Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Zostawmy Różę postępująca szybkim krokiem i powróćmy do Serwacego Duplat.
Wypocząwszy w wygodnem łóżku, były kapitan, wstał o dziesiątej z rana, wypił kawę poczem, przywdziawszy nowy płaszcz, w cylindrze na głowie, rękawiczkach paliowych na rękach, wyjechał około południa na [ 177 ]wyścigi. Pogoda była przepiękna, nie dziw więc, że publiczności zebrały się tłumy.
Tu i owdzie rozprawiano z wielkiem ożywieniem zakładano się, bito oklaski koniom, cała jednak ta wrzawa nie obchodziła Duplat’a, jak również nie interesowały go zupełnie i same wyścigi niechciał albowiem ryzykować reszty pieniędzy otrzymanych od Palmiry.
Uważnie przyglądając się twarzom wyścigowcom, szukał swojego dłużnika.
Na takim przeglądzie spędził Duplat parę godzin, nie dostrzegł jednak ani jednej twarzy, któraby przypominała mu dawnego wspólnika.
Widząc, iż w ten sposób nie osiągnie celu podszedł do backmahera, a ukłoniwszy się uprzejmie, rzekł:
— Pozwoli pan zapytać, gdzie znajdują się stajnie wyścigowe pana Rollin’a?
— W Lamorlaye pod Chantilly.
— Czy i on sam zarówno tam mieszka?
— Nie, bywa tam często, sam stale jednak mieszka w Paryżu.
— Czy może pan mi wskazać adres?
— Mieszka w swoim pałacu, a raczej w pałacu żony przy ulicy Vangirard.
— Pod numerem?
— Doprawdy, że nie pamiętam, pomimo iż byłem tam wiele razy; blizko ulicy Bonapartego Niech pan jednak tylko zapyta o pałac d’Areynes’ów, a każdy wskaże go panu.
— Dziękuję rzekł Duplat, poczem skłonił się i odszedł.
Zabawił jeszcze parę godzin i zadowolony z tak łatwego zdobycia adresu Gilberta, czego się zresztą ani spodziewał, powrócił do Paryża.
∗ ∗
∗ |
Róża bez zmęczenia przebiegła pięć kilometrów, dzielących Juvisy od Ablon, w połowie jednak drogi od tego [ 178 ]ostatniego miejsca do Choisy-le-Roi nogi jej zaczęły się chwiać, a żołądek domagać pokarmu.
Musiała zatrzymać się, aby odpocząć.
Siadła na trawie przy drodze, a wyjąwszy z tłomoczka kawałek czerstwego chleba zjadła go chciwie, ze smakiem, było to jednak niestety niedostatecznem, dla wzmocnienia sił po tak długiej pieszej wędrówce.
Z niepokojem też mówiła sobie:
— Niewiem doprawdy, czy dojdę do Paryża, a jednak pomimo wszystko dojść muszę, nie mogę przecież zatrzymać się w drodze.
Była godzina czwarta, a biedna Róża miała przed sobą jeszcze jedenaście kilometrów.
Odpocząwszy nieco, puściła się znów w drogę, po upływie jednak godziny nogi jej odmówiły posłuszeństwa tak, że z trudnością mogła postępować naprzód.
W tem posłyszała turkot po za sobą.
Odwróciwszy się spostrzegła nadjeżdżajacą karyolkę, zaprzężoną w jednego konia.
— Gdybym się tak odważyła poprosić tego człowieka — rozważała sobie — podwiózł by mnie nieco, przez co odpoczęłabym, lecz nie śmiem...
Biedna zaczęła już kuleć. Potworzone pęcherze nu obu stopach dokuczały jej niesłychanie.
Karyolka zbliżała się i za chwil parę wyminęła Różę, która nie odważyła się prosić o podwiezienie.
Włościanin, jadący karyolką, człowiek już nie pierwszej młodości, liczył bowiem około sześćdziesięciu lat, widząc dziewczynę tak utrudzoną wstrzymał konia i czekał.
W serce Róży wstąpiła iskierka nadziei. Jeżeli on sam zaproponuje jej to, o co ona prosić nie śmiała?
Gdy zrównała się z nim, zapytał:
— A panna daleko idzie?
— Ja odrzekła zmięszana Róża — ja muszę iść do — Paryża.
— Aż do Paryża — zdziwił się jadący — Ho! ho! moja panienko, to jeszcze porządny kawał drogi i zdaje mi się, że nogi już jakoś pannie nie służą.
[ 179 ] — Rzeczywiście — odparła Róża czuje się bardzo zmęczoną!
— Ja — mówił dalej włościanin jadę co prawda troche bliżej bo do Vitry, ale zawsze panna sobie choć trochę odpocznie. Ztamtąd do Paryża jakieś osiem kilometrów.
Kiedy pan tak poczciwie, życzliwie prosi — odrzekła Róża zdecydowana — dziękuję panu i przyjmuję pańską propozycye.
Usadowiwszy się przy nim, pojechała.
Była blizko piąta godzina, gdy włościanin przystanął na początku wioski, wskazując Róży dalszą drogę.
— O! widzi panienka — mówił pokazując drogę biczyskiem — trzeba iść prosto, jak ten krzyż, a za trzy kwadranse, godzinę najdalej przybędzie panna do Ivry, zkąd już będzie do Paryża bardzo blizko.
Podziękowawszy włościaninowi, Róża puściła się w dalszą drogę.
Pomimo, że nogi bolały ją mniej nieco, z wielkim trudem jednak doszła do Ivry.
Była wycieńczona, mimo to jednak zmuszała się i automatycznie ciągle szła naprzód. Chwiejąc się na nogach, co kilkanaście kroków Róża zmuszoną była zatrzymywać się dla nabrania oddechu.
Wreszcie na ciemnem dotychczas niebie, zjawiło się światło, podobne do zorzy północnej.
Było ono odbiciem tysiąca płomieni gazowych, które oświetlają Paryż nocą.
Róża, ciągle idąc przed siebie, przebyła fortyfikacye a następnie rogatki.
Sklepy były oświetlone, ulice pełne przechodniów, na chodnikach bawiły się dzieci.
Ten ruch, do którego nie przywykła, ożywił ją na razie, lubo i przeraził swym krzykiem.
Im bardziej zbliżała się do środka Paryza, tem więcej spotykała snujących się ludzi, tembardziej ogłuszał ją turkot powozów.
Nagle dojrzała przed sobą kilkanaście ulic, krzyżujących się w najrozmaitszych kierunkach.
Nie wiedząc, którą wybrać należy, zbliżyła się z zapytaniem do jednego z przechodniów:
[ 180 ] — Niech pan będzie łaskaw powiedzieć mi, którędy mam iść na ulicę Féron?
— Trzeba pójść ulica Denfert prosto aż do bulwaru, a tam zapytać się znowu.
— Dziękuję panu bardzo-odrzekła Róża.
Poszła, ale już z największym wysiłkiem wlokąc nogi za sobą.
Głód szarpał jej wnętrzności, pot zimny oblewał jej twarz
Przybywszy do przecięcia ulicy Denfert i bulwaru Port Royale zapytała znowu o drogę, a gdy jej wskazano ją, powlokła się podpierając, chwiejąca się cała o ściany domu.
Wszedłszy w ulicę Vaugirard zapytała o ulicę Féron.
— Piąta z kolei ulica, na prawo — brzmiała odpowiedź.
— Daleko to jeszcze?
— Pięć, sześć minut drogi, zależy jak kto prędko idzie!
Odpowiedź ta zelektryzowała ją. Pięć zatem minut wszystkiego dzieli ją od tej wielkiej dla niej chwili, w której stęskniona padnie w objęcia swej ukochanej mamy Joanny.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |