszych łap korzyścią,
Miłość dla was?!... Krzyż łotrów dla was jest za czysty,
A Chrystus was odkupi — chyba nienawiścią.
Rodzie zły!... Nieśmiertelny, bowiem śmierć się broni
Tknąć was dłońmi, któremi białe nosi dusze.
Śmierć wasza przyjdzie na was z waszych własnych dłoni,
Niegodni ginąć podli w gwiezdnej zawierusze.
Stoję sam... Hełmu nie mam, pierś ma bez puklerza,
Z aniołów nie mam żadnych wkoło siebie stróży.
Tłumie nędzny! — ja nawet nie szeptam pacierza,
Choć krew ma do śmiertelnej gotowa podróży...
Niech z rykiem trąb tysiąca idzie w bój gromada,
Brać mnie żywcem, by jeńca wiązać wpół do słupa.
Lecz jak rozpacz heloty jest ma rozpacz blada,
Która daje w niewolę wrogom — swego trupa.
W imię waszego słońca niech się bój poczyna!
Pójdźcie: mniej mam litości dla was, niźli wzgardy.
Oto was krwi kropelka każda ma przeklina,
O, wy, przenigdy dzieci słońca, lecz bastardy!...
[ 179 ]
POGOŃ SŁONECZNA
Rumaka wstrzymaj, rycerzu... rycerzu!...
Słońce pożarem płonie ci w puklerzu.
— Pęd oszalałych słyszę za mną koni,
Nie mogę stanąć! Straszny wróg mnie goni...
Kto na twe życie, rycerzu, nastawa...
Czyli z olbrzymem, czy ze smokiem sprawa?
— Przedemną szpiegi, a pozamną gońce.
Uciekam w puszczę, a goni mnie słońce...
Hohej! rycerzu ze słońca i stali,
Tam nie jedź! rumak w przepaść ci się zwali.
— Głów ludzkich na dnie trwożą cię czerepy,
Ja się nie strwożę, bowiem jestem ślepy.
Przez miłość! powiedz, rycerzu, rycerzu,
Czemuś z wieczystą nocą jest w przymierzu?
[ 180 ]
— Z pod moich powiek krwawa łza się toczy:
Słońce mi wczoraj wypaliło oczy.
Dokąd ci droga, ślepcze nieszczęśliwy,
Za pędem wiatru i rumaka grzywy?
— W dal mękę gonię, a uciekam z dali...
Uzdrawiającej rzeki szukam fali.
Rzuć konia!... silniej!... Krew masz na ostrodze,
Słoneczny tabun pędzi jak w pożodze.
— Wściekłość pozamną jak zły pies ujada,
Słyszę!... Jak tętnią!... Jezu!... koń mi pada...
Przez Boga, prędzej! Słońce pręży dłonie
I strzałę strutą kładzie w łuk. Hej, w konie!...
— Rumak mi jęknął... Wpiłem w bok ostrogę...
Słońcu nie ujdzie nikt i ja nie mogę...
A przeto niechaj skryje się żałobą:
Tędy... Spnij konia!... W przepaść!... Pokój z tobą!
[ 181 ]
SZALEŃCY
A oto jest żywotów powieść bałamutna,
Zapisana w ócz szkliwie i na licu chorem,
Wesoła dla wesołych, a dla smutnych smutna,
A straszna, gdy zimowym mówiona wieczorem:
Żywie taka wśród wrzasku ulicznego rzesza,
Której wargi jak wieczne rany krwawią słowem;
Gromada, co się włóczy i umarłych wskrzesza
I świat cieszy cierpiącem licem chrystusowem.
Wszyscy śmierć mają w oczach, która w źrenic głębi
Wieczną lampą się pali i wieczyście gaśnie,
I ręce mają dobre i serca gołębi,
A gdy kto z nich umiera, to tam, kędy zaśnie.
Mówią cicho, gdy mówią a samotni chodzą,
Na końcu w trosk szeregu u nich myśl o chlebie;
Gdy walczą, walczą sami, pod niczyją wodzą,
A gdy legną na polu, chyba wiatr ich grzebie.
[ 182 ]
A gdy klną, Bóg zakrywa wtedy dłonią oczy,
Klątw się trwożąc, gdy wściekłość im pokrwawi pięście...
Lecz na ich piersi najpierw każdy głaz się toczy
I do nich zawsze najpierw przychodzi nieszczęście.
I do nich zawsze najpierw przychodzi zgryzota,
Do nich zawsze przychodzi najpierw głód z rozpaczą
I trzewa im wykręca i myśli im mota,
A oto oni jedni, co pierwsi nie płaczą.
A gdy noc, co przychodzi po trosk krwawych wojnie,
Spędzi razem w zaułkach włóczące się cienie,
Wtedy w ciszę wsłuchani, patrzący dostojnie,
Pożywają jak hostyę najświętszą — milczenie.
Potem na nich przychodzą jak w pogodę burze,
Szaleństwa, których żaden rozum w sznur nie spęta,
Wtedy słowa im płoną jak najkrwawsze róże
A dusza wtedy u nich w jeden błysk zaklęta.
Niech, kto czuje, szaleństwom takim błogosławi
jak morzu, co szaleństwem swoich fal się miota,
Gdy słońce krwi zachodem grzbiety fal zakrwawi,
Albowiem to szaleje nie złość, lecz tęsknota.
Niech je ludzka rozgrzeszy podłość i obłuda,
Która szyje swych szaleństw zakuła w obroże,
I niechaj w nie uwierzy jako wierzy w cuda
I niech raz się ukorzy przed tem, co nie boże.
A czyż nie był szalony Bóg, gdy z ognia światy
Rzucał, jakby ognisty zerwał sznur korali?
Czy mu może kto wtedy do stóp rzucał kwiaty,
Czy mu smętnie na lutniach aniołowie grali?
Chwała pięknym szaleństwom! Oto tej gromady
Szaleństwo rozpętane spaliło kościoły
I raduje się ogniem; tłum wygnało blady,
By wieszał pokutując, cnót swych apostoły.
Chwała temu szaleństwu, które w niebo ciska
Tysiąc wież, a języków już mu Bóg nie miesza,
Co gwiazdy chce policzyć a ponad urwiska
Rzuca mosty, by mogła w szczyty chodzić rzesza.
Chwała temu szaleństwu, co pierś sobie pali
Ognie niosąc z Olimpu, choć ich nie doniesie,
I temu, co żegluje — lecz po wściekłej fali,
I temu, co się błąka — lecz w najdzikszym lesie.
Chwała temu szaleństwu, co przed siebie goni,
Aż gdzieś przepaść dopędzi i śmierć jak od gromu,
I temu, które pragnie z dna bezdennej toni
Wynieść gwiazdy; i temu, które nie zna domu.
[ 184 ]
Chwała pięknym szaleństwom! Wszakże nie szaleje
Podłość wtedy, gdy pełza ani piersią krwawą
Nie świadczy, że przez mękę goniła nadzieje,
Wszakże nigdy nie tryśnie rów bagienny lawą!
Chwała ludziom szalonym, którzy z bitej drogi
Rzucają nagle konie przez rów na manowce;
I za to, że w wiatrakach pustych wietrzą wrogi,
I za to, że. ciskają włócznie w ludzkie owce.
Kto umie być szalony?! Kto w ramiona młode
Marmur chwyci i skruszy? Kto wichrem wyśpiewa,
Nie usty dziecinnemi do młodości odę
I kto, za szczyty wziąwszy, do stóp zegnie drzewa?!
O, jak płacze tęsknota szaleństw! jak się żali
Niemoc ramion i oddech w piersi suchotniczy...
jak nędznie w mętnych oczach nędzny błysk się pali,
Jak trwożnie na zegarze żywot chwile liczy...
A przeto niech nasz żywot za tymi podąży,
Którzy idą bezdrożem, a idą bez końca,
A na przedzie nie obłok, lecz ślepy chorąży,
Który oślepł nie z nocy, lecz oślepł od słońca...
Tylko wichry przed nimi jak stepowe konie
Tabunem biją kopyt tysiącami grudę,
A za nimi klątw tysiąc i wściekłe pogonie
I słonecznych pożarów grzywy ogniem rude.
Niech ich klną wsie spokojne i pobożne miasta,
Gdzie w kościołach Bóg nawet skarlał na figurze,
Niech klną! wszak taka klątwa w piorun nie urasta...
Niech wrzeszczą! wszak Lewici są i cnoty stróże.
Moc tej garstki szalonej jest jak bożych ramion
Potęga, która siebie stwarza i w dół strąca,
A panuje bez znaków i królewskich znamion:
Dostojna, nienazwana, można, szalejąca!
Niech mnie chwyci szaleństwa tego wir i zetrze,
Jeślim godzien... Niech szał mnie z dusznych izb wyżenie
Na burzę obłąkaną, rozgrane powietrze,
Na sąd ludzki, na pręgierz i na klątw kamienie.
Jeślim godzien... Albowiem poprzez dni żywota
Czciłem słońce, jak wszystka naokół gromada,
I słońcu biła pokłon w prochu ma tęsknota
I przed słońcem pełzała dusza z trwogi blada.
Oto w piersi się biję: wina!... wielka wina I...
Niech przebaczy szaleństwo temu, co go woła
Wszystką mocą swych tęsknot i kolana zgina,
Chcąc ujrzeć płomiennego szaleństw archanioła.
[ 186 ]
Podliłem się... Jam bowiem prosił u mej braci,
By jednej uwierzyli chociaż łzie, gdym w męce
Wił się strasznej i bolu... Niech im Bóg zapłaci
Te łzy, które z krwi były, a były dziecięce...
Podliłem się... i oto przed mą winą klęczę,
Bom miłość z piersi rzucił tę, co krwią się znaczy
W proch pod nogi niegodne; kochanka z nich tęcze
Na hafty snuła cudne... Niech jej Bóg przebaczy...
Niech teraz rozszaleje we mnie wszystko wnętrze
I niech szaleństw rozpaczą nowych dróg wygląda;
Niech zginie to, co było dla mnie przenajświętsze,
Niech niczego odemnie teraz nikt nie żąda...
Prócz szaleństw, cudnych szaleństw!... Jeśli mnie gdzie słyszy
Twoja dusza w tej chwili: wiedz, że z twarzą hardą
Czekam teraz, a kiedy z stęchłej wyjdziesz ciszy,
Przyjmę ciebie nie hymnem, lecz cię przyjmę wzgardą.
Sam stoję; wszak szaleństwu nie trzeba podpory,
A srebrnych łat żywota nigdy nie doczeka.
A nie wejdzie w tę rzeszę, kto jest zdrowiem chory,
I nie wejdzie, kto z bożej prostoty kaleka.
[ 187 ]
Niech pójdą przeto wszyscy, którzy są strudzeni,
A odpoczną w szaleństwie... Którzy są wyklęci,
A kościół im się z niebios wielki rozprzestrzeni,
I dusza im się w burzy na nowo uświęci...
Sąd po śmierci?!... Niech żywot będzie ogniem świetny,
Cóż wam sądy! Gdy dusza się szaleństwem skrwawi,
Wyjdzie z pośród szalonych najbardziej szlachetny
I na krzyżu zawiśnie i szaleństwo zbawi...
[ 189 ]
MARYA Z MAGDALI
[ 191 ]
Pan z tobą, Magdaleno!... Na twe sine usta
Niechaj nigdy nie padnie trąd. Ty sypiasz we dnie,
Kiedy się wielka słońca odbywa rozpusta,
Kiedy słońce w rozkoszy oszalałe blednie,
Topiąc w żądzy omdlałe śniegi i dziewicze.
Pan z tobą, Magdaleno! Pokaż mi oblicze,
Zbliż się... W świetle latarni twarz ci się wyzłoci,
Nie ukrywaj, wiem, że jest sina i bydlęca,
Jam się też nie spodziewał znaleść kwiat paproci.
Daj pokój... Ciebie twoja rozpusta uświęca.
Chodź ze mną, Magdaleno. Złocista pokusa
Niechaj ci zajrzy w oczy i chytre i głupie.
Nie czekaj! już nie spotkasz żadnego Chrystusa,
Ażeby cię odkupił. Cnotę twoją kupię...
Zimno ci? Więc się w miłość mą gorącą odziej,
Człek dobry bowiem jestem... snów dziewiczych złodziej.
Pokój temu domowi! Wejdź dobra niewiasto.
Cnota u progu mocno śpi, nieczujne psisko.
Przejdziesz bezpiecznie, przeto wejdź w zaklęte miasto,
W mroczne, wilgotne moje zatrute siedlisko,
Pokój temu domowi! Oto wchodzą w gości
Rozpustna Magdalena i Apostoł młody!
Niechaj twarze zakryją ci, którzy są prości
I w duszach swych jak w ulach sycą boże miody...
Pokój temu domowi. Wejdź, Maryo z Magdali,
Obrzękła, wynędzniała, z obrzękłemi usty.
Dom się zaraz zaludni i nie będzie pusty:
Natychmiast się tu świateł tysiące rozpali,
Na twe przyjście z kadzielnic wnet się wzniosą dymy.
W mym domu mieszka miłość: w tym składzie rupieci
Klejnot bardzo szacowny, więc ją za dwa rymy
Sprzedam, jeśli rym rzadki i jak brylant świeci.
W mym domu mieszka cnota: widziałaś u progu,
Pies nędzny, ginie z głodu; nieraz w północ ciemną
Wyciem strasznem się skarży ludziom, mnie i Bogu,
Lecz wierny jest, — na łowy wychodzi wraz ze mną.
Siądź w fotelu, niewiasto. Ten, który ze ściany
Spogląda tak na ciebie — to Chopin. Ma oczy
Jak gdyby był zbolały niezmiernie lub pjany...
Usiądź, niechaj cię pokój i cisza otoczy.
Pięknie ci tak w fotelu, o rozpustna córko...
Spojrzyj!... Poezya twoja nie jest taka pusta:
Amor Psyche opuścił, rzucił moje biórko,
Zszedł cicho i obrzękłe twe całuje usta!...
Słuchaj kwiecie uliczny, o sarońska różo,
Patrząca w ściek, czy wargi dość od farby krwawe:
Ja jestem przed daleką męczącą podróżą,
Na wyspę nienazwaną, w kraje sennie mgławe.
Znalazłem w jednej księdze dziwne o nich wieści:
Tam morze nie jest straszne. Rozkochane w brzegu,
Miłosne mówi skałom słowa i brzeg pieści.
I jutro tam już może będę na noclegu.
A powrotnej od brzegu tego niema fali,
Bo i któżby powracał z Obiecanej Ziemi!...
(Żali mnie nie rozumiesz, o Maryo z Magdali?
Trudno, — zawsze słowami mówiłem mętnemi...)
Odejdę, ale cicho... Kto rozwija żagle
I głośno wykrzykuje, że po szczęście jedzie,
Tego troska dogoni i na statku przedzie
Przy sterniku usiądzie. I odejdę nagle,
Kto bowiem w szczęście jedzie, niechaj się pospieszy
A rozpacz zadumana zostanie na brzegu
Pośrodku oniemiałej, cichej, strasznej rzeszy...
O, wyspo wysp! O, dobry, spokojny noclegu!
O, kraju, który milczy, gdzie nieme są drzewa!
O, ziemio senna, która na grzmot jesteś głucha!
O, rolo, która nie łkasz, by spadła ulewa,
Gdy wyssie z ciebie poty śmiertelne posucha
I gdy głód ci straszliwy powykręca trzewa...
Ziemio, która nie pragniesz, ziemio, dziwna ziemio!
Obudź się, Magdaleno... Twoje oczy drzemią...
[ 194 ]
A ja tobie prawiłem przedziwną opowieść
O kraju, który milczy... O, Maryo z Magdali!...
Żaden sen cię w krajowy nie potrafi dowieźć,
Chociażby pełen złota i tęcz i opali.
W śnie widziałem te brzegi, a że w moim domu
Powiedziałem już o nich ścianom wszystkie dziwy
I więcej nie mam o nich już powiedzieć komu,
Tobie mówię. Mój sen był piękny i prawdziwy.
Dziewico — lecz ja drogi nie znam Błędnej drogi!
A wiesz ty, co to znaczy widzieć coś w oddali,
Widzieć złomy bram miejskich i domowe progi
I widząc, nie módz trafić?! O, Maryo z Magdali!
Może ci majaczyły kiedy w mgle latarnie,
A tyś szła... szła bez końca ku nim popod mury
I nigdy dojść nie mogła? O, dziwne tortury,
Najgorsze z męczarń, błędnych wędrówek męczarnie
Nie znam drogi, dziewico... Mam gotowe statki,
Żagle, jakby gotowe do oddechu płuca
W piersi, która wciąż tęskni... Maszt oślizgły, gładki,
Wieża mew, cień ogromny poza siebie rzuca
I czeka... Wszystko czeka... tak niezmiernie czeka...
Z patrzenia oczy błędne mam... ogromna spieka
Usta moje tak suszy jak wiatr i oniemia.
Nie słyszałaś, dziewico, kędy jest ta ziemia?
Może ktoś, który nie mógł płacić za pieszczotę,
Poeta pjany — sny ci wyspowiadał złote,
A tyś je może skryła między swoje graty,
Między szklane paciorki i z papieru kwiaty?
Nie pomnisz?... Może który z kochanków bez liku,
Kiedy wreszcie o cnotę twoją dobił targu
I całował ze wstrętem, — nagle, wśród okrzyku
Jak gdyby się z długiego obudził letargu —
Wstał i poszedł, szeroko rozwarłszy źrenice?
Może kto w twym barłogu zgubił tajemnicę,
Możeś gdzie podsłuchała? Och! te oczy głupie...
Dziwisz się, że ci powieść prawię bałamutną,
Kupiwszy cnotę twoją! Tajemnicę kupię,
Nie bój się. Blady jestem, jak mych żaglów płótno,
I tak mi jest niezmiernie i tęsknie i smutno,
Że się nie dziw, gdy płakać zacznę... O, niewiasto!
Jeszcze nigdy przed tobą nikt nie płakał w życiu,
Lecz widzisz, łez się nigdy nie nosi na miasto,
A szkoda łez wylanych przed sobą, w ukryciu.
Kupiłem cnotę twoją, lecz twój skarb dziewiczy
Niech inni sobie wzajem przekazują w spadku,
Niechaj inni dostają mdłości z twych słodyczy.
Posłuchaj; rzekłem tobie wszystko o mym statku,
Co czeka jak ptak biały i do jazdy gotów,
O sobie, że w męczarni tęsknię do odlotów...
Nie znam drogi... niewiasto! słuchaj, co ci powiem,
Uważaj, wszystkie myśli zwołaj i patrz we mnie.
Ja usnę, ty zaś przy mnie skryj się za wezgłowiem,
Wytęż oczy... słuch wytęż... i skryta, tajemnie
Podpatruj, co się stanie, patrz jak szpieg z za węgła:
Ma dusza wyjdzie ze mnie, potem z mego domu,
(Ma dusza bowiem przeciw mnie się poprzysięgła,)
Odejdzie jakby złodziej nocny, pokryjomu
I pójdzie... Wiesz gdzie pójdzie?! Tam, na lądy owe!
Za nią idtź... dróg wypatruj... a życia połowę
Dam ci, o najcnotliwsza kapłanko Astarty —
Jeśli wrócisz z nią razem, i szlachetny szpiegu,
Powiesz mi, kędy była dusza na noclegu...
A potem ja odejdę... Jeśli cię zapyta
Ktokolwiek o mnie jutro, powiedz wśród pieszczoty,
Że byłem obłąkany, że sen miałem złoty,
Że odszedłem na lądy, gdzie słońce nie świta,
Że płaciłem, a przecież twej nie brałem cnoty,
Że byłem człowiek dziwny, co szpiegi opłaca,
By były duszy jego nieodłączne stróże...
I powiedz, że odszedłem, skąd się już nie wraca,
W dalekie gdzieś, bez celu, bez końca podróże...
To powiedz — — — —
— — Och, sen musisz bardzo mieć wesoły!
Obudź się, Magdaleno! Spisz jak Apostoły,
Którym Chrystus rozkazał czuwać. Już jest jasno
Spójrz przez okno: latarnie twoje zaraz zgasną.
Pamiętam, coś ci długo w noc mówiłem... długo...
Nie pomnisz? — Mniejsza o to! Spojrzyj: złotą smugą
Słońce się położyło na brudnej podłodze.
Wszystkie kwiaty na starym ożyły dywanie.
Lew na nim ożył także... wstaje, chudy srodze;
Lwicę słońce już budzi... spojrzyj... zaraz wstanie ...
Wstań niewiasto, zabrawszy cnotę, skarby złote
I idź. Niech będzie zawsze z tobą twa rozpusta.
Po mnie się nie okrywaj zbyt długo żałobą...
Kochankom wielu drogo sprzedawaj pieszczotę.
Pan z tobą, Magdaleno. Niech na twoje usta
Nie padnie nigdy trąd. Idź... pokój z tobą!...
[ 199 ]
LISTY SMUTNE
[ 201 ]
O, piękna moja!
...Nie wiem, gdzie będziesz, gdy te smutne listy,
Nocą pisane, weźmiesz w dobre ręce,
A świat się nagle stanie tobie mglisty,
I jak ognisko się zapadniesz — w męce...
To szalonego śpiewy są psalmisty
I kłamstwo wszelkie w nich dostojnie święcę,
A z błogosławieństw mocą ręce kładę,
Na to, co chore i śmiertelnie blade.
Więc wszelka na mnie klątwa będzie próżna,
Żem te gołębie wysłał pokrwawione,
Posły do ciebie... Dusza ma jest dłużna,
Lecz tego tylko, że sobie koronę
Cierniową wiła na skroń... a jałmużna
Na twarz mi padła, że od wstydu płonę,
Jak żebrak lichy, który tak się podli,
Że za swe wrogi szeptem słów się modli.
Nie wiem gdzie jesteś... Słałem czujne szpiegi
Za śladem twoim, lecz wrócili z niczem.
Chodziłem co dnia na wyniosłe brzegi,
I w dal patrzyłem z śmiertelnem obliczem.
Sny zwoływałem zewsząd na noclegi
I snów pytałem... Potem, jak psy, biczem
Precz gnałem wszystkie od siebie nadzieje,
Wszystkie zamknąwszy zamki i wierzeje!
Sam jestem. Pustka mi całuje wargi
Jak nierządnica. W oknach są zasłony,
By nikt nie dojrzał, że urządzam targi
Z duszą płaczącą. Kłamstwem umęczony,
Przed nią na siebie straszne wnoszę skargi
I czołem bladem wybijam pokłony,
O litość prosząc, z obłąkaniem w oku:
By mnie skazała na śmierć w swym wyroku.
Pośród tej pustki, która jękiem dzwoni,
Listy te piszę... Niech się w nich rozpali
Wszystka ma męka i ból straszny skroni.
I wspomnień łkanie, jakby mew na fali,
Łkających krzykiem za falą w pogoni.
Jeśli wytężysz teraz słuch — z oddali
W pierś cię uderzy jedna wieść straszliwa,
Że dusza moja kona — wiecznie żywa.
To miłość moja tak łka... Nie rym złoty,
Który za wszystko gromem w pierś cię bije.
Niech go nie kuszą już dziś twoje loty,
Bo błysków krwawych zeń wypadną żmije,
I tak owiną cię w śmiertelne sploty,
Że się wić będziesz, jak sam ból się wije,
Jak ja się wiłem w nienazwanej męce,
Kiedym na twarzy leżąc, kąsał ręce...
Oto masz romans, który tak się plecie,
Jak się w rozpaczy strasznej — ręce plotą.
Oto zatrute w twarz ci rzucę kwiecie,
Kłamstwem napoję ciebie i zgryzotą...
Tak bowiem nikt cię nie kochał na świecie,
Jak ja kochałem... I cóż mi dziś o to!?...
Sam z siebie będę kpił i w poniewierce
Będę miał moje, lecz i — twoje serce.
Chyba, że w łkaniu padnę... Lecz w tej chwili,
Kiedy to piszę, — zacisnąłem usta
I jak z kamienia jestem... Będziem pili
Wspomnień truciznę, — czara nie jest pusta.
Gdy z holu jękniesz, to ci rym umili
Gorycz i słów się rozpocznie rozpusta,
I skłonię ci się jak Wersalczyk gracki,
Tym rymem, którym kłaniał się — Słowacki.
[ 205 ]
II.
[ 207 ]
MIŁOŚĆ DZIECINNA
Z tysiąca — jeden zawsze się wybiera
Sen najpiękniejszy: w królowej krużganku
Sen stojącego strażą muszkietera,
Zaczęty wieczór, śniony o poranku.
Melodyą jedną stara brzmi opera,
Jeden najmilszy zawsze kwiat we wianku.
Tak sen jest jeden ponad sny powszednie,
Milszy nad inne, bowiem śniony we dnie.
Dziecko najmilsze! Białą mam dziś duszę...
Jest ranek. Dzień już na nocy krawędzi
Usiadł, z mgieł sobie wijąc pióropusze
Na hełm ze słońca; już para łabędzi
W łódź zaprzężona: zaraz wiosłem ruszę;
Gdy w dzień wypłynę, noc mnie nie dopędzi.
I oto będę, zanim słońce wstanie,
Na twojej wyspie, na zórz oceanie.
Niech na me drogi wyjdzie twa tęsknota,
Służebna blada, w łodzi mej pobliże,
Wołając zdala; że w sali ze złota
Pani jej chwile na różaniec niże,
Modląc się o to, by ma cudna flota
Przybyła prędko, by łabędzie chyże
Wiatr wzięły w skrzydła, płynąc po tej fali
W której się zorza płomieniami pali.
Miłość dziecinna roi sny!... Na krzewie,
Który od żarów usechł, róża krwawi!
Błysk w oczach cichych, lecz po łez ulewie;
Zaklęcie, które duszę martwą zbawi,
Choć nie ożywi; cudna perła w plewie;
Po zimie strasznej nagły krzyk żórawi.
Ze snów bezsennych jeden sen proroczy,
Po dniach ślepoty — twoje czarne oczy...
Przy tobie jestem. Trubadur wesoły,
Który w kanzonie swe wyszydza grzechy
Rymem swawolnym, a na apostoły
Słów rzuca róże, jak cnoty uśmiechy.
Och, święćmy miłość!... Na słoneczne stoły
Rzućmy dusz kwiecie, winograd uciechy,
Z kryształów lejąc złotych win kaskady,
Łzy zostawiwszy na koniec biesiady.
Miłość dziecinna! Z dziecinnych rupieci
Dobądźmy stosy wytartych pozłótek,
Niech się nam łąka pożółkła zakwieci:
Oto jest pierwsza łza, to pierwszy smutek,
To rozpacz pierwsza, to tragedya dzieci,
To śmierć ucieszna, tej rozpaczy skutek.
A to jest pierwsza przeokropna zdrada,
Z której jak liście, reszta łez opada.
Romans słów, rymów, westchnień, łez i żalu,
Związanych tęczą, jak powiędłe kwiaty.
Może w tem wszystkiem jest śmierć, jak w opalu?
Oto się włóczy Anioł wśród poświaty
I na łzę patrzy, zaskrzepłą w koralu,
Bowiem łza była krwawa. Cudne światy
Które spaliło słońce! Wiosny zieleń,
Która nie znała żniwa. Sny bez wcieleń...
Miłość dziecinna!... Daj mi obie ręce
I nie mów do mnie. Mewy krzyczą łzami
I trwożą dusze nasze snem o męce,
A przecież miłość chwieje się nad nami
Jak gołębica... Sen przecudny święcę,
Bowiem me oczy widzą, ale — snami.
Więc powieść snuję jak w naiwnej książce
I list ten piszę... perfumą na wstążce.
[ 211 ]
III.
[ 213 ]
TRAGEDYE DZIECIĘCE
...Nie mogę zacząć listu, ale piszę,
Szukając rymów dźwięcznych nadaremnie.
Złocistą moją sieć zarzucę w ciszę,
Która jest w tobie, Chrystusie i we mnie
I rym wyłowię. Głuchy, ledwie słyszę
jak pióro skrzypi, pisząc coś tajemnie,
Ten list do ciebie, wielce bałamutny,
Dziecięcym smutkiem beznadziejnie smutny.
Wiersz mi się twardy stał jak rytmy z Toski,
Po których nikt już niczego nie czeka;
Rytmy kulawe, żem jest pełen troski,
Bo je wyliczam jak zegar kaleka,
I zdaje mi się, że tu jednej głoski
Za wiele... rym mi z przed oczu ucieka...
Och, to nie głoska zbędna tu się chowa,
To łza mi padła pomiędzy dwa słowa.
Nie patrz mi w oczy, bowiem się ulęknie
Twa dusza: wzrok mam dziś śmiertelnie chory.
Nie patrz na usta, bo mi serce pęknie,
Taką w nich niosę wieść — poseł nieskory.
I nie mów do mnie, bo mówisz za pięknie.
Niechaj, jak szyby w jesienne wieczory,
Łzami ocieknie twarz twa, bardzo blada,
Na której słońce blednie, gdy nań pada.
Już wieczór. Słońce w krąg całuje drzewa,
A one wzięły słońce w swe ramiona,
Do piersi twardych tuląc. Noc już śpiewa.
Z aniołów jeden liczy, kto dziś skona,
Kiedy się pocznie nocna z gwiazd ulewa...
— Kto tu!? — Twarz jakaś błysnęła strwożona...
Śmierć?... Och, to amor na biórku skrzydlaty
Uderzył skrzydłem o twe martwe kwiaty...
Umarłe! Słyszysz? W rozpłakanem echu
Śmierć jeszcze bije skrzydłem o me ściany
I patrzy na mnie w skrzywionym uśmiechu,
Że jestem wszystek dziwnie rozpłakany,
W żałobie wielkiej po słonecznym grzechu.
Przedziwnym smutkiem jak haszyszem pjany,
Powiem ci wszystko... Ręce złóż na twarzy
I niechaj ci się kwietna łąka marzy.
Umarły dzisiaj w nocy, gdzieś nad ranem,
Kiedy mnie zmorzył sen; przez miłość boską!
Ja pod brzemieniem ciężkiem, ołowianem,
Ległem przywalon przeogromną troską,
A śmierć ukryta była za dywanem
Z szatańską twarzą i ręką katowską.
A kiedy byłem w trosk mych poniewierce
Śmierć wtedy kwiaty brała mi i serce.
Usnąłem, mając w ręku biblię grecką,
Z smutnego psalmu na ustach wyrazy,
A śmierć na pierś mi rzuciła zdradziecko
Woń twoich kwiatów jak najcięższe głazy,
Żem usnął cicho jak spłakane dziecko.
W głębi japońskiej kwiaty śniły wazy,
A śmierć, pełzając, rzucała uroki
Najpierw na złote na tej wazie smoki.
A one, stróże z wiernych najwierniejsze
Śmierć przypomniały: rycerza Nagoję,
Jako przedziwną raz chciał zabić Gejszę,
I chcąc osłonić białe kwiaty twoje,
Zwróciły oczy w mroki najciemniejsze,
Krwią oczu paląc z łusek złotych zbroję...
I prężąc straszne cielsk tęczowe sploty,
Jeden i drugi łeb swój podniósł złoty.
A śmierć wchodziła cicho, wężów śladem,
Jakby kochanka, wchodząc do świetlicy,
Z duszą milczącą, licem bardzo bladem.
Śmierć nie przychodzi bowiem śladem lwicy,
Idąc na kwiatów żer, by bryznąć jadem.
A smoki złote jak rycerze dzicy
Krwawili łapy jak rycerze pięście,
Straszliwi, złoci, w zbrój chodzący chrzęście...
Aż rozdzwoniła się jak przy pożarze
Cisza, na trwogę dzwoniąc rozpaczliwie;
Wzniosły się smoki, kwiatów złote straże,
Tęcze od oczu krwi mając na grzywie.
(Spójrz na przedziwne japońskie wachlarze.)
A kwiaty oczy otwarły w podziwie,
Senne i chore od swych własnych woni,
Patrząc, kto gubić je chce, a kto broni...
I szeptać jęły: śmierć! śmierć! śmierć nadchodzi!
Potem w świetliste zbiły się gromady,
Jakby rozbitki w jednej drobnej łodzi,
Drżący, bez siły tłum niezmiernie blady.
A śmierć szła cicho strasznie, nocny złodziej,
Wchodzący nocą kraść w upojne sady,
W miesięcznem świetle śledząc łup bogaty.
(O, kwiaty białe, o nieszczęsne kwiaty...)
I oto legły, krwią zmazane własną
Smoki przepyszne, kwiatów twych rycerze.
Z porozrywaną łusek zbroją jasną,
Pogięte mając ze skrzydeł puklerze.
Oto im oczy we mgle śmierci gasną
I giną jako ten, co skarbów strzeże,
I nie chcąc skarbów pysznych odda wrogu,
Trupem swym zamknął wejście w skarbca progu.
Oto umarło wszystko twoje kwiecie,
Kwiaty przedziwne, skarby twe zaklęte,
Wonne jak włosy twoje, a jak dziecię
Przeczyste, jako świętość wielka, święte.
Takich już nie ma dzisiaj na tym świecie,
One ostatnie były — śmiercią tknięte.
Oto je wszystkie mam zwarzone w ręce.
Już nie są blade, bo pożółkły w męce.
Nie płacz, łzy bowiem na tę śmierć za tanie,
Kwiaty zaś twoje były dziwnie dumne.
Z pod łez ciężaru żaden trup nie wstanie.
Nie łkaj... pospólstwo wnet się zbierze tłumne.
Niech cisza będzie z nimi, a nie łkanie.
Z kart mego listu uczyńmy im trumnę
Na jednej karcie wypisz ich nazwisko
I zrób dopisek: tu śmierć ma siedlisko.
Potem zapadniem w ciszę, tę bez słowa,
Która jest dobra i błogosławiona.
Niech się o moją twoja oprze głowa,
Niech się rozerwie włosów twych korona
W żałobie — bowiem ty po kwiatach wdowa,
A moja dusza razem z twoją kona.
Więc niechaj, dziecko, przy sobie uklękną...
Śmierć idzie... zacznij modły o śmierć piękną.
[ 219 ]
IV.
[ 221 ]
ROMEO I GIULIETTA
Senne wzdłuż murów chwieją się cyprysy,
Czarne noc na nich rozwiesiła płótno;
Ojciec Laurenty czyta z gwiazd napisy,
Miłości wróżbę snując bałamutną.
Drzew martwych rzędy, zda się jak kulisy,
A jam jak aktor, który mówi smutno,
Mercucio bowiem zmarł dziś na mych rękach,
Ze słów igraszkę w strasznych czyniąc mękach.
Po dzikiem winie w okien twych framugi
Szept mój się wije, co siebie nie słyszy,
Drogę westchnieniom czyniąc, co jak sługi
Od ust mych biegną do zamkowej niszy,
Od ust w poselstwie. Jęk wołania długi
Na ganek wzlata jak na skrzydłach ciszy,
A potem do stóp twych jak żebrak pada,
Byś wyszła, nim się noc dniem stanie blada.
Ukryty w płaszczu, wsparty o pień drzewa
Czekam, w czekanie zamieniony cały,
Twych spojrzeń, żeby padły jak ulewa
Gwiazd, które topiel wód umiłowały.
O oczach twoich noc tęskniąca śpiewa,
O ustach twoich marzy anioł biały,
Który się nocą błąka w tym ogrodzie
I odlatuje smutny aż o wschodzie.
Powieść o tobie noc snom opowiada
Przeto się wiekom w snach twe szaty bielą;
O twych zjawieniach jednej nocy zdrada
Kwiatem przed mniszą nawet padła celą
I oto o tem, żeś z tęsknoty blada
W księgach napisał braciszek Bandello ...
I o miłości najsmutniejszych dzieci
Senni śpiewają w smutną noc poeci.
A ja czytałem powieść tę dziecięcą,
Jak dziecko płacząc. Bowiem z życia słoty
I z dni, co smutkiem dobro słońca święcą,
jeden dobyłem tylko promień złoty
Z oczu jak twoje czarnych......
................
................
................
Niech noc ci powie resztę Na balkonie
Widzę jak szaty twej całuje brzegi
Mówiąc, że słońce jeszcze w drzew koronie
Śpi, blade świty tylko śląc jak szpiegi...
Widzę jak ciemność twe całuje dłonie,
I taje w koło twarzy twej — jak śniegi,
Od oczu twoich... Bronisz się daremno
Nocy pieszczotom — noc jest w zmowie ze mną.
Przyszedłem tutaj jak żebrak przychodzi,
Który był księciem, a przez życia morze
Żeglował sennie tylko w złotej łodzi
I złotogłowiem miał usłane łoże.
A oto dzisiaj noc mnie tylko wodzi,
Więc z nocą w zmowie nocy się nie trwożę,
Bowiem kto żyje nocą, co nie blednie,
Własnych nie widzi ruin, strasznych we dnie.
Więc noc mi hymny wciąż o tobie dźwięczy,
Żem się rozśpiewał razem z nią szeptami,
Że dusza moja tu u murów klęczy...
O, niechaj wiecznie ta noc będzie z nami,
Bez burz, bez słońca, bez skwaru i tęczy,
I bez zachodu, co krwią oczy plami,
Bez mąk znużenia, które piersi tłoczy,
Noc, matka śmierci, czarna jak twe oczy.
Niech pożywają w słonecznej biesiadzie
Blaski słoneczne książęta rozrzutni;
Niechaj się cieszą w rozkwitniętym sadzie
Ludzie, co nawet w snach nie byli smutni,
Niech słońce ręce swe pajęcze kładzie
Na trubadurów wyzłoconej lutni
I niech im piosnkę z strun złocistych dzwoni
O łzach pachnących i o włosów woni.
A nasza miłość nocą zmartwychwstaje,
Aby do grobu znowu zejść o wschodzie
I z słów słodyczy śmierci sprawę zdaje,
Bowiem nienawiść jest w dusz naszych rodzie.
Lecimy w ciemność jako w ciepłe kraje
Ptaki z północy. Jak zbłąkane łodzie
Do brzegów nocy płyniemy z oddali
Po rozhukanej i burzliwej fali...
...To nic, Giulietto.... To cyprys szeleści
Samotny, bowiem przez sen śni o lesie.
Dnia niema jeszcze, bo o dniu nam wieści
Skowronek czujny natychmiast przyniesie,
Kiedy je dojrzy... To fontanna pieści
Krzak śpiącej róży... To tak cisza pnie się
Po wiązach bluszczów, strwożona i drżąca
I jak łzy, z liści krople rosy strąca.
To nic, Giulietto!... Noc, pani łaskawa
Uśpiła stróżów, że nam snów nie chwycą;
Śpią wszystkie waśnie i śpią wszystkie prawa.
Noc tylko jedna cyprysów ulicą
Włóczy się senna, od ros cudnych łzawa,
Letnią włóczędze świecąc błyskawicą,
Kiedy się zbłąka wśród róż. To nie ranek,
To róże płoną, zapatrzone w ganek...
Niechaj cyprysy ogród ten zarosną
Tak, by tu nigdy dzień nie wchodził dumny,
Senne świtania niech na zawsze posną,
Niech marmurowe zagasną kolumny,
W słońcu błyszczące. Trwaniem bezlitosną
Niechaj noc będzie, jakgdyby tu trumny
Już nasze stały po miłosnym skonie,
Jakby w podziemiach kościoła w Weronie.
Wszakże śmiertelne wszelkie jest kochanie
Zrodzone z nocy, nie z puharów wina
I z psotnych pieśni, które — nim dzień wstanie,
Goryczą dzieje nocy już wspomina;
Wszakże śmiertelne jest a dnia świtanie
Nie kończy męki, ale ją zaczyna.
A oto właśnie dnia sinawe pręgi
Chyłkiem wypełzły już na widnokręgi.
Więc głosem cichszym niźli szept przy skonie
Miłość niezmierną usta ci me prawią.
Już szczyt cyprysu jak pochodnia płonie,
Dzień się tu wlecze, róże świtem krwawią.
Już jako marmur widzę twoje dłonie,
Które mi cicho z góry błogosławią...
Słowiki mdleją gdzieś w gałęziach tuji,
Już odejść muszę... Idę do Mantui.
Romeo idzie, lecz nie idzie wcale,
Chociaż odejdzie, wciąż przy tobie będzie.
Czas mi... Już błyski słońca jak szakale
Ślady me węszą na róż niemych grzędzie.
Czas mi... Kochanków nadaremne żale,
Gdy tajemnice słońce im posiędzie...
Odchodzę w stronę, w którą noc odchodzi,
Z Hesperyd sadu — najszczęśliwszy złodziej.
Niechaj twe oczy czarne patrzą długo
I każdy krok mój niechaj liczą łzami,
Aż zginę w dali, za tą siną smugą,
Która przeczysty błękit nieba plami.
A tam ubiorę na twarz — twarz mą drugą,
Którą dla słońca mam: wesołą snami.
Stamtąd ci posła przyślę — Śmierć, a przeto
Wiedz, że jest miłość ma jak śmierć, Giulietto...
[ 227 ]
V.
[ 229 ]
KŁAMSTWO O ROZKOSZY
Powiedz mi jedną z chorych opowieści
Bom strudzon wielce. Niech słów twoich wino
Usta mi zwilży, a tajemne wieści
Strugą przejasną niech z twych ust popłyną.
Niech skrzydło twoje cicho zaszeleści
Nad moją głową. — Niech jedną godziną
Żywot się cały w cudnym śnie dokona,
Jak błyskawica błysnąwszy czerwona.
Albowiem trzeba szczęście chwytać w locie,
Kiedy jest blizko i na wozie pędzi,
Który godziny wiozą. Rwać paprocie
Wtedy gdy kwitną, choćby na krawędzi
Skał nad przepaścią. Ręce nurzać w złocie
Gdy się w Sezamie jest, bo śpiew łabędzi
Choć jest muzyką cudną, ale próżną,
Przez Śmierć dla życia rzuconą jałmużną,
Niech doń anioły tęsknią ... Ty nie na to
Takie masz usta, na których krew tętni
I pierś, marmurów przepychem bogatą.
Niech pośród skarbów inni będą skrzętni,
Niech innym wiosna pracuje na lato,
Którzy są boży i cnotą odświętni...
Niech twoja wiosna własny cud pożywa
I swą młodością niech będzie szczęśliwa.
A wszelka litość cnotą jest, a cnota
Rozkosz przywodzi, dobrych dusz nagrodę...
A przeto cudna jest twej krwi tęsknota,
Cudnie szaleją twe ramiona młode...
Już mgła na oczach twoich wstała złota...
Słaniasz się... pozwól, niechaj cię zawiodę
I na wezgłowiach złotych cię ułożę,
Gdzie twe szaleństwo noc rozsnuje w zorzę.
O, krwi szaleństwo! Czy jest w cudów rzędzie
Cud Boga bliższy? kiedy usta mdleją,
A z krwi oparów pyszny hymn się przędzie,
I gdy w uścisku ręce oszaleją,
A krew w skroń tłucze, rozszalała w pędzie...
Otoś jest cudna rozkoszy nadzieją,
Płoną jak róże usta twe dziecięce
A sny do piersi cisną twoje ręce...
Cóż tobie szczęście przyszłych dni!? Nikt nie wie
Czy letnich kwiatów słońce nie spopieli,
Co śniły rozkosz w słonecznej ulewie...
Czy śmierć nie zbrudzi przechowanych w bieli
Skarbów przeczystych! Czy na rajski em drzewie
Kwiecie zawrotne wonią z pąków strzeli,
Gdy się ukorzysz w śnie przed archaniołem
I cudne włosy posypiesz popiołem...
To nie ja mówię... To krew w tobie woła
Tak głośno, że ją w skroni słyszę echu
I tobie mówię o niej. Snem wesoła
Dusza tak twoja śpiewa wśród uśmiechu...
A krwi wołania żaden hymn z kościoła
Nie stłumi nigdy, ani baśń o grzechu...
To krew się twoja szałów dopomina
I pragnie, jako usta pragną wina.
Miej dla swej duszy litość, gdy pragnąca
Szałów przecudnych, w twej się piersi wije!...
Gdy o skroń tłucze krew strumieniem wrząca
I obłąkana... To nie słów mych żmije
Tak cię oplotły, a w szał cię nie trąca
Dłoń ma spokojna — cóż mi szały czyje!
Miej dla swej duszy litość, jak żebraczą,
Bo tej litości twoje usta płaczą...
Oszalej! Pocóż męki pożądania,
Gdy posiąść można!... Niechaj łzy nie bronią
Wejścia radości na dzień winobrania...
Witaj ją żarem ust i włosów wonią...
Jakże się cudnie dusza w tobie słania...
I jakie cudne światło masz nad skronią...
Noc wpiła w ciebie oczy swe łakome:
Rwij z siebie szaty, piękna jak Salome!
[ 233 ]
VI.
[ 235 ]
O CHRYSTUSIE I ŚMIERCI
O, duszo smętna z smętnych. Chore róże
Na twych ugorach rosną, pyszne płody.
Daj rękę. Pójdziem w miesięczne podróże,
Poprzez umarłe łąki, martwe wody.
Strudzeni, spoczniem na Oliwnej Górze,
A gdy nas anioł wpuści w te ogrody,
W których się Krzyża strwożył Syn człowieczy,
Wtedy ci szeptem powiem smutne rzeczy.
Więc tutaj klęczał Chrystus, gdzie przed nami
Te hyacynty! A tu, nad tą skałą
Anioł zawisnął, sępiemi skrzydłami
Kwiatów strząsając wielką chmurę białą,
jakgdyby Chrystus pod tymi kwiatami
A nie na krzyżu chciał umęczyć ciało.
(Pamiętasz wiersz mój, gdzie „szumiały drzewa,
I z kwiatów była ogromna ulewa?“)...
Przytul się do mnie. Tu na każdej grzędzie
Smutek się czai, albo rozpacz głucha,
I nie oglądaj się, bo tutaj wszędzie
jakiś anielski szpieg z za kwiatów słucha:
Czy kto nie spragnion śmierci i nie przędzie
Całunu duszy swojej; czy posucha
Nie zżarła komu ust, czy kto nie padnie
Na hyacynty, woniejące zdradnie.
A twoje lice blade, tu jest bledsze,
Tak w nie śmiertelne uderzyły wonie.
Tu przesycone męką jest powietrze;
Wiatr pośród liści mówi wciąż o skonie;
Tu żadna ręka z oczu łez nie zetrze,
Tu śmierć śpi czujnie w każdej drzew koronie,
Tu już nie przyjdzie Chrystus konać w trudzie.
Sami jesteśmy, — bardzo smutni ludzie.
A smutek rzucił na nas cudne pęta,
Że smutni zawsze, razem będziem zawsze
I nie zaznamy słonecznego święta;
Bo w dni pogodne, dla wszystkich łaskawsze,
Dusza w nas będzie jeszcze bardziej zgięta,
A oczy nasze łzawe, — będą łzawsze.
A, ziemia pusta, będzie bardziej pusta, —
Nie przecz, albowiem ty masz smutne usta.
Przytul się do mnie. Wśród męki żywota
Droga nam jedna, którą nikt nie chodzi,
Ani nie mleczna droga, ani złota.
My błądzić będziem zawsze w jednej łodzi,
(Smutek nam łodzią, a żaglem tęsknota).
A skarbów naszych nie tknie ludzki złodziej,
Chociaż bezcenne są, lecz bez wartości
Dla tych, co Bogu służą i są prości.
Przytul się do mnie, bo rnnie trwoga chwyta,
Za gardło lęk mnie chwyta chrystusowy.
Otom jest z raju nieszczęsny banita,
I nigdy złożyć mi nie wolno głowy
Na piersi dobrej. Jak kwiat, co przekwita
W pragnieniu wielkiem, jam jest. Kainowy
Żywot mój cichy i nędzny i chory.
A dusza moja miłuje wieczory.
Przytul się do mnie. Niechaj się napoję
Z warg twoich, moich snów oblubienico...
Niech spojrzą na mnie dobre oczy twoje,
Zanim je zgasi śmierć swą błyskawicą.
A jeśli zasię ust przedziwne zdroje
Trucizną duszę smutną mą nasycą,
Błogosławione usta i bez dzwonów
Skon cichy z ust twych, — najszczęśliwszy z skonów.
A tutaj Chrystus konał... Niechaj będzie
Śmierć wszystkich ludzi spokojna i cicha.
Niech śpią spokojnie na cmentarnej grzędzie
Ci, co z krwią ust swych pili jad z kielicha...
Niech śpią spokojnie ci, co byli wszędzie,
Szukając zdroju, który nie wysycha.
Pokój!... niech nigdy dzwony tym nie dzwonią,
Którzy usnęli z zadumaną skronią.
Niechaj śmierć nagle i niespodziewanie
Przychodzi na tych, co oddechy liczą
I niech na każde przychodzi wołanie,
Bowiem się łamie owym pierś, co krzyczą.
Niechaj nie woła śmierci jęk i łkanie,
Niech ją witają dobrzy ust słodyczą.
A niech straszliwie cicho, stopą wilczą
Skrada się zawsze ku tym, którzy milczą.
Trzeba na świecie z wszystkich dzwonów wnętrza
Wyrywać serca i powalić wieże,
Cisza ma bowiem być, gdy grób się spiętrza,
I wszystkie mają pogłuchnąć pacierze:
Śmierć jest królewska bowiem i najświętsza,
Gardząca tymi, co noszą puklerze,
A kto umiera w ciszy wielkiej, dumny,
Niech swe milczenie zabierze do trumny.
A niech śmierć nasza będzie chrystusowa...
Stańmy... to może śmierć za nami kroczy?...
Och, nie! to anioł za kwiaty się chowa.
Zejdźmy z Oliwnej Góry. Noc się tłoczy.
Góra się cała stała purpurowa,
Słońcu w zachodzie krwią nabiegły oczy...
Drzewa jak krzyże rozwarły ramiona...
Dzwon, który terazby zadzwonił — skona.
[ 241 ]
VII.
[ 243 ]
NUDA
Miasto uwiędło jak zły chwast i czeka
Na kroplę wody. Słońce dyszy pyłem
I żółtym żarem z brudnych dachów ścieka.
Cisza się sączy wkrąg powietrzem zgniłem,
Po brukach błądzi wynędzniała spieka
Na śmierć strudzona błądzeniem zawiłem
Wśród ulic sieci, które w dal się wiją
Jak gnuśne płazy z wyciągniętą szyją.
Wszystko zmęczone, wstrętne i leniwe,
Jakby świat cały stał się nieruchomy
I wypluł z siebie resztkę płuc. Nieżywe
Rzędem naprzeciw siebie sterczą domy,
Drzewa samotne, powiędłe i krzywe
W męce się wiją, bowiem żar łakomy
Wyssał z nich wszystko. Niebo świat przygniata,
Ołowiem ciężąc i spiekotą lata.
Okna oślepły z żaru, a zasłony
Są jakby bielma w źrenic szkle. Boleśnie
Słońce spogląda na powolne skony...
Wszystko w gorączce i wszystko jest we śnie
Lub patrzy tępo, czy ze wschodniej strony
Wiatr gdzie nie pełza... Skrzywiona obleśnie
Nędzna w ulicach śmierć się włóczy chuda,
A przed nią stąpa ledwo żywa — nuda.
Wszystkie pragnienia nieżywą gromadą
U progu domów leżą, bowiem dalej
Lecieć nie mogły, a myśli się kładą
Na mózg ciężarem, aż je żar popali.
Jakieś się widma rzeszą włóczą bladą
Przed trenie mętem, zwołane z oddali,
Słowa mrą w ustach już w chwili narodzin,
Nikt nic nie mówi, nikt nie liczy godzin...
Gdyby wieść przyszła teraz, że zgryzoty
Duszę ci zżarły, — stałbym, jako stoję.
Mnie nuda zżarła, więc nie mam ochoty
W półromantyczne bawić się nastroje.
Ciężkie przez dżumę są słoneczną loty...
Znam zresztą wszystkie już pragnienia twoje,
Więc duszy trudzić nie chcę i nie mogę,
Ani słać nie chcę moich tęsknot w drogę.
Nie miłość bowiem nad duszami włada,
Lecz nuda dzierży je w bezmyślnej dłoni,
Nędzna, bezsilna, rozespana, blada,
Lecz wstrzymująca bieg najszybszych koni,
W przepaść pchająca tego, co już pada...
Gdzież jest ta dusza, co się jej obroni
Z tych dusz zdrętwiałych w bohaterskiej pozie,
Potężnych we śnie, groźnych w płaszcza grozie?!...
Bo cóż jest miłość?... W długich chwil szeregu
Chwila aktorskiej pozy... Maska cudna
Na twarzy, którą zżarł trąd... Po noclegu
Świty różowe, zanim noc obłudna
Znów się przyczołga... Tęsknota do brzegu
Po trudzie chorób morskich. Rola nudna
Po bardziej nudnych w szarzyźnie żywota...
Pozłótki wierszy w braku duszy złota...
Rzekłem ci. Nuda włada nad duszami
Nieśmiertelności duszy kopiąc doły,
Które nudnemi znów pokropią łzami,
Lub cynik wydrwi, znów nudnie wesoły.
I nadaremne jest błyskanie kłami,
Lub grotny szelest czarnej płaszcza poły...
Umrze moc stali, kiedy rdzą stal krwawi,
I umrze dusza, gdy ją nuda trawi.
Bronić się? Nudzie?!... Czy tem słowem lichem
Które sie rymem do rymu uśmiecha;
Czy jadowitej złośliwości sztychem,
Która się sama truje? Czyli wiecha
Przerazi nudę nad sklepieniem cichem,
Gdzie wino szumi? Czy dyszenie miecha,
Gdy Zygfryd mieczyk kuje w skier zamieci
Na tego smoka, który straszy dzieci?!...
Czy patetyczna strwoży ją tyrada
Duszy niezłomnej, którą wierszyk złamie;
Czy ją przelęknie grozą ta twarz blada,
Która bladością krwi przypływom kłamie?
Czy ją ugodzi w pierś przepyszna szpada
Z Rinascimento? Czy napis na bramie,
Co jest z dantejskiej ukradziony księgi,
Gdyśmy sypali z piasku piekła kręgi?!...
Kto z nas ma kroplę krwi na pięknej twarzy,
Na pysznej masce z tragedyi Racina,
Niech się na bitwę przeciw nudzie waży.
Niechaj ją znęka, nie rymem przeklina,
Lenistwo przedtem stawiwszy na straży,
Jak w chmurze skrywszy się w oparze wina.
Kogóż szał chwyci z tych, co grzęzną w bagnie?
Nie! to za wiele... Niech ktoś czegoś pragnie!
Przynajmniej pragnie... Och! to cisza wrzeszczy,
Że próżne trudy płaci się znużeniem;
Że nadaremny trud, by wyrwać z kleszczy
Ręce, co moc swą okazują drżeniem...
Nuda... straszliwa nuda... Krok złowieszczy
Po nocy słychać... Coś się włóczy cieniem
Za fosforycznem światłem dusz... Ktoś chodzi,
Patrząc, czy gdzie się jaka chęć nie rodzi.
Nuda... straszliwa nuda... Z czół uśmiechy
Starła nam wszystkim miękko i powoli...
Więc tak jak cnoty, tak liczymy grzechy,
Nic nas nie nęka i nic nas nie boli,
Z nazwiska żadnej nie znamy uciechy,
Nikt nie zna smaku słodyczy, ni soli,
Taksamo każdy klnie i tak się modli,
Taksamo wszyscy szlachetni i podli.
Oto jest żniwo życia! Pyszne żniwo
Ze słów brzęczących, z kwietnych plew posiewu!
Oto cel drogi, która wiodła krzywo
Po pod tęcz łuki ku rajskiemu drzewu,
Któreśmy wzięli na złych żądz paliwo!
Oto jest finał przecudnego śpiewu,
Lecz na cześć własną! Oto rymów przepych
Dla ludzi głuchych, granie tęcz dla ślepych!
Więc obojętna rzecz nam świt jest siny
I krew zachodu. Cóż nudzie zegary?
Nikt już nie liczy życia na godziny,
Lecz na oddechy, zgłoski i — puhary.
Cóż nam żywota skutki i przyczyny,
Gdy żywot ciągłe taki sam jest szary
I takie same wciąż od wieków cuda,
I taka sama nieśmiertelna nuda...
I w niej jest koniec podły... Na jej grzędzie
już nie wyrośnie nigdy nic, jak w skale.
Na śmierć szaloną nikt się nie zdobędzie,
Zrównoważywszy u swej wagi szale...
Z nudy się tylko trwożna śmierć uprzędzie
I jęknie nudnie w werterowym strzale,
Gdy od miłosnych westchnień padnie blada.
Rzekłem ci. Nuda nad duszami włada.
Z tej samej rzeszy i z tych samych rodów
Dusze się nasze znudzone wywodzą.
Kłamałem, kiedym w cieniu twych ogrodów,
Gdzie wśród cyprysów w noc anioły chodzą,
Z bijącem sercem oczekiwał wschodów.
Me słowa były pod mej nudy wodzą;
Gdy się po bluszczach pięła słów obłuda,
Wtedy do ust twych je dźwigała nuda.
Podróż w Ogrojce? O, dziecka prostoto!
Nuda przebiegła krzyże ci pokaże,
Gdy dusza w tobie bożą łka tęsknotą,
I poburzone zjawi ci ołtarze;
Rąk chrystusowych uśpi cię pieszczotą
I duszę odda twą w anielskie straże;
I na Chrystusa ci przysięgnie głowę,
Że obłąkanie w niej jest chrystusowe.
Więc mnie nie wołaj... W każdym izby rogu
Nuda się czai, senna i znużona;
Jak pies bezgłośny czuwa na mym progu
I czeka, z dwojga które wpierw z nas skona.
Nie przyjdę... dość mi... Poleć duszę Bogu,
Podłością moich słów błogosławiona...
Wszakżeż to nie jest niejasna zawiłość:
Nuda jest we mnie, — gdzież miejsce na miłość?
[ 251 ]
VIII.
[ 253 ]
KŁAMSTWO O MĘCE
...Twój list ostatni pieśń mi bałamutną
Śpiewał, o szyby okien bijąc płaczem,
Żem usiłował twarz uczynić smutną;
Twe łzy, jak ptastwo za ślepym puhaczem
Leciały z duszą mą... Mam twarz jak płótno,
Białą od tęsknot niewiadomo za czem.
Twój list mi w rękach łkał i tak zdradziecko
Do rąk się tulił, jak spłakane dziecko.
Ty listów płakać nie ucz! Znam te posły,
Które udają, że je rozpacz wiodła,
I że anielskie tu ich skrzydła niosły.
Słoneczne w łodzi poskrywawszy godła
W morze łez biją skrwawionemi wiosły,
A w żagle dmie im śmierć, z przerażeń podła.
Lecz kiedy piersi rozkrwawią kotwicą,
W twarz biją, oczy rażąc błyskawicą.
Więc ciebie męka żre?! A cóż mnie o to!
Chcesz nad Chrystusa być i jego mękę
I za nic ważysz aureoli złoto?
Chrystus od krzyta mógł oderwać rękę,
Lecz oszalały był swych mąk tęsknotą,
I mówił światu szeptem ust podziękę
Za tę rozkoszy rozkosz, co mózg toczy...
A ty bryznęłaś mi krwią w dobre oczy!
Twój krzyk mi wszystkie echa zbudził w domu,
Którem ja z trudem uśpił słów słodyczą,
Albowiem łkały wszystkie, choć nikomu
Zła nie czyniłem. Teraz łzami krzyczą
I piersi sobie ranią pokryjomu
I niewiadome jakieś krzywdy liczą,
I jakieś czynią nademną narady,
Żem od śmiertelnej trwogi jak śmierć blady.
Mękę rzuciłem tobie w pierś?? Przez Boga!
Jam ci chciał przecie światło zlać na głowę,
Przez mękę bowiem jest słoneczna droga:
To wiem, bom sprawy śledził chrystusowe.
I chociaż we mnie szalała pożoga,
Męki ci wiecznie wymyślałem nowe,
Którem ci potem dniami słał i nocą —
A ty mnie wleczesz dziś na sąd! — I o co?!
Bóg rozkołysał wszystkie swoje dzwony,
Aniołom kazał bić we wszystkie serca,
A płaszcz mu słońce podało czerwony,
Aby siał trwogę, czynów swych szyderca.
Więc ty na sądy aż przed takie trony
Z męką chcesz swoją iść... Aż do kobierca,
Który rzuciły płatem w dal niebiosy?!
— Idę, lecz ciebie będę wlókł za włosy.
Ja z własnych ramion ci stawiłem krzyże,
Byś mogła białą swą krzyżować duszę;
ja na męczeńskie cię wywiodłem wyże,
Chytrze udając złe Faryzeusze,
Kiedym ci w oczy pluł... Anioły chyże
ja zwoływałem, by ci się katusze
Anielskie zdały. I ja darłem szaty,
Kiedym już twoją męką, był bogaty.
Więc czemu dzisiaj płaczesz krwią, przy drodze
jak żebrak siadłszy, kędy nikt nie chodzi?
Czy myślisz może, że ja tędy chodzę
W pustkowiu dumać jak w samotnej łodzi?
Och!... jeśli kiedy koniom puszczę wodze,
A krew mi brytnie z pod kół, z tej powodzi
Co jest z zachodu słońca i twych powiek, —
Rzucę ci uśmiech, — miłosierny człowiek.
Śmiech ten jak piorun oczy ci wypali,
A rozkosz ślepców wielka jest, albowiem
Te widzą rzeczy, które są w oddali
Oczom niewidne. Więc cię darzę zdrowiem,
Wiercąc ci oczy spojrzeniem ze stali!
Przeto nie ciśniesz we mnie klątw ołowiem,
Bom był litościw i odjeżdżam w wieczność!...
Ty ze mną?!... Cóż na podróż masz?... Słoneczność?!
Rzuć w śmietnik garstkę tęczowych rupieci,
Z których jest tysiąc twoich mąk. Niech niemi
Bawią się chore w snów gorączce dzieci.
W mękę zapadnie, kto je weźmie z ziemi,
Myśląc, że słońce padło i tak świeci...
Rzuć je, miast usty całować drżącemi,
I choć za cenę żywota ich nie dasz —
Rzuć je! Mam tysiąc szkiełek tych na sprzedaż.
...Nie, to nie podłość! To jest ta nauka,
Która ma oczy z męki już wyżarte,
Więc już po mlecznych drogach mąk nie szuka,
Krwią poplamiwszy ksiąg swych każdą kartę.
Rozpacz ją toczy, więc tam chytrze puka,
Gdzie znajdzie serce jeszcze w proch niestarte,
Jak było twoje... i zaciąwszy szczęki,
Rozkosz mu kłamie, biorąc je na męki.
Aktor zły jestem, bo w ostatnich słowach
Odkryłem kłamstwo mej męczeńskiej roli.
Dusza mi była gdzieś na gwiezdnych łowach,
Więc nie dojrzałem, żem bez aureoli
I żem już nie jest Prometej w okowach.
Twarz pokazałem tobie mimowoli...
Więc zacznę znowu tragedyę o męce:
Już cię za włosy moje wloką ręce.
[ 259 ]
IX.
[ 261 ]
KŁAMSTWO O ŚMIERCI
...Dziś mi ktoś mówił, żeś jest bardzo chora,
Że mgłę na oczach masz, że więdniesz wcześnie
I że zapadasz w ciszę co wieczora,
Potem jak dziecko, bez łez płaczesz we śnie,
Żeś do śmiertelnych smutków wielce skora,
Że wszystko kona w tobie i nie wskrześnie,
Że tajemnice w ustach masz i czekasz,
Aż ci je zdejmie śmierć — cudowny lekarz.
...Żem ja twą duszę spalił jak łuczywo,
Abym mógł w łunach chodzić jak w purpurze,
Żem ja ci zabrał wiosny twojej żniwo,
Żem ci całować strute dawał róże,
Żem ci przysięgę złożył, lecz fałszywą,
Żem w obłąkane wodził cię podróże,
Żem ci na piersi chore rzucił kamień,
A w oczy tęczę — z słonecznych omamień.
I że ty na mnie czekasz... Niech twe usta
Ucałuje Cherubin we śnie. Moje drogi
Nie wiodą w dom twój... Twa nadzieja pusta...
Będę całował, ale obce progi
Gdzie mnie słoneczna zawiedzie rozpusta
Na tęcz igrzysko, ognia i pożogi,
Gdzie płomień pada w duszy głąb kaskadą
I pali... Zasie ty masz duszę bladą.
ja cię podałem śmierci?! Oto dłonią
W piersi się biję, jeśli to jest zbrodnia!
Niech oszalałe furye za mną gonią,
Niechaj mi serce się zakrwawi co dnia
Wspomnieniem strutem jak zatrutą bronią...
Niech mi zapłonie ramię jak pochodnia,
Gdy je do przysiąg wzniosę przed dusz sądem,
Niech się od słów mych — wargi skryją trądem.
Ja cię podałem śmierci?! Ciemną nocą
Ślepy raz człowiek wieś podpalił własną,
By mu się ognie wdarły w mózg przemocą,
I by miał jedną w życiu chwilę jasną.
Oczy podawał ogniom, co migocą,
By całowały mu je, zanim zgasną...
Ja cię podałem śmierci! jestem człowiek,
Który zawarte bramy ma u powiek.
A ujrzę tylko twoją śmierć... Jak cudnie
Wypija słońce łzy z oczu kielicha
Tym, co znużeni w jasne mrą południe!
Jaka jest piękna śmierć, gdy w sukni mnicha
Przychodzi nocą, modląc się obłudnie
O żywot dobry — czujna, strasznie cicha.
Jak cudnie perła mrze, gdy porzucona,
Nie mając dała do całunków — kona.
Tyś jest na piękność chora! A twe piękno,
Aby nie umrzeć, musi ledz dziś w trumnie.
I choć z rozpaczy nad twym trupem jękną,
I w oczy martwe przyjdą patrzeć tłumnie —
Umieraj! Gwiazdy blasków twych się zlękną...
Będziesz umiała śmierć powitać dumnie:
Wszakżeś jest piękna! (Czuję, że z oddali
W złe oczy moje patrzysz... Wzrok twój pali).
Przecież jest piękna śmierć! I któż zaprzeczy?!
Żywota twego to ci mówi złodziej:
Najdostojniejsza jest z dostojnych rzeczy.
Piękne jest słońce kiedy w krwi zachodzi,
Piękne są liście, które wichr już leczy,
Piękne co kona, nie to, co się rodzi...
Umrzyj... Zbyt piękna jesteś dla żywota,
A ze śmiertelnych tęsknot twa tęsknota...
Umrzyj... Mam rymy na twą śmierć gotowe,
I smutek w fałdach mej żałobnej szaty.
Cudnej piękności hymny mam grobowe,
W których są słowa, jak powiędłe kwiaty...
Uczę się sceny, gdy się zwiesza głowę
I chodzi długo z rogu w róg komnaty.
— Lecz niech cię w trumnę pośród nocy kładą,
Bo mi kto we dnie w twarz napluje bladą.
[ 265 ]
X.
[ 267 ]
KŁAMSTWO O ZMARTWYCHWSTANIU
Szczęśliwi chorzy, którym się nadzieją
Śmierć w snach uśmiecha... Szczęśliwi pielgrzymi,
Którym w noc ciemną w oczach świty dnieją,
Albo w pustkowiu martwem strzecha dymi.
Niech idą próżno, choć im nogi mdleją,
I chociaż łzami zapłaczą krwawymi, —
Bowiem nadzieja dobra jest... Ty oto
Rzuć ją swej duszy jak jałmużny złoto.
A kto umiera i sny jasne goni
jak ptastwo białe, niech go nic nie trwoży:
Nie umrze bowiem, lecz tylko w pogoni
Odpocznie, choć już oczu nie otworzy.
A kiedyś Chrystus bladych tknie mu skroni
Na oczy martwe rękę mu położy
I oto życie uwielbione wskrześnie
Jakgdyby tylko przez wiek trwało we śnie.
Więc czemuż ciebie trwoży śmierć i lęka,
jakgdyby była końcem a po za nią
Dróg już nie było?... Wszakże boża ręka
Nie jest upiorem tylko nad otchłanią,
W której się kłębi ludzkiej śmierci męka!
Śmierć bożą sługą tylko jest, — nie panią,
Bowiem jest nad nią jeszcze sąd proroczy...
Czemu się trwożysz?... Zamknij ciche oczy...
Potem w spokoju i śmiertelnej chwale
Odejdt na cichy, długi sen... A w chwili,
Kiedy się godzin twych zrównają szale,
Pomnij to, cośmy o śmierci mówili,
I o tem, jako Chrystus w ciemnej skale
Zmartwychwstań czekał, a ucznie liczyli
Godziny, kiedy twarzą swą zaświeci
I wyjdzie ku nim, gdy dzień minie trzeci.
Kto ciebie uczył, że gdy słońce zgaśnie
Nie wstanie nigdy!? Kto ci kłamał słowem,
Że się nie budzi już, kto śmiercią zaśnie,
Że śmierć się życiem nie zieleni nowem?
I kto ci mówił, że słoneczne baśnie
O zmartwychwstaniu — są tylko połowem
Na dusze ciche i śmierci uwodzą,
Tych, którzy w słońcu swych żywotów chodzą?
Ja cię uczyłem!?... Chyba w wina strudze
Taka się prawda przeglądała we mnie.
Wszakże anielską dziś się sprawą trudzę,
Słoneczne blaski w dusz zwołując ciemnie...
Wierz słowom moim, jak bożemu słudze,
Choć siadów bożych szukałem daremnie
Na drodze mojej po przez dni żywota,
Lecz wiarą w Boga — boża jest tęsknota...
Przeto nie kłamię śmierci twej ni tobie,
A prawdę twarzą zaświadczę radosną...
Czyż smutny jestem? Jam gotów na grobie
Zasadzić róże, niech wesoło rosną
Na dzień powrotu twego... W dni żałobie
Tak śpiewać będę, jakbym szalał wiosną,
Bo wiem, że wrócisz... Tym, co będą smutni
Pieśni weselne nawiążę na lutni...
O, zmartwychwstania cudny dniu! Niech w chwale
Chrystus się zjawi tu przy twojej głowie
I niech zaświadczy, że ja lampę palę
Smierci twej w drogę, i że szczepię zdrowie
W spróchniały życia pień... I że zuchwale
Śmierć twoją gnębię z aniołami w zmowie...
...Nie przyszedł... Męką ma strudzone nogi,
Lecz cię po skonie spotka — gdzieś w pół drogi...
[ 271 ]
XI.
[ 273 ]
LIST OSTATNI
...A dzisiaj będę histryo, który rolę
Tragiczną tylko gra i hamletową:
Ze zmarszczką pyszną na wyniosłem czole,
Chodzący z smutnie pochyloną głową,
Umarłe kwiaty mając w płaszcza pole,
Z duszą niezmiernie chorą, bo zbyt — zdrową.
I udam, w bladość przyoblókłszy lice, —
Że pragnę boże gasić błyskawice.
I tak, — rzuciwszy wiatrom wielkim gestem
Płaszcz, zdarty martwym bohaterom z ramion,
Pijany pozą i płaszcza szelestem,
Z tarczą, co znamię ma, z słonecznych znamion
Najsłoneczniejsze, — bohaterski jestem!
I histryo marny, płaszcz niczem nie splamion
Zbrudzę, gdy scena skończy się tragiczna,
Ucieszna bardzo, nędzna i ...prześliczna.
Klaszcz w ręce! walka będzie pełna wrzawy.
Odgłosów burzy i bijących dzwonów
I pełna złotej gwiatdzistej kurzawy,
Odłamków bożych potrzaskanych tronów...
A nad to wszystko pył się wzniesie krwawy,
I wrzask scenicznych i udanych skonów;
A gdy ostatni krzyk w komedyi skona,
Znów klaśnij w ręce: niech spadnie zasłona!
Znajdź do tej pozy słowa na tej stronie
W biblii, gdzie rzecz jest cudna o aniołach:
„...Oto zdumiony usiadł Pan na tronie,
A oni, gwiazdy krwawe mając w połach,
Pędzili słońca dwa na nieboskłonie,
Dwa archanioły na złocistych kołach,
Gwiazdy ciskając w siebie jak pociski,
Gromy z ust, wichry z piersi, z oczu błyski...“
Kto padnie?! czytaj: „Pan się wsparł na ręku,
Na bitwę patrząc, a śmiertelne poty
Na czoło wyszły mu w przedziwnym lęku...
(Oto mocniejszy zdał się duch tęsknoty!)
A oni zasię w krwawych błysków pęku
Słońca i gwiazdy w pył trzaskali złoty,
A Pan oczyma błogosławił walce,
W śmiertelnym lęku krwawiąc twórcze palce“.
„A walka była o to, że z aniołów
Jeden, w zadumie strasznej splótłszy ręce,
Odlatał w pustkę od niebieskich stołów,
Lub w tęsknot wielkich rozpaczliwej męce,
Co nocy chodził na gwiazd bożych połów,
Albo z zórz szaty utkawszy książęce
Nad boże trony wznosił swą tęsknotę,
Jak Bóg na głowę wziąwszy słońce złote“...
Odwróćmy kartę: „...A w chmurne dni owe,
Kiedy tęsnotą pjany był jak winem,
Archanioł inny na wozy bojowe
Wsiadł, wargi blade gryząc przed swym czynem,
I walkę począł... i w słoneczną głowę
Gwiazdą najkrwawszą cisnął jak rubinem,
A potem, dysząc śpiewał swą potęgę,
Po trupie jadąc świetnym“... — Zamknij księgę!
Nie trwóż się wrzawy! ja cię tylko chciałem
Pożegnać świetnie, najświetniejszą pozą,
Pyszną, anielską! Licem bardzo białem
I burzą rymów i śmiertelną grozą
I histryońskiem mem bogactwem całem.
jutro już szczery będę, — ale prozą,
Bo gdybym rymem, co od krwi jest krwawszy
Pisał, — to tybyś padła, przeczytawszy.
Kończmy komedyę. Więc dłonią pajęczą
Dobądź mi słońce z sezamowej skrzyni,
I niech aktorskie łzy zagrają tęczą,
A znak się zgody na niebie uczyni...
A siedmiobarwną złączeni obręczą,
Niech nikt nikogo o prawdę nie wini.
Ja zgaszę łuny, ty zgaś błyskawice
I w zmierzchu w pańskie pójdziemy winnice.
Na południowe stoki pójdźmy strome
Rwać winogrady, (o, uciecho pusta!)
W kielichy sączyć wino i łakome
Podawać winu do rozkoszy usta.
Ty zatańcz taniec Duncan lub — Salome!
Chcesz śmierci mojej? — Więc bądź jak Lokusta,
Ja Magiem będę i w uciesznej psocie
Udam, żem znalazł śmierć w kielicha złocie.
Dyonizyjskie święto! Niech kapłany
Ustroją kwieciem głowy swoje łyse
I niech zatańczą taniec opętany!
Zabitych wołów na ofiarną misę
Serca niech rzucą, a bóg, potem zlany,
Niech idzie serca zjadać za kulisę...
Niech się muzyckie rozełka narzędzie
I niechaj dusze tańczą, — lecz w obłędzie!
A potem odejdź w pokoju i ciszy
Gdziekolwiek zechcesz. Ty i myśli twoje.
Bądź kurtyzaną lub wdziej habit mniszy —
Wszystko mi jedno! graliśmy oboje.
Wspomnij mnie jednak, choć cię nikt nie słyszy,
Choć na komedyę nową rym mój stroję.
Żegnaj. Me statki drżą na złotej fali.
Sam dzisiaj będę ucztował w Walhalli.
[ 279 ]
XII.
[ 281 ]
CZYTANIE
Księgę przed sobą mam, a w niej stronice
Czekają białe i dziewicze, smutno
I blade ku mnie wychylają lice,
Abym je stroił jako malarz płótno.
A czasem którąś spalą błyskawice,
A inna piosnką moją bałamutną
Tak się upoi, że potem różowa
Za krzewy rymów wstydliwie się chowa.
A czasem któraś płacze. I o dziwo!
Wszyscy jej bieżą otrzeć jasne oczy:
Chrystus rzuciwszy z nenufarów żniwo
Marya z Magdali, cicha, na uboczy,
Loreley, włosy nałożywszy krzywo,
Heine z pod skały i nimfy z roztoczy,
Płynąc po fali tej błękitnej wstążki,
Co jak Ren pośród mojej płynie książki.
O, Lorełey! Tak cicho jest dokoła,
Pod skałą pjany chrapie mocno Heine,
I tylko rybak na rybaka woła;
Ktoś śpiewa cicho: Fischerin, du kleine...
W dali błędnego dojrzałem Anioła,
Który na pola schodzi urodzajne
I liczy, we mgle sinej cały siny,
Jakie Bóg w rok ten weźmie dziesięciny.
...Czytajmy... miłość za tłumacza będzie,
Cisza nam będzie z naszych ust kraść słowa.
Kwiaty wyrosną cudne jak na grzędzie
Z kart księgi cichej; słów nam się połowa
Utopi we łzach, a z łez się uprzędzie
Tęcza nad głowy nasze kolorowa.
Czytajmy... blask się pośród liter wije,
Jakby wśród kwiatów pełzające żmije.
Ktoś umarł w książce tej. Wśród kart jak w trumnie
Lśni dziwnie próchno słów i duszy próchno,
Która swój żywot wiodła zbyt rozumnie.
Odwróćmy kartę, bowiem trupy cuchną,
Choć wiodły żywot jako króle dumnie.
Prędzej, bo rymy nagle wszystkie głuchną,
Gawiedź ciekawa i wzrokiem mnie wierci,
A jam niewinien przecież jest tej śmierci.
Z bogactw żywota dusza ta umarła,
I z pragnień, które niespełnione, bolą,
Chociaż z wnętrzności własnych swych wydarła
Wszystko, co było jej pokładów solą,
Do stóp rzucając drogich. Rdza ją zżarła,
Bowiem śmierć była jej pisaną dolą,
Nie błyskawicą na bożem przeźroczu,
Lecz śmiechem w głębi jakichś czarnych oczu.
Czytajmy... Powieść o tem jest wesoła,
Jak gra minstrelów pjanych na gitarze.
Pióro wyrwane ze skrzydeł anioła,
Co się po pustym błąkał pól obszarze,
Więc słowa krwawią. Rozpacz jest z kościoła,
W którym Bóg umarł, a w gruzach ołtarze.
Słodycz jest z ust twych, z zatrutego zdroja,
A jad z twych oczu, o najmilsza moja!
Klątwa tej księdze! Och! zejdźmy do prozy,
Bośmy na piękność skonać dziś gotowi,
My, kwiaty chore, mistrze cudnej pozy,
Dlatego chorzy, że zanadto zdrowi.
Niechaj zajadą dwukoliste wozy,
Rumaki nasze równe płomieniowi:
Żal, rozpacz, miłość, cynizm i męczeństwo,
I w konie! Dokąd? — Na nowe szaleństwo.
[ 285 ]
DOPISEK
[ 287 ]
Kiedy nie będzie po mnie nic,
Kiedy mnie spotka cudny skon,
Skon z twoich ust,
Kiedy zamilknie każdy dzwon,
Kiedy nie będzie po mnie nic,
Tylko historya bladych lic,
Śmiertelnych chust;
Tylko historya mętnych słów,
Spękanych ust,
Historya obłąkanych snów,
Prócz tego nic...
Nikt moich nie spamięta lic,
Nikt moich nie spamięta słów,
Nie namaluje moich snów,
Słonecznych widzeń chorych głów —
I nie zostanie po mnie nic:
Z rzezanych skrzyń,
Z pomiędzy wstąg,
Wydobądź najdziwniejszą z ksiąg,
Z rzezanych skrzyń,
Z pomiędzy wstąg...
Gdy się rozsnuje smutek w krąg,
Wyjdź na ugory moich łąk,
Które są kwietne w księdze ksiąg.
Rzuć na nią kwiatów zeschłych pąk,
A potem wszystką siłą rąk,
Do piersi ciśnij księgę ksiąg,
Z rzezanych wydobytą skrzyń.
A potem w chmurze wspomnień płyń,
Kędy się złota chwieje łódź,
Płynąca w ciszy z dali w dal,
I gwiazdy, duszy mojej rzuć
W głębinę fal...
A potem na topiele jedż,
Kędy się moja rwała sieć,
Kędy łowiłem, rybak zły,
Z Chrystusem wespół złote sny...
Na głębie jedź, na głębie płyń,
Gdzie Chrystus płakał w męce mąk...
Z rzezanych skrzyń,
Z pomiędzy wstąg,
Wydobądź najsmutniejszą z ksiąg,
A potem z cudnych wołaj ócz,
Co w oczach legło snem i śni:
Słoneczność dni,
Minionych dni...
Tęsknocie dobrą dawszy dłoń,
Po mlecznych drogach włócz się... włócz...
Wspomnienia goń.
Niech ci zapuka mocno skroń,
Niech ci tajemnie trysną łzy,
Albowiem piękne miałem sny,
Dziecinne sny...
Jakiś cię mocny chwyci żal,
Senny się ozwie jakiś zew,
Gdy myśli poślesz w siną dal
Jak roje mew,
Płaczących mew...
Kiedy nie będzie po mnie nic,
Kiedy zapomnisz moich lic...
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |