własnych oczach: no bo przecież to tylko tak sobie, to przecież nie jest prawda.
Przez całe życie późniejsze Emil czuł odrazę do owych marzeń dzieciństwa. Narzucały się niekiedy jego pamięci, jak koszmary. Doznawał prawie przerażenia wobec tych wspomnień, ściśnięcia serca i gardła. Czuł się napiętnowany niemi już nadal, na całe życie. Myślał, że tamto odezwać się jeszcze może, wyjawić z pod czegoś zupełnie nowego, o jakiejś chwili życia, jak trucizna, wnikła w krew.
Jedną jeszcze wiadomość o losie swoim zabrał z dzieciństwa.
Do sypialni hrabiego weszła żona — pogodna tutaj, uśmiechnięta zawsze. Hrabia słyszał jej uśmiech, jej tylko rozchylenie warg, w każdem słowie. Samogłoski wymawiane były jasno, otwarto, nawet o i u. Jej słowa miały zawsze śliczny kolor.
Żona przysunęła się blizko, pogłaskała jego ręce i włosy, uczesane starannie. Powiedziała:
— Poczekaj, ja ci zawiążę krawat.
Wysunął brodę, mrugając żywo oczami, wydany cały o tej chwili na wielką radość życia.
Ucałował rękę żony jakiemś widmem pocałunku. I rzekł cicho:
— Nie widzę, a przecież jakbym czytał w twojem sercu, że jesteś taka przed Bogiem, jak wtedy...
Nie odpowiedziała nic. W tej chwili wszedł do pokoju Emil, który jej szukał.
— Ale to jest właśnie łaska Boga, że mnie tutaj ukarał, że zesłał na mnie moje cierpienie, abym w tem życiu odkupił winę wobec ciebie. —