Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Wartość tych papierów jest dobrze nam znaną.
Były to cztery weksle, podpisane przez Gilberta Rollin na rzecz Serwacego Duplat, ale bez daty dnia, w którym zostały wydane.
— To dziwna! — wyszepnął Grancey, znający się dobrze na szczegółach tego rodzaju jako były pomocnik adwokata. Dla czego są te weksle bez daty? Swierdzimy to później, a teraz przepatrzmy resztę.
Tą resztą, była, jak wiemy deklaracja, skreślona w tych słowach:
Paryż, dnia 27 Maja 1871 roku.
— Ha! ha! — zawołał skazaniec, zacierając ręce. — Otóż rozumiem dla czego te cztery weksle nie są datowane? Trzeba było czekać z oznaczeniem dnia wypłaty, dopóki owa pani Rollin z d’Areynes’ów nie zostanie posiadaczką dochodów od zapisanej sukcesyi. Duplat, jako lis chytry, pozostawił sobie samemu położenie daty, zależnej od dłuższego lub krótszego życia hrabiego Emanuela d’Areynes.
Siedemnaście lat upłynęło, ów hrabia zmarł już zapewne, weksle wszelako nienaruszalnemi pozostały. Zrobię z nich użytek, wiem jak postąpić, bo znam się na tem. Te cztery świstki papieru przedstawiają wartość stu pięćdziesięciu tysięcy franków. Piękna suma, zaiste!
Potrzeba mi się dowiedzieć — mówił dalej — dla czego ów pan Gilbert Rolin wydał te weksle Duplatowi?
Nie przyjdzie mi łatwo to odkrycie, ale ponieważ zawsze lubiłem odgadywać rebusy i szarady, może i tę zagadkę uda mi się łatwo rozwiązać. Mam z czego żyć tymczasowo — dodał — wskazując na banknoty rozłożone na stole.
Przed udaniem się na spoczynek, ów łotr przezorny, ukrył banknoty pod poduszkę, a zawinąwszy w stary dziennik okruchy szkła ze stłuczonej butelki, spać się położył.
Pozostawiwszy go we śnie głębokim powróćmy do głównej bohaterki naszej powieści, Joanny Rivat.
Pierwszą myślą tej nieszczęśliwej po przybyciu do Paryża, było udać się do kościoła świętego Ambrożego, dla podziękowania Bogu za przywrócenie jej zdrowia i zaczerpnięcia zarazem wiadomości o księdzu d’Areynes.
List przez nią napisany, a zwrócony jej następnie przez pocztę w Blois, nosił objaśnienie: „Nieznany“, który to wyraz wzbudził powątpiewanie w jej umyśle. Jakiś głos wewnętrzny mówił jej, że ksiądz Raul nie umarł.
Jak bowiem przypuścić, ażeby mógł być nieznanym [ 25 ]w parafii, gdzie przez czas tak długi pełnił obowiązki wikarego?
To było niemożebnem. Widocznie tu zaszła pomyłka.
Zagłębiając się w dzielnicę miasta, która jej przywodziła tyle wspomnień radosnych i bolesnych zarazem, ścisnęło się serce biednej kobiety i łzy z jej oczu popłynęły.
Otarłszy je, a siłą woli pokonywając wzruszenie, szła ulica la Roquette, aż do bulwaru Woltera i wkrótce znalazła się przed kościołem świętego Ambrożego.
Idąc po stopniach, jakie niegdyś przebywała tak szczęśliwa przy boku narzeczonego, żal nią owładnął tak silny, iż wszedłszy w głąb świątyni musiała się oprzeć o chrzcielnicę aby nie upaść. Nogi się pod nią zachwiały.
Trwało to tylko chwilę. Przywoławszy na pomoc odwagę, umaczała palec w święconej wodzie i przeżegnała się.
W kościele pusto było.
Zwróciwszy się w stronę kaplicy Najświętszej Maryi Panny, Joanna padła na kolana. Dławiące ją od dawna łkanie wybuchnęło z gwałtownością, łzy popłynęły z jej oczu, jak deszcz po burzy.
Cała przeszłość tej biednej istoty zarysowała się przed jej oczyma.
W tej tu kaplicy, ksiądz d’Areynes błogosławił jej małżeństwu z ukochanym przez nią Pawłem Rivat, w tej kaplicy miał ochrzcić jej dziecię, w tej kaplicy również i przed tym ołtarzem, widziała Pawła po raz ostatni przed bitwą pod Montretout w jakiej zabitym został. Tutaj pragnęła wysłuchać Mszy świętej, po ochrzczeniu dwojga swych bliźniąt.
Niestety!... Paweł umarł, dzieci zniknęły... i jakże wątłą była nadzieja, aby odnaleźć je mogła!
Klęcząc pochylona u stóp ołtarza, modliła się gorąco, błagając Boga, aby powrócił jej córki.
Tak upłynęła blizko godzina, poczem podniósłszy się, szła ku zakrystyi.
Jakiś młody ksiądz, ztamtąd właśnie wychodził.
Przepraszam — wyjąknęła nieśmiało — chciałabym o coś zapytać szanownego kapłana...
— Co takiego? mów pani — odrzekł — jestem gotów ci odpowiedzieć.
[ 26 ] — Czy ksiądz należy do tej parafii?
— Tak, od niedawna, pełnię obowiązki drugiego wikarego.
A więc znasz pan zapewne księdza d’Areynes?
— Ma się rozumieć!
— Nie umarł więc? — wykrzyknęła z radością Joanna.
— Żyje dzięki niebu, na nasze szczęście, ponieważ takich ludzi jak on, zastąpić nie łatwo, gdy nam ich śmierć zabierze.
Biedna kobieta z nadmiaru wzruszenia drżała na całem ciele. Nogi się pod nią chwiały.
Spostrzegłszy to wikary, podał jej krzesło.
— Uspokój się proszę — rzekł do niej — nie troszcz się o życie i zdrowie księdza d’Areynes. Jest zdrów i żyje.
Joanna cicho płakała.
— Żyje? — wyjąknęła wśród łez. I jest tu jeszcze wikarym jak niegdyś?
— O! nie... Ksiądz d’Areynes od lat siedemnastu opuścił naszą parafję.
— Od lat siedemnastu!
— Mniej więcej...
— Gdzież on jest teraz?
— Został mianowany jałmużnikiem w la Roquette.
— Jałmużnikiem... w więzieniu?
— Tak. Co nieprzeszkadza mu przychodzić tu niekiedy dla odprawienia Mszy świętej.
— Ach! jakże Bóg jest miłosiernym! — zawołała Joanna składając ręce.
— A zatem pani znasz dobrze księdza d’Areynes — badał młody kapłan, zaciekawiony zadawanemi sobie pytaniami tej nieznanej kobiety.
— Ach! czy go znam? Wszakże to on błogosławił nasz związek małżeński, zawarty w tym tu kościele przed osiemnastoma laty!
— I zapewne często widywałaś go pani?
— Niewidziałam go od owej chwili, ani razu. Straszne jedynie wspomnienie łączy mnie z jego życiem. On mnie ocalił od niechybnej śmierci!
— Nie dziwi mnie to męztwo z jego strony mówił wikary. Jest to dusza wzniosła, prawdziwie chrześcijańskie [ 27 ]serce! Przyszłaś więc pani tu z przekonaniem, iż ksiądz Raul nie żyje? — dodał po chwili milczenia.
— Tak, panie.
— Zkąd jednak to przypuszczenie?
— Napisałam przed dwoma miesiącami list do księdza d’Areynes, który mi został zwrócony do Blois z napisem na kopercie: „Nieznany“.
— Możeś pani mylnie zaadresowała?
— Adresowałam do kościoła świętego Ambrożego.
— Ha! w takim razie, było to niedbalstwo ze strony służby pocztowej. Listonosz nie znalazłszy w kościele księdza d’Areynes, list zwrócił w pocztowym biurze, bez zasięgnięcia bliższych objaśnień. Pojmuję teraz zaniepokojenie pani i jestem szczęśliwy mogąc cię powiadomić, iż zobaczyć się możesz z księdzem Raulem, skoro tylko zechcesz.
— W więzieniu la Roquette?
— Nie, tam by cię nieprzyjęto, lecz w jego własnym mieszkaniu, przy ulicy de Tournelles, numer 20. Będziesz pani pamiętała ten adres?
— Niezapomnę go, ponieważ zaraz tam pójdę i dziękuję panu z całego serca za tę pocieszającą tyle dla mnie wiadomość! Jeżeli będziesz się modlił szanowny kapłanie, za nieszczęśliwe żony i matki, westchnij też i za mną do Boga.
— Uczynię to, przyrzekam.
Wikary odprowadził Joannę do drzwi kościoła, nieszczędząc jej słów pociechy i wytrwania. Nieszczęśliwa, uczuła się być uspokojoną, wzmocnioną, gotową do wszelkich ofiar dla odnalezienia swych dzieci.
Ksiądz d’Areynes żył!... widzieć się z nim będzie mogła, to ją najwięcej radowało Jej nadzieje ożyły na nowo.
W ciągu upłynionych lat siedemnastu wielka próżnia rozpostarła się w około księdza d’Areynes
Pan Leblond, ów były chirurg wojskowy, który go ocalił, umarł w kilka miesięcy po śmierci swej żony.
Dektór Pertuiset, poszedł połączyć się tam w górze ze swoim przyjacielem, hrabia Emanuelem d’Areynes.
Stara wierna służąca wikarego, Magdalena, dogorywała.
Piotr Rénaud, umarł zarówno.
[ 28 ] Jeden tylko Rajmund Schloss żył jeszcze, zawsze pełen dzielności i energii, bardziej niż kiedy oddany duszą i ciałem księdzu Raulowi, synowcowi jego ukochanego pana. Czuł się szczęśliwym mogąc żyć przy nim, gdzie pełnił obowiązki sekretarza.
Mała stancyjka przeznaczona dla jałmużnika wewnątrz więzienia la Roquette służyła księdzu d’Areynes do tymczasowego załatwiania interesów. Wynajął on sobie obszerniejsze mieszkanie przy ulicy de Tournelles.
Wiejska dziewczyna z Fenestranges, sprowadzona przez Schlossa, zastąpiła starą Magdalenę. Imię jej było Pelagja.
Trzy zatem te wyż wymienione osobistości, ksiądz Raul, Rajmund Schloss i Pelagja, żyły spokojnie i cicho w owem mieszkaniu.
Włosy Rajmunda pobielały, wszakże przeżyte lata nie wycisnęły na jego postaci żadnej innej zmiany, mimo, iż przeżył rok sześćdziesiąty.
Ksiądz d’Areynes, mimo lat swoich czterdziestu ośmiu, wcale się nie zestarzał. Była to taż sama twarz szlachetna pogodna, toż samo stanowcze, a mimo to pełne łagodności spojrzenie. Włosy mu tylko gdzieniegdzie na skroniach posrebrniały.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |