popielate trzewiczki. Popielata, jak jedwabne pończochy jej, było też i suknia charmeuse. Na plecach nosiła starą hiszpańską mantylę, której kwiaty gubiły się prawie i bladły w ciemnym fiolecie. W ręku trzymała długie rękawiczki — i małą torebkę perłową. Cera była nieco ciema, bardzo zdrowa. Obfite, czarne włosy jej przeplatał sznur pereł, drugi, jeszcze dłuższy, nosiła na szyji. Ale w pierścionkach jej osadzone były czarne perły. Może nie była piękną — lecz wyglądała, jak gdyby miała bardzo piękną siostrę. Tylko oczy jej były bardzo ciekawe, żółte złoto, mięszane z kolorem bronzowym, zielonym i białym, jak oczy wielkich ropuch leśnych.
„W jakim ona właściwie może być wieku?“ pomyślał. Widział ją dziś rano w kąpieli — żadna z innych kobiet nie miała takiej postaci. Z pewnością ma więcej niż lat czterdzieści, rozważał, raczej pięćdziesiąt, a może więcej. A nikt, kto ją widzi, nie dałby jej więcej niż dwadzieścia pięć. To zdumiewające, pomyślał.
Marja Stuyvesant strząsnęła popiół do miseczki. „Na serjo, panowie“, rzekła spokojnie, „jeśli mi kto z was wnet nie wytłómaczy, co to wszystko ma znaczyć, nie potrafię zrozumieć tego dowcipu. W dodatku nie jestem dziś właściwie usposobiona