Jump to content

Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/XXXV

From Wikisource
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 194 ]
XXXV.

 Podczas, gdy Serwacy Duplat od lat siedemnastu na galerach odsiadywał karę, równocześnie Joanna Rivat niewinna ofiara fatalności losu, żyła a raczej wegetowała w Przytułku dla obłąkanych, przygasłą myślą, zmarła już prawie za życia.
 Ksiądz d’Areynes, pamiętając o nieszczęśliwej i czuwając zdala po nad nią, miał nadzieję, że starania jakiemi była otoczoną, pokonają zle nareszcie i rozum przywróconym jej zostanie.
 Przez czas ubiegły Rajmund Schloss jeździł corocznie z Paryża do Blois, dla odwiedzenia tej biednej obłąkanej.
[ 195 ] Za każdym razem jednakże nieznalazłszy polepszenia w stanie jej zdrowia, powracał z sercem zbolałem.
 Doktorzy uznali, iż to obłąkanie jest nieuleczalnem.
 — Życie jej mówili — będzie przygasało powoli i żadne, najmniejsze nawet światełko nie zabłyśnie w umyśle tej nieszczęśliwej, przysłoniętym ciemnościami.
 Schloss widząc, że jego wizyty były bezpożyteczne, zaprzestał ją odwiedzać.
 Mijały lata, a podczas ich upływu, dwa razy zmieniali się doktorzy ordynujący w Przytułku, w którym Joanna została umieszczoną i personel służbowy zarówno, uległ wielu zmianom.
 Przy końcu roku 1887 lekarz psychiatra, którego sława szeroko rozchodzić się zaczęła, został mianowany doktorem ordynującym Zakładami dla obłąkanych w departamencie Cher-i-Loire.
 Był to młody człowiek, nazwiskiem Bordet.
 Licząc trzydzieści osiem lat zaledwie, odniósł niezliczone zwycięztwa na polu nauki.
 Mówiono o cudownych jego uzdrowieniach, mimo któraj to nabytej już sławy, studyował i poszukiwał bezprzestannie.
 Objąwszy powierzone sobie stanowisko, postanowił przedewszystkiem zbadać przyczyny obłąkania u chorych oddanych jego opiece. Zaczął odczytywać pilnie raporty doktorów jacy przed jego przybyciem w Zakładzie pracowali, wyciągał z nich notatki, studyował szczegółowo każdy wypadek i odwiedzał chorych z notatnikiem w ręku.
 Joanna Rivat, była najdawniejszą z pensyonarek w tym domu.
 Liczba lat przebytych przez nią w Przytułku zwróciła uwagę młodego doktora.
 — Obłakana od lat siedemnastu, i żyje? — zawołał — zaiste, to dziwny wypadek! Najdłuższy zwykle okres życia dla obłąkanego nieprzechodzi lat dziesięciu, licząc od chwili, w której mózg nadwerężonym został. Te kobietę zobaczyć chcę przed innemi.
 Zadzwonił.
 We drzwiach gabinetu ukazał się sekretarz Zarządu.
[ 196 ] — Prosić pana Verdier, ażeby zechciał przyjść do mnie — rzekł doktór.
 Verdier, był lekarzem asystentem, od dawna pełniącym te obowiązki w domu obłąkanych.
 Przybył natychmiast na wezwanie swego zwierzchnika.
 — Mój kolego — rzekł tenże — przejrzałem raporta dotyczące chorych, pozostających tu na kuracyi, wypisałem sobie notatki o każdym z nich i od dziś rozpoczniemy wizyty naszych biednych pacyentów. Przystąpię jednak tym razem przyjętym w szpitalu. Tu, w moim własnym gabinecie, będę badał każdego z obłąkanych tych, którzy mogą być do mnie przyprowadzonemi. Będę miał przed oczyma notatki i raporta moich poprzedników, na wypadek, gdyby mnie pamięć w czemkolwiek zawiodła.
 — Jestem na pańskie rozkazy — odrzekł lekarz asystent.
 — Zaczniemy od Joanny Rivat.
 — Joanna Rivat? W pierwszej sekcyi. Skaleczona w czaszkę odłamem kartacza. Chora nieuleczalna!
 — Jesteś tego pewnym kolego?
 — Bezwątpienia. Ta kobieta pozostaje w naszym Zakładzie od lat siedemnastu, przysłano ją nam ze szpitala Miłasierdzia, gdzie poddawaną była dwukrotnie operacyom, dokonywanym przez mistrza lekarskiej nauki. On to właśnie uznał ją za nieuleczalną. Ztąd wierzę, iż wszelkie polepszenie jest dla niej niemożebnem! Mózg ma kompletnie sparaliżowany!
 — Zobaczymy!...
 Lekarz asystent, uśmiechnął się ironicznie. Twierdzenie zwierzchnika zdawało mu się być absurdem.
 — Proszę, wydaj pan rozkaz infirmerce — mówił doktór Bordet —ażeby wprowadziła do mego gabinetu Joannę.
 Dom oblłąkanych w Blois, należał do ogólnego Zarządu szpitala i zostawał pod nadzorem publicznej Rady Przytułków. Wznosił się za miastem, przy drodze prowadzącej do Vendôme.
 Powierzchowność jego nie była smutną, jak zwykle w tego rodzaju budynkach, ale miłą przeciwnie.
 Otoczony wielkiemi drzewami i trawnikami, na których rozrzucone były kosze kwiatów o żywych barwnych kolorach, przedstawiał wesoły prawie widok.
[ 197 ] Wspomniony szpital posiadał do rozporządzenia tylko sześćdziesiąt łózek, a z tych niemógł więcej pomieścić nad sześćdziesięciu chorych, bądź to w celach sypialnych, lub odosobnionych pokojach.
 Sypialnie w liczbie czterech, przeznaczonemi były dla chorych dotkniętych łagodnem obłąkaniem.
 Odosobnione pokoje, sąsiadujące z infirmeryą, dla waryatów zostających pod surowym nadzorem.
 Wszelka obsługę przy chorych, pełniły kobiety. Infirmerzy mężczyźni, znajdujący się tu w nader szczupłej liczbie, używani byli do grubych, ciężkich robót jedynie.
 Infirmerki były wszystkie prawie młode, a szczególniej przeznaczone do obsługi w odosobnionych pokojach i infirmeryi. Starsze obsługiwały cele i sypialnie.
 Naczelna infirmerka czuwała nad całym tym żeńskim personelem, składającym się z dwudziestu pięciu osób.
 Personel ten był wybieranym przez Radę opiekuńczą Przytułków publicznych, a dawał pierwszeństwo młodym dziewczętom, w tych właśnie przytułkach wychowanym, jako opuszczone dzieci, lub sieroty po zmarłych ubogich rodzicach.
 Budynki przeznaczone dla Zarządu, dla głównego lekarza, doktorów asystentów i kierujących gospodarczym oddziałem, wznosiły się po za gmachem, przeznaczonym dla chorych, gdzie zarazem mieściła się apteka, celem ułatwienia pomocy potrzebującym jej natychmiastowo.
 Gabinet ordynującego doktora, jego mieszkanie, wraz z biurami dyrekcyi i oddziałem gospodarczym, zajmowały cały parter budynku przeznaczonego dla administracyi. Do tego gabinetu, przytykała wielka sala z oknami, wychodzącemi na ogród.
 Joanna Rivat, miała sobie przeznaczone łóżko, w sypialni pod nazwą Przenajświętszej Maryi Panny, jedno z tych jakie udzielano łagodnym obłąkanym.
 Infirmerką, mająca dozór nad tą sypialnią była młoda siedemnastoletnia dziewczyna, o nader sympatycznej fizyonomii.
 Wysokiego wzrostu, zręczne i bardzo piękne to dziewcze, posiadało bujne sploty kruczej czarności, okalające koroną czyste jej czoło. Jasne i bardzo łagodne oczy, oświe[ 198 ]tlały twarz o regularnych rysach, rzucając na nią wyraz głębokiej melancholii.
 Cała postać dziewczyny dziwnie pociągająca, zwracała ku sobie wszystkich uwagę.
 Dziewczę, miało na imię „Róża“.
 Z powyższem imieniem, nie łączyło się żadne rodzinne nazwisko. Była ona dziecięciem wychowanym w Przytułku dla sierot.
 Od trzech miesięcy pozostawała w szpitalu jako infirmerka.
 Róża, kończyła właśnie ubierać Joannę, gdy dano jej rozkaz zaprowadzenia obłąkanej do gabinetu doktora.
 Biedna Joanna zmieniła się do niepoznania od owej chwili, gdy ksiądz d’Areynes podczas ostatnich drgań Kommuny ocalił ja od niechybnej śmierci.
 Ciemne jej bujne włosy, zupełnie teraz pobielały. Z zółkniętą twarz, jak stary pargamin, pokrywały zmarszczki, wyrywszy na niej ślady przebytych cierpień. A jednak ta kobieta nie miała więcej nad lat czterdzieści.
 Mimo przebytych męczarni, żyć widocznie pragnęła. Jej postać była prostą. Barki nie pochyliły się ku ziemi Wyraz spojrzenia był jakiś niepewny, niedokładny, ale nie ogłupiały. Wreszcie dziwnie smutny uśmiech na ustach, dozwalał widzieć zęby prześlicznej białości.
 Poruszała często rękoma, przykładając je do czaszki, w miejscu, gdzie otrzymała ranę, która ją pozbawiła rozumu.
 Róża, od chwili wejścia do Przytułku, jako infirmerka, serdecznie pokochała Joannę Rivat, pociągana ku niej dziwną, jakąś nieokreśloną sympatya.
 Joanna mało mówiła. Kilka wyrazów przez nią powtarzanych, a pozbawionych sensu, sprawiało na młodej infirmerce wrażenie z jakiego zdać sobie sprawy nie umiała.
 Nie wyrazy to jednak obłąkanej wywoływały owo wrażenie, ale brzmienie głosu, który chociaż bez intonacyi, poruszał w dziewczynie głąb duszy i przyśpieszał bicie jej serca.
 Róża nie zaniedbywała dla Joanny innych chorych, powieżonych swoim staraniom, jednak dawała pierwszeństw tej nieszczęśliwej tak ciężko dotkniętej od lat siedemnastu.
[ 199 ] Joanna pomimo obłąkania, uczuwała głęboką tkliwość dla tego pięknego dziewczęcia, jakie ją otaczało dziecięcem prawie przywiązaniem.
 Gdy Róza znajdowała się przy niej, nie spuszczała z niej oczu na chwile, posłuszną będąc na każde jej skinienie, jak pies wierny dla swojego pana.
 Młoda infirmerka, mówiąc do obłąkanej, miała zwyczaj nazywać ją: „Mamą Joanną“.
 Dwa te, tyle proste wyrazy wymienione przez Róże, wywoływały zwykle rodzaj rozkosznego uczucia w biednej obłąkanej. Jej obojętne spojrzenie, dziwnym natenczas zapalało się blaskiem, a pochwyciwszy rękę dziewczyny, do ust przykładała.
 Niejednokrotnie zauważyła młoda infirmerka, iż łza natenczas spływała po zwiędłem licu Joanny.
 Czem wytłumaczyć, iż obecność Róży wywoływała taką tkliwość w obłąkanej.
 Nauka zbadać by tego nie zdołała.
 Skoro tylko młode dziewczę otrzymało rozkaz od doktora, przyprowadzenia chorej do jego gabinetu, ujmowała ją za rękę i łagodnym a harmonijnym głosem mówiła:
 — Trzeba pójść zemną, „mamo Joanno“.
 Wdowa po Pawle Rivat, siedząca na łóżku, podniosła się natychmiast i szła wraz z młodą infirmerką prowadzącą ją za rękę.
 Było to w ostatnich dniach Marca.
 Miał rozpocząć się Kwiecień, a z nim i wiosna.
 Drzewa i krzewy zielenieć się poczynały.
 Słońce jaśniało w pełnym blasku na horyzoncie bez chmur. Rozwijały się kwiaty, napełniając wonią powietrze. Kwitły fijołki i pierwiosnki.
 Joanna idąc wraz z Różą przez ogród, zatrzymać się chciała.
 — Teraz, niemożna!... niemożna, mamo Joanno! — mówiła, prowadząc ją infirmerka. — Później tu powrócimy.
 Obłąkana nie stawiała oporu.
 Przybyły obie do gabinetu doktora Bordet, gdzie woźny drzwi im otworzył.
 Weszły.
 Doktor spojrzał przedewszystkiem na młodą infirmerkę, [ 200 ]zdumiony jej niezwykłą pięknością i sympatyczną postacią, poczem wzrok przeniósł na obłąkaną.
 — Jakaż dziwna sprzeczność!...
 Życie w pełni rozwicia, obok śmierci!... bo tam, gdzie ciało jedynie żyje, a myśl zagasła, jest to śmierć, ponura, żałobna!
 Doktor Bordet zbliżył się ku chorej wpatrującej się w niego ze zdumieniem.
 Uderzony został tą nagłą zmianą jej wzroku z razu bezmyślnego, który w oka mgnieniu przybrał wyraz zdziwienia.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false